The Walking Dead - z 17 milionów na 3 - co spowodowało spadek formy?

The Walking Dead - z 17 milionów na 3 - co spowodowało spadek formy?

Krzysztof Grabarczyk | 05.09.2021, 16:00

Historia popkulturowej kliszy często zaskakuje tendencjami wzrostowymi, lecz jeszcze częściej - spadkowymi. Zjawisko nagłego przypływu widzów w serialowych odysejach to rzecz normalna, lecz zawsze do pewnego momentu. Na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć telewizyjne, podzielone na sezony widowiska, z których jakiekolwiek miało w sobie coś unikalnego z wina. 

Im starsze, tym lepsze. Porzekadło stare jak sam świat, lecz już coraz rzadsze w praktyce, zwłaszcza serialowej. The Walking Dead obserwowałem od chwili ujawnienia pamiętnego postera, z ludzkim korpusem wystawiającym rękę w stronę widza. Od pierwszej filmowej kliszy zmarłego Georga Romero, nikt nie zdecydował się na zbudowanie telewizyjnego show ze śmiertelnym pochodem w tle. Kiedy Robert Kirkmann szkicował pierwsze numery legendarnego komiksu, nie spodziewał się późniejszego fenomenu wyprodukowanego na zlecenie AMC.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy, składający się z sześciu epizodów sezon okazał się medialną i komercyjną furtką napędzanego sukcesem serialu. Nigdy wcześniej bowiem nie ukazywano widzom tak szczegółowo codziennej rzeczywistości w nowym świecie, świecie żywych trupów. Do wszystkiego jednak idzie przywyknąć, taka już nasza natura. Podobnie jak przywykliśmy do kolejnych, lepszych oraz gorszych sezonów TWD. Show zmierza już ku końcowi, z kilkukrotnie niższym bilansem widzów niż przed laty. Dlaczego tak się dzieje, czy to zombie się już nie sprzedają?

Martwe t(z)ło.

The Walking Dead - z 17 milionów na 3 - co spowodowało spadek formy?

Zombie nigdy nie przestaną się sprzedawać. Począwszy od 1968 roku, pamiętnej "Nocy Żywych Trupów", publika jednocześnie bała się i chciała więcej umarlaków na ekranie. Było to zupełnie nowe zjawisko w raczkującym kinie grozy. Dzisiaj, film możemy obejrzeć wszędzie, gdyż jest tzw. własnością domeny publicznej. Polecałbym raczej z czystej, historycznej ciekawości. Nie ma w tym już nic więcej poza mocną klasyką i wytartą czasem renomą. Czy to samo jestem w stanie powiedzieć o pierwszym odcinku The Walking Dead? I tak i nie. Prolog z małą dziewczynką oraz szeryfem, Rickiem Grimesem do dzisiaj imponuje twardością przekazu. Dla niewtajemniczonych rzeknę tylko, iż stanowi podobny efekt co pamiętny, debiutancki zwiastun Dead Island od rodzimego Techlandu. Podobna, mocna treść. Techland posunął się nawet o krok dalej, gdyż umieścił zombiaki o dziecięcej aparycji w kolejnym, największym projekcie - Dying Light

Tymczasem, the Walking Dead od pierwszych chwil ujmowało już rzeczywistość nazwijmy postpandemiczną. Klasyczne otwarcie kontynuował szpital, który scenografią przywoływał ostatnie chwile dawnej rzeczywistości. Scenografia to dla mnie filar całego widowiska. Jeszcze zanim Norman Reedus zaczął dorabiać w interaktywnej kurierce, dopiero  stawał się ulubieńcem publiczności. Z obecnej perspektywy, nadal nim jest i podtrzymuje wydźwięk całego show w ostatnich epizodach. Serialowe The Walking Dead już się kończy, czy tego chcecie czy nie. Skoro już weszliśmy w temat "sztywnych", z sezonu na sezon ich rola ulegała mocnej "kalibracji". Z racji pojawienia się serialu na platformie Netflix, postanowiłem wykorzystać chwilę wolnego czasu i wykonać osobisty rewatch sezonu pierwszego. Przez niemal dekadę oglądania serialu, widać definitywny progres. Właśnie w zakresie scenografii. Producenci zadbali o poczucie upływającego czasu w nowym/starym świecie. Jedynym serialem, w którym również mocno zwracałem uwagę na przywiązanie detali byli Wikingowie. 

The Walking Dead mniej więcej od czwartego sezonu mocno imponuje pod względem narracji środowiskowej, zwłaszcza we fragmentach poświęconych samotnemu przemierzaniu zgliszcz minionej codzienności. Serial nierzadko podejmuje wątek osamotnienia, autoagresji czy desperackiego poszukiwania zapasów. Paradoksalnie, trupy przedstawiono tutaj jako najmniejsze zło, lecz powszechnie obecne. Stały się tłem dla sedna wydarzeń, z ludzką bezwzględnością na pierwszym planie. Właśnie za to uwielbiałem Ricka, zwłaszcza to mniej zrównoważone wcielenie Andrew Lincolna. I choć publika wybrała sobie postać Daryla Dixona, bohater ten przez wszystkie sezony stał się bardzo zachowawczy. Ten sam charakter indywidualisty, tropiciela. W tym już cały urok owego myśliwego. Żywe trupy również doczekały się ewolucji, ponieważ serial często prezentuje podgniłe sylwetki w kilku porach roku. Wraz z kolejnymi sezonami, zmieniał się ich wygląd. Jak na ironię, nadgryzł ich ząb czasu. Kalibracja do warunków.

Węższa obsada

The Walking Dead - z 17 milionów na 3 - co spowodowało spadek formy?

Wraz z kolejnymi sezonami, pojawił się w serialowym uniwersum inny, dość kłopotliwy dla fanów show incydent. Ze względu na chęć pozbycia się jakichkolwiek spojlerów nadmienię tylko mocne roszady wśród obsady. Niektórzy kluczowi aktorzy postanowili na własną rękę zrezygnować z dalszego udziału w serialu. Ich powrót jest raczej mocno dyskusyjny. Czy to bezpośrednio odpowiada za tendencję spadkową widniejącą w tytule dzisiejszego wpisu? Nie do końca. Raczej przez błędne koło w dalszych, zwłaszcza ostatnich sezonach. Wykluczenie kilku bardzo ważnych postaci mogło zniechęcić co niektórych i właśnie to się tutaj stało. Siłą napędową nadal stanowiły zawirowania fabularne. W obecnych ramach serialu, reżyser stawia już bardziej na aspekty wokół żyjących w sąsiedztwie całych społeczności. Do The Walking Dead wdarł się model budowania świata od nowa. Być może to nie do końca się przyjęło. 

Zombie stały się konieczną codziennością, nieco potem ubarwioną przez pewne ugrupowanie, donośnie szepczące w martwych szeregach. Najsłabszym ogniwem całego serialu okazało się finałowe starcie pod koniec ósmego sezonu. Prawdopodobnie wielu oglądających spodziewało się czegoś znacznie bardziej konsekwentnego, lecz w gruncie rzeczy, nie stało się tutaj nic ponad rachunkiem sumienia i chęcią społecznej poprawy. Serial nie zawsze trzymał się treści pisanej kartami komiksu. Wielu oglądających nie miało z nimi żadnej styczności. Nie wszystkim spodobał się brak konsekwencji wobec niektórych antybohaterów, zwłaszcza Negana (w tej roli kapitalny Jeffrey Dean Morgan). Zauważyłem również nieco spłycony poziom brutalności, zwłaszcza scen krwawych, agonalnych. Obecność wielu nowych, młodych postaci to próba zainteresowania młodszych widzów. Jeszcze mocniej pokazuje to spin-off, Fear the Walking Dead. Czy to odpowiada za spadek z 17 milionów widzów na zaledwie trzy? Ciężko powiedzieć. Serial liczy już przeszło 11 sezonów, właśnie wyemitowano pierwsze finałowe epizody. Norman Reedus zdaje się pozostać w grze do samego końca. 

Producenci chyba zdają sobie sprawę z powagi sytuacji gdyby nagle go zabrakło. To ostatni, mocny gwiazdor serialowego uniwersum żywych trupów. Ostatnie epizody jakie widziałem zahaczały miejscami o coś w rodzaju lekkiego absurdu. Przez wszystkie lata nie spodziewałem się obecności zapożyczeń z klasycznego Star Wars czy niezrównoważonych, cierpiących na klaustrofobię "księżniczek". Może niektóre komiksowe frazy już nie bardzo pasują do próby realistycznego odwzorowania co zawsze pozostawało kompetencją serialu? The Walking Dead najlepsze lata ma już raczej za sobą. Wspominam sezony 4-7 jako zdecydowanie najciekawsze, obfitujące w festiwal ciekawych osobowości, zwrotów akcji oraz ogólnego, survivalowego klimatu. Potem zabrakło nieco tego wszystkiego, z wyjątkiem kilku sytuacji w Szeptaczami. Mimo wszystko, jestem niezmiernie ciekaw ostatecznego rozwiązania serialowej kliszy. W końcu to już ostatnia prosta. To jak, lecicie już do końca czy przerwaliście wcześniej? 

Źródło: własne
Krzysztof Grabarczyk Strona autora
cropper