Sky Rojo (2021) – recenzja 4 odcinków serialu [Netflix]. Jazda bez trzymanki od twórcy Domu z papieru

Sky Rojo (2021) – recenzja 4 odcinków serialu [Netflix]. Jazda bez trzymanki od twórcy Domu z papieru

Iza Łęcka | 15.03.2021, 21:00

Wieść o kolejnym serialu Álexa Piny, twórcy wychwalanego „Domu z papieru” zwiastowała tylko jedno – widzowie czekają na godnego następcę przygód Profesora i jego ekipy do zadań specjalnych! Tym razem jednak reżyser pochyla się nad losem trzech pracownic seksualnych, które dążą do lepszego życia. Zapraszam do opinii i wstępnej recenzji po czterech odcinkach „Sky Rojo”.

„Dom z papieru” Álexa Piny jest serialem, który rozpoczął wielki szał na nieanglojęzyczne produkcje spod szyldu Netflixa i zmianę ogólnie przyjętej strategii giganta streamingowego – jednocześnie skutkując nawiązaniem wieloletniej współpracy z hiszpańskim reżyserem i scenarzystą. Nikogo jednak nie dziwi fakt, że po zapowiedzi każdego nowego projektu twórcy, widzowie doszukują się hitu na miarę historii Tokio, Berlina i Profesora. Czy serial „Sky Rojo”, który zadebiutuje na Netflixie już 19 marca, ma szansę dorównać poprzednikowi? Szczerze powiedziawszy, będzie mu niezwykle ciężko...

Dalsza część tekstu pod wideo

Sky Rojo (2021) – recenzja 4 odcinków serialu [Netflix]. Wulgarnie, kolorowo i brutalnie

Sky Rojo (2021) – recenzja 4 odcinków serialu [Netflix]. Jazda bez trzymanki od twórcy Domu z papieru

Coral, Wendy i Gina to trzy kobiety, które pracują w burdelu i klubie nocnym Las Novias prowadzonym przez zdecydowanego i brutalnego Romeo. Po szeregu nieprzewidzianych wydarzeń, targane niesamowitą potrzebą zmiany swojego życia, postanawiają uciec. Życiorys każdej z nich jest unikatowy, mają różne doświadczenia, a rozmaite zbiegi okoliczności doprowadziły ich w łapy alfonsa, nie zmienia to jednak faktu, że nadarzającą się okazję planują wykorzystać jak najlepiej, choć na ich drodze stanie wiele przeszkód. Wszakże przeszłość nie daje o sobie zapomnieć – w pościg za pracownicami seksualnymi ruszają Moises i Christian, pomagierzy Romea. Tak oto obserwujemy walkę na śmierć i życie przepełnioną najbardziej nieoczekiwanymi zwrotami akcji, które już stały się wizytówką hiszpańskiego twórcy.

Oglądając „Sky Rojo” już po pierwszych kilkunastu minutach można dojść do wniosku, że Álex Pina nieco wzorował się na kasowym „Domu z papieru” – podobnie zresztą było w przypadku zeszłorocznego „White Lines” wypełnionego wcześniej dobrze przyjętymi motywami. Ponownie narratorką opowieści jest główna bohaterka, w tym wypadku Coral, która w najmniej oczekiwanych momentach lubi dodawać bardzo patetyczne kwestie o życiu i śmierci. Nieobce stają się retrospekcje dodające kontekstu do prezentowanych wydarzeń, przez które odnosimy nieodparte wrażenie, że gdzieś to widzieliśmy... Pod tym względem mamy do czynienia z nieco wtórną opowieścią o charakterystycznych cechach, tylko osadzoną w innych realiach.

Scenarzyści wzięli się za bary z nietypową historią, w której nie stronią od przemocy, seksu i używek – te w każdej możliwej okazji niemal wylewają się z ekranu. W swojej recenzji czwartego sezonu „La casa de papel” wspominałam, że Pina wielokrotnie kusił się na nieprawdopodobne zdarzenia, których przebieg był mocno naciągany i budził sporo wątpliwości – „Sky Rojo” jest produkcją, w której nie raz, nie dwa chwycimy się za głowę, zastanawiając się, co też właśnie się wydarzyło. Jednym z idealnych tego przykładów jest chociażby operacja śledziony zrealizowana bez znieczulenia w gabinecie weterynarza, po której wydaje się jakby pacjentka nie doświadczyła sporego uszczerbku na zdrowiu, a wróciła z prostego zabiegu u kosmetyczki.

Sky Rojo (2021) – recenzja 4 odcinków serialu [Netflix]. Szalone tempo

Sky Rojo (2021) – recenzja 4 odcinków serialu [Netflix]. Jazda bez trzymanki od twórcy Domu z papieru

Trzeba jednak przyznać, że historie głównych postaci są całkiem zajmujące. Jak łatwo można się domyślić, wiele kobiet, które pracują w Las Novias, znalazło się tam niekoniecznie z własnej woli, część z nich zmusiła życiowa sytuacja, inne zostały oszukane oraz zwabione na wyspę pod pozorem dużego i łatwego zarobku. W recenzowanym „Sky Rojo” twórcy nie patyczkują się z widzami i nie wciskają bajeczek o pracownicach seksualnych, których prawa są respektowane, bowiem wiele z tych historii ociera się o handel ludźmi, przemoc lub zastraszanie. Dlatego też życiorys Coral zaintrygował mnie najbardziej – tutaj nie wszystkie karty zostały odsłonięte i choć wiemy o jej największym problemie, który prawdopodobnie doprowadzi do wielu kłopotów i komplikacji, sądzę, że kobieta może wielokrotnie zaskoczyć odbiorcę. Recenzując 4 odcinki serialu Netflixa wspomnę również, że gra aktorska jest całkiem przyzwoita – Veronica Sanchez, Yany Prado i Lali Esposito grają poprawnie, jednak bez większych rewelacji, co złożyłabym na karb niedomagającego, rozdrobnionego na wiele przerysowanych wątków, scenariusza.

Jednego Pinie nie można odmówić – chłop ma głowę na karku i całkiem sporo pomysłów, co zdążył udowodnić już w trakcie pierwszych epizodów „Sky Rojo”. Odcinki recenzowanego serialu nie są zbyt długie, trwają około 25-30 minut, nie zmienia to jednak faktu, że tempo produkcji jest naprawdę szybkie. W parze z czasami niezrozumiałymi zwrotami akcji idzie również mocny ładunek emocjonalny, bowiem autorzy żonglują nimi niczym w kolorowym, hiszpańskim cyrku. Tak oto w odstępach nawet kilkunastosekundowych możemy doświadczyć ostrej jatki, by następnie bohaterowie brali udział we wzruszającej scenie, po której następuje kolejna akcja rodem z filmu sensacyjnego. Momentami przybiera to nieco karykaturalną formę i można odnieść wrażenie, że twórcom przyświecała mantra „szybciej, mocniej, lepiej”, co jednak nie przełożyło się na niesamowitą jakość obrazu.

Po czterech odcinkach recenzowanego „Sky Rojo”, kiedy to scenarzyści niezwykle chytrze stawiają widzów przed wielką niewiadomą, trudno jest mi wydać jednoznaczny werdykt. Dzięki „La casa de papel” Pina udowodnił, że końcówki sezonów jego opowieści potrafią zaskoczyć, mam więc nadzieję, że podobnie będzie w przypadku nowego serialu Netflixa. Jak na razie cztery odcinki oceniam na 4,5/10 – a że darzę sporym sentymentem historię Profesora i reszty, mam nadzieję, że dalsza część przygody Coral, Wendy i Giny wskoczy na odpowiednie tory, bowiem jak na razie jest naprawdę sztampowo, a koncept fabularny już się wyczerpuje... Nie chcę pozostawiać jednak złudzeń – drugi „Dom z papieru” to na pewno nie będzie, a hiszpańskiemu reżyserowi podobna strategia nie przyniesie po raz kolejny sukcesu. Czekam jednak z niecierpliwością na następne epizody.

Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper