Zamach na Papieża - recenzja filmu. Nudne i nieudane pożegnanie z kinem Bogusława Lindy

Zamach na Papieża - recenzja filmu [Kino Świat]. Nudne i nieudane pożegnanie z kinem Bogusława Lindy

Maciej Zabłocki | Dzisiaj, 19:00

Zamach na Papieża na pokazie przedpremierowym zapowiadał się jako intensywny thriller polityczny, rozgrywany w cieniu Kremla i placu św. Piotra. W praktyce dostajemy jednak opowieść o samotniku, który więcej czasu spędza na łowieniu pstrągów, rąbaniu drewna i odpalaniu kolejnych papierosów niż na intrydze, która miała nieść cały ten film. Niestety Pasikowski z Lindą nie dowieźli poziomu, jakiego mogliśmy oczekiwać, a ponadto cały ten film jest najzwyczajniej... słaby.

Na papierze wyglądało to obiecująco. Akcja filmu zaczyna się w 1981 roku, gdy na Kremlu zapada decyzja o wyeliminowaniu papieża Jana Pawła II. W centrum intrygi staje Konstanty „Bruno” Brusicki (Bogusław Linda) – emerytowany snajper i legenda wywiadu, który zostaje zmuszony do powrotu ze spokojnej starości w świat służb specjalnych. Jego zadaniem nie jest dokonanie samego zamachu, ale „posprzątanie” po wszystkim: zatuszowanie śladów i zlikwidowanie niedoszłego zabójcy, Alego Agcy. To na jego barkach spoczywa ciężar przeprowadzenia operacji, o której nie może się dowiedzieć opinia publiczna. Pasikowski kreśli więc historię człowieka, który chciał umrzeć na własnych warunkach, ale został uwikłany w wielką grę polityczną, rozpiętą między osobistą walką z chorobą, pragnieniem wolności a brutalną machiną systemu.

Dalsza część tekstu pod wideo

W rzeczywistości jednak historia wyglądała inaczej. 13 maja 1981 roku Mehmet Ali Agca, turecki zamachowiec związany z ultranacjonalistyczną organizacją Szare Wilki, strzelił do Jana Pawła II podczas audiencji na placu św. Piotra w Watykanie. Papież został ciężko ranny – kule przeszyły jego rękę i brzuch, uszkadzając jelita i powodując ogromną utratę krwi. Choć lekarzom udało się uratować jego życie, Jan Paweł II przez resztę życia zmagał się z powikłaniami po zamachu i nigdy nie odzyskał pełni zdrowia. Do dziś pozostaje nierozstrzygnięte, kto stał za tym atakiem: część badaczy wskazuje na powiązania z KGB lub bułgarskimi służbami, inni mówią o samotnym akcie fanatyka. Film Pasikowskiego jedynie luźno inspiruje się tymi wydarzeniami, przekształcając je w fikcję sensacyjną. Dlatego nie należy go traktować jako materiału historycznego, lecz raczej jako autorską fantazję, która od faktów odkleja się bardzo szybko i idzie w swoją stronę.

Obsada robi wrażenie, ale sporo tu niewykorzystanego potencjału

Bogusław Linda
resize icon

Na pierwszy plan oczywiście wysuwa się Bogusław Linda – i trudno, żeby było inaczej, skoro film sprzedawany jest jako jego ostatni taniec z Pasikowskim. Linda gra tutaj siebie, w najlepszym i najgorszym znaczeniu tego słowa. Ma w sobie stoicki spokój, zmęczone spojrzenie, charakterystyczne krótkie zdania i gesty wykonywane mechanicznie, jakby w zwolnionym tempie. W roli zmęczonego życiem człowieka wypada naturalnie, choć kilka scen jest wyraźnie przerysowanych i aż nazbyt teatralnych. Mimo to dobrze zobaczyć go jeszcze raz na dużym ekranie - bo nawet gdy się powtarza, nadal niesie w sobie pewną dozę autentyzmu, a ludzie, którzy go lubią, nie będą zaskoczeni.

Największym zaskoczeniem - i jednocześnie najjaśniejszym punktem obsady - okazał się dla mnie Ireneusz Czop. Grana przez niego postać, oficer „opiekujący się” Brunem, jest zimna, wyrafinowana, bez zbędnych gestów, a przy tym wiarygodna i do bólu konkretna. To właśnie on najbardziej ratuje ten film – w każdej scenie, w której się pojawia, czuć, że oglądamy kogoś, kto naprawdę żyje w tym świecie, a nie tylko recytuje dialogi z kartki. Jego partner, Dobromir Dymecki, również trzyma poziom, tworząc z Czopem duet balansujący między groźbą, a komizmem. To oni dostali najlepsze riposty i naprawdę rozbrajają PRL-owski absurd, momentami wywołując na sali śmiech, którego film tak desperacko potrzebuje w całej tej mrocznej atmosferze.

Znacznie gorzej wypada Karolina Gruszka jako Bianka. Miała być kimś w rodzaju postaci niosącej nieco orzeźwienia w twardym świecie Bruna, symbolem schronienia i namiastką normalności, ale wypadła papierowo i niewiarygodnie. Trudno uwierzyć w relację, którą twórcy próbują zbudować, i przez to cała postać traci na znaczeniu. Reszta obsady – Zamachowski, Woronowicz i inni – pozostaje poprawna, lecz ściśnięta w scenariuszowych ramach nie dostaje przestrzeni, by wnieść cokolwiek konkretnego. Szkoda, że Woronowicz nie dostał więcej czasu antenowego, a Zamachowskiego sprowadzono do roli komendanta Milicji, który właściwie cały czas pije wysokoprocentowe trunki. 

Fabuła, która się rozjeżdża

Linda i Zamach
resize icon

Problemem nie są jednak wyłącznie aktorzy, ale także scenariusz, którego niektóre fragmenty są kompletnie nietrafione. Pasikowski dorzuca do fabuły wątki poboczne, które w teorii miały pogłębiać portret Bruna i osadzać go w „polskim bagienku” prowincji, w praktyce jednak działają odwrotnie. Mamy więc sceny o przemocy wobec dzieci, epizod z lokalnym barbarzyńcą dzieci, który został błyskawicznie zamknięty i to bez uzasadnienia, a także wątek grasującego rzekomo seryjnego mordercy. Wszystko to wygląda jak wstawki z zupełnie innego filmu, które zamiast pogłębiać główną postać, rozwadniają jej obraz i dostarczają mnóstwo pytań - po co właściwie to wszystko? 

Zamiast skupiać się na przygotowaniach do zamachu i politycznej intrydze, film przez długie minuty dryfuje w stronę małomiasteczkowego kryminału. Bruno snuje się po uliczkach, przygląda się sąsiadom, komentuje sytuacje i podejmuje działania, które z perspektywy dramaturgii niewiele wnoszą. Dopiero później historia wraca na główny tor, ale wciąż bez napięcia i bez pulsu. Zwroty akcji są, tylko nie mają siły przebicia - sceny, które powinny iskrzyć, przechodzą przez suchą wymianę dialogów. A potem nadchodzi finał. Nagłe przyspieszenie akcji, jakby ktoś w reżyserce krzyknął: „Panowie, koniec czasu, trzeba wszystko domknąć!”. Pasikowski próbuje pospinać wszystkie porozrzucane wątki, ale robi to chaotycznie, bez jakiejś logiki emocjonalnej. W efekcie, zamiast mocnego, poruszającego zakończenia dostajemy groteskę, która podkopuje wcześniej budowaną powagę. Brakowało mi gdzieś pół godziny filmu jeszcze, by to wszystko sensowniej pospinać. 

Formalnie Zamach na Papieża jest rzemieślniczo poprawny, ale mocno przeterminowany. Chłodne, wyblakłe kadry i statyczna kamera zamiast budować napięcie, sprawiają wrażenie skamieniałej pocztówki z przeszłości. Montaż często gubi rytm, a muzyka Daniela Blooma - nastrojowa i melancholijna - w krótkich dawkach działa, lecz w dłuższej perspektywie usypia niczym kołysanka. Największym problemem jest dla mnie natomiast sklasyfikowanie tego filmu w jakiś konkretny sposób. Pasikowski raz mruga do widza metakomentarzem, chwilę później serwuje karykaturalny Kreml, by zaraz zanurzyć się w brudnej codzienności prowincji. Ambitnie na papierze, niespójnie na ekranie. Jedyny wątek, który naprawdę miał nośność - opowieść o winie i odkupieniu Bruna - jest porzucany i podejmowany bez konsekwencji, przez co gubi ciężar emocjonalny. Film nie staje się ani pełnokrwistym thrillerem politycznym, ani refleksyjnym dramatem o przemijaniu. To kino, które próbuje być wszystkim naraz i w efekcie nie jest niczym.

Smutne pożegnanie

Jako gest, Zamach na Papieża można zrozumieć - to symboliczne spotkanie Pasikowskiego i Lindy na pożegnanie. Ale jako film jest niestety bardzo słabo. Czuć znajomy sznyt reżysera, kilka celnych obserwacji systemu, parę ripost, Lindę wciąż obdarzonego ekranową elegancją. Niestety całość rozpada się niczym domek z kart. Zamiast precyzyjnego strzału dostajemy rozsypane łuski po nabojach. Ten film miał być wielkim finałem i zamknięciem pewnej epoki w polskim kinie, a pozostaje marnym pożegnaniem - pełnym absurdów, z urwaną fabułą i groteskowym finałem, który zamiast refleksji zostawia widza z gorzkim poczuciem zmarnowanego potencjału.

Atuty

  • Powrót Bogusława Lindy na duży ekran – choć kilka jego scen jest słabszych i przerysowanych, to wciąż dobrze go zobaczyć w roli zmęczonego życiem człowieka, którą odegrał naturalnie i przekonująco
  • Kilka naprawdę celnych ripost (Czop, Dymecki) rozbrajających PRL-owskie absurdy
  • Spójna, chropawa warstwa wizualna i nastrojowa muzyka Blooma, gdy fabuła chce złapać trochę oddechu
  • Pojedyncze, błyskotliwe gesty autoironii i nawiązań do starszych produkcji Pasikowskiego, w tym do Psów

Wady

  • Rozchwiany ton całej fabuły, od absurdalnego zwerbowania emerytowanego snajpera, przez kryminał prowincjonalny, po mało satysfakcjonujący finał
  • Przeciągnięta, ociężała pierwsza połowa, kluczowe punkty nie budują żadnego napięcia
  • Wątki poboczne wprowadzone i porzucone bez sensu (bez spoilerów, ale trochę tego jest)
  • Chaotyczne działania Bruna, do tego emocjonalne skróty, sporo wątków jest niezrozumiałych
  • Nietrafione postacie (jak Blanka grana przez Gruszkę) i zepchnięte na margines role drugoplanowe
  • Rzemieślniczo poprawne, ale przeterminowane środki wyrazu, totalny brak świeżości

„Zamach na Papieża” miał być wielkim zwieńczeniem współpracy Władysława Pasikowskiego i Bogusława Lindy, symbolicznym pożegnaniem dwóch ikon polskiego kina. Niestety, to pożegnanie okazuje się rozczarowująco mizerne. Film, który startuje z ambicją opowiedzenia o cieniu Kremla i jednej z najbardziej tajemniczych operacji XX wieku, szybko gubi rytm i pogrąża się w absurdach. Fabuła urywa się w kluczowym momencie, by w finale przeobrazić się w groteskę - zamiast wywoływać napięcie, wywołuje konsternację. To kino z założenia poważne, ale w praktyce nieprzemyślane i chaotyczne, z ambicjami większymi niż możliwości. „Zamach na Papieża” miał być szkicem na wielkie, mocne pożegnanie, ale nikt nie zadał sobie trudu, by ten szkic pokolorować. Ostatni film Pasikowskiego i Lindy zostaje więc w pamięci nie jako wzruszający finał pewnej epoki, lecz jako przykład zmarnowanego potencjału i nieudolnego rozliczenia z własną legendą.

4,0
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper