Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Czas próby

Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Czas próby

Iza Łęcka | 09.05.2021, 20:00

Nie odkrywam koła na nowo, twierdząc, że nawet najlepszym aktorom zdarzają się wpadki castingowe czy przestrzelone wybory – w końcu nie każdy film stoi na bardzo wysokim poziomie. Nawiązując do swojego początkowego wywodu, po zobaczeniu „Wirtuoz. Pojedynek zabójców” odnoszę wrażenie, że Hopkins musiał z kimś się założyć o występ w tej produkcji i niestety zakład przegrał. Zapraszam do recenzji.

Niecały miesiąc temu odbyła się ceremonia rozdania Oscarów, podczas której Anthony Hopkins został wyróżniony nagrodą dla Najlepszego aktora pierwszoplanowego za jak najbardziej zasłużoną kreację w filmie Floriana Zellera „Ojciec”. Nie jest żadną niespodzianką, że nie wszystkie produkcje, w jakich artysta miał okazję wystąpić, należały do ikonicznych obrazów, jednak będąc tyle lat w świetle kamer i przy tak ogromnym doświadczeniu, zaskakująca wydaje się decyzja o angażu w filmie „Wirtuoz. Pojedynek Zabójców”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Nie taki zabójca skuteczny, jak go malują

Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Czas próby

Głównego bohatera poznajemy w momencie, gdy przyjmuje zlecenie od mentora (w tej roli Anthony Hopkins) i przystępuje do powolnej realizacji przyjętego planu – bezimienny mężczyzna para się bowiem niełatwą profesją płatnego zabójcy, dążąc do perfekcji w swoim fachu. Traf jednak chce, iż pomimo pozbycia się ostatniego celu dochodzi do dramatycznych „skutków ubocznych”, które nieoczekiwanie mocno nim wstrząsnęły i wywarły ogromny wpływ na jego dalsze działania, stawiając realizację następnych zadań pod znakiem zapytania. Z czasem jednak Wirtuoz, bo tym dumnym mianem określa się protagonista, decyduje się na następne zadanie. Lądując w małym miasteczku, przyjeżdża do podrzędnej knajpy, gdzie powinien spotkać nową osobę do sprzątnięcia. Nie zna jednak jej danych, a posiada wyłącznie enigmatyczną podpowiedź: „White Rivers” i czas spotkania. To czego jesteśmy świadkami w ciągu następnej godziny jest przykładem połączenia sztywnej gry aktorskiej, miałkiego scenariusza z górnolotnymi porównaniami i mizernej realizacji.

Zgodnie z zapewnieniami twórców recenzowany „Wirtuoz. Pojedynek zabójców” wpisuje się w klimat filmów neo noir - i można im nawet przyznać rację, że starali się nawiązywać do tego gatunku, próbując przedstawić mężczyznę w kryzysie, stosując specyficzną narrację czy wybierając przede wszystkim utrzymaną w ciemnych barwach scenografię zapyziałego miasteczka, zniszczonego motelu czy jadłodajni „U Rosie”. Nie brakuje także nowej wizji famme fatale, idealnie dopasowanej do poziomu produkcji. Opowieść nie posiada jednak wciągającego, przytłaczającego klimatu, a im dłużej się ją śledzi, tym coraz śmielej dochodzi się do wniosku, że wydaje się tandetna i zrealizowana po kosztach. Najnowsza historia w reżyserii Nicka Stagliano („The Doorman”, „The Florentine”, „Home of Angels”) nie przyciąga na dłużej, a luki i nieścisłości w scenariuszu sprawiają, że uznajemy go za przedstawiciela akcyjniaka klasy B, w którym niestety brakuje porządnego tempa i dynamiki.

Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Słabi bohaterowie

Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Czas próby

Największą bolączką recenzowanej produkcji jest przyjęta narracja, w której główny bohater jednocześnie próbuje widzom streścić każdą myśl, jaka mu się nasunie i dobitnie udowodnić, że jest mistrzem w swojej profesji. Trzymając odbiorców za rączkę, nazywa siebie „wirtuozem, mistrzem zbrodni”, u którego każde zlecenie realizowane jest z największą precyzją i po dokładnym opracowaniu schematu. Nie można mu wierzyć jednak na słowo, bo o niebagatelnym profesjonalizmie zabójcy nie mamy okazji zbytnio się przekonać – pierwsza robota kończy się ogromną wtopą, natomiast podczas następnej misji celem lub potencjalnymi złolami stają się dla niego niemal wszyscy napotkani bywalcy speluny. Do tego zabójca nierzadko podejmuje niezrozumiałe decyzje, sam zaprzeczając swojemu doświadczeniu, kompetencjom oraz przygotowaniu. Stagliano i Wolf zawiedli, tworząc bohatera niemal przezroczystego, bez wyraźnych cech charakteru, bez emocji, za to z wysokim mniemaniem o sobie, a potwierdzeniem moich słów są sceny, w których występuje z innymi postaciami – za protagonistą, w jakiego wciela się Anson Mount, nie chce się podążać, gdyż zdaje się być mało intrygujący, a jego historia miałka.

W recenzji śmiało również mogę stwierdzić, że scenarzyści nie mieli zbyt dobrych pomysłów na wykorzystanie udziału Anthony’ego Hopkinsa. Grany przez niego mentor ma okazję wykazać się w zaledwie trzech scenach, w tym podczas jednej z nich dowiadujemy się, jaka jest zażyłość między nim a głównym bohaterem. Dodatkowo, gdy już odczuwamy trochę przesyt wirtuozem, obserwujemy krótkie scenki, w trakcie których mentor czyści broń czy siedzi za biurkiem, oczekując na wiadomość – zastosowane przez twórców zabiegi tylko wzmacniają uczucie tandety. Ot, taki zapychacz czasu i przykład niezbyt przemyślanego montażu.

„Wirtuoz. Pojedynek zabójców” posiada jednak kilka drobnych atutów, a jednym z nich jest całkiem przyzwoity występ Abbie Cornish, która wciela się w kelnerkę w barze „U Rosie”. Wcześniej tę australijską aktorkę mogliśmy zobaczyć między innymi w „Jacku Ryanie”, „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” czy „Candy”, a jej rola w recenzowanym obrazie nadaje nieco świeżości. Oczywiście, ponownie nie domaga leciwy scenariusz i z czasem jesteśmy w stanie się domyślić, jaką rolę spełni kelnerka Dixie, jednak Cornish radzi sobie całkiem znośnie, w każdej niemal scenie odciągając uwagę od głównego bohatera. Anson Mount bardzo stara się przedstawić zniszczonego przeszłością, parającego się trudną profesją twardego faceta, dla którego najważniejszym celem staje się zmycie blamażu po poprzedniej wpadce – dlatego przeciągając do granic wydarzenia, dąży za podejrzanymi, systematycznie powtarzając „White Rivers”, co z czasem wydaje się nawet zabawne.

Wirtuoz. Pojedynek zabójców (2021) – recenzja filmu [Galapagos Films]. Zero złudzeń

Za recenzowanym „Wirtuoz. Pojedynek zabójców” ciągnie się nieco smród braku oryginalności i przewidywalnej fabuły. Trzeba jednak przyznać, że mankamenty scenariusza mogłyby zostać wybaczone po zastosowaniu dynamicznej akcji, efektownych scen walki czy pokuszeniu się o niemały rozlew krwi. Wspomniane elementy uczyniłyby z obrazu typowego akcyjniaka, rozrywkę dobrą na jeden wieczór, której historia nie posiada za dużo wartości, jednak serwuje sporo frajdy. Tymczasem otrzymujemy thriller o ciężkiej, przytłaczającej atmosferze i byle jakiej fabule o płatnym zabójcy. Jak na 2021 rok brakuje pomysłowości.

Dla kogo zatem jest przeznaczony „Wirtuoz. Pojedynek zabójców”? Jeżeli macie sporo czasu i lubicie filmy klasy B, produkcja może okazać się przyzwoitą propozycją – nie miejcie jednak zbyt wysokich oczekiwań.

Atuty

  • Anson Mount bardzo się stara
  • Przyzwoita rola Abbie Cornish
  • Zaskakujące zakończenie

Wady

  • Zero wirtuoza w „Wirtuozie”
  • Hopkins nie uratował filmu
  • Miałka narracja
  • Brak wartkiej akcji i dopracowanych scen walki
  • Przewidywalna fabuła
  • Słabe tempo

„Wirtuoz. Pojedynek zabójców” nie jest wybitnym ani nawet przyzwoitym przedstawicielem gatunku. Doskonale potwierdza się zasada, że utalentowany aktor, jakim jest Hopkins, sam nie uratuje filmu.

3,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper