Hobby numer 2 - część 2

BLOG
1176V
Hobby numer 2 - część 2
Adick | 18.05.2022, 12:00
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

PPE to miejsce, w którym połączyła nas wspólna pasja - gry video.
Jednak nie samymi grami człowiek żyje.
Podzielmy się w tym wpisie naszymi zainteresowaniami.

Witajcie w drugiej części wpisu o naszych zainteresowaniach niezwiązanych z grami video.
Pierwszą część znajdziecie tutaj: klik!

Zebrałem kilku gości, którzy opowiedzą o swoich zainteresowaniach, a są to:
LiveRock, Redri, Maciej2801, TomHagen, hrabia, BZImienny oraz lukasg12

Zapraszam do lektury i podzielenia się w komentarzach swoimi hobby!


Jako, że kobiety mają pierwszeństwo to zaczynamy od Pauli, która jest świeżym narybkiem PPE:


Witam wszystkich! Jako całkowity świeżak bardzo dziękuję za zaproszenie do tak zacnego grona użytkowników i możliwość podzielenia się w kilku zdaniach z szerszą publicznością czymś na temat moich zainteresowań. Czymś, co sprawia, że mogę oderwać się od współczesnego, trochę chorego świata i całkowicie zanurzyć się w swojej własnej rzeczywistości.
 
Pewnie zabrzmię banalnie ale - muzyka! - to jest to. Nie jakieś tam zwykłe słuchanie radiowej masówki, która namiętnie jest wałkowana wszędzie tam, gdzie się pojawiamy. To sposób na życie, metoda na radzenie sobie z codziennymi wyzwaniami, kończąc na obowiązkowym, wieczornym rytuale. 
Ale jak to się właściwie zaczęło ? Otóż w domu rodzinnym najczęściej byłam sama, rodzice w pogoni za pieniędzmi, zero rodzeństwa. Jednak kiedy ojciec pojawiał się już w domu, ze sporej wielkości głośników ustawionych na cały regulator wydobywał się jakże delikatny i subtelny, jak dla spracowanego i pragnącego odpoczynku psychicznego człowieka, zespół… Rammstein :)
Jako 5. klasistka, grzeczniutka dziewczynka, zawsze "naumiana" i przygotowana do lekcji, zaczęłam wkraczać w pasjonujący, niesamowity świat rocka, metalu i cięższych brzmień. 
Mimo, że Rammstein (w tym momencie szczerze i z całego serca ich nienawidzę!) szybko odszedł na dalszy plan, tak bardzo wciągnął mnie ten inny wymiar, że nie można było mnie spotkać w innym stanie, niż ze słuchawkami na uszach i ogniem w oczach.
W czasach liceum zdecydowanie poszłam w stronę punka, alternatywy i oi! Wtedy również zdarzyła się, bardzo mile przeze mnie wspominana historia grania w zespole. Jako początkująca basistka, nawet nieźle radząca sobie z męską konkurencją, nie wiem jakim cudem zostałam postawiona przed mikrofonem, gdzie z wielkim zaangażowaniem, dawałam upust swoim emocjom w… growlu (uwierzcie mi, przy moim cichutkim i bardzo delikatnym głosiku, dla niczego niespodziewających się osób, było to dość zaskakujące doświadczenie). W końcu jednak sielanka się skończyła, każdy poszedł w swoją stronę, a ja wpadłam w totalny pracoholizm. Dlaczego? Kasa, kasa na koncerty, wyjazdy, poczucie tych ogromnych emocji. Trasy głównie w Polsce, Czechach i krajach Skandynawskich. To niesamowite oderwanie się od rzeczywistości, naładowanie baterii i zresetowanie wewnętrznego oprogramowania.
Na dzień dzisiejszy poszło to w niepamięć, poświęciłam się byciu super mamą dwóch małych mężczyzn :)
Co jednak nie oznacza, że muzyka nie istnieje. Nie wyobrażam sobie choć jednego dnia bez niej. Kiedy przychodzi wieczór, choćby się waliło i paliło, zakładam słuchawki na uszy i nie ma mnie dla nikogo. To mój sposób na złapanie życiowej równowagi.


 
A co idealnie łączy się z takim powiedzmy Turbonegro, Slipknotem czy innym The Analogs? No oczywiście, że gotowanie!
I to nie byle jakie. Żadne pichcenie domowych obiadów, z dobijającym uczuciem przymusu i obowiązku. O nie. To uwielbienie do smaków, zapachów, łączenia ze sobą składników, które wprawiają w zachwyt i czysty obłęd. Powiecie, że to nic nadzwyczajnego, bo miejsce baby jest przy garach, ale dla mnie to coś więcej. Od kiedy pamiętam, lubiłam to robić, eksperymentować (tak, zdarzył się również solidnie osmolony sufit), ćwiczyć wręcz do perfekcji. Z zazdrością patrzę na mistrzostwo, jakie w rękach mają najwięksi kulinarnego światka. Allain Ducasse, Heston Blumenthal czy Massimo Bottura - to tylko nieliczni, spośród których czerpię inspirację i w swój własny, skromny jak na nasze drogie czasy, za to pełen wyobraźni sposób, staram dorównać.
I mówcie co chcecie, jeszcze będziecie robić kosmicznie odległą w czasie rezerwację, żeby zjeść w mojej knajpie ;)
A tak po cichu między nami, nawet jeśli nie jesteście mistrzami kuchni, zróbcie coś sami z pełnym zaangażowaniem i nakarmcie tym swojego partnera, będzie miło :)


Dzięki wielkie za zaproszenie mnie do gościnnego występu w blogu o naszych hobby i zainteresowaniach. Ojciec góral z Beskidu Żywieckiego, matka również góralka z Beskidu Wyspowego zatem nie trudno się domyśleć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Od małego dzieciaka uwielbiałem spędzać czas na zewnątrz a zwłaszcza w naszych pięknych polskich Tatrach. Oczywiście zanim człowiek podjął się prób zdobywania największych szczytów w naszym kraju zaczynał powoli u siebie na miejscu czyli Beskidach, z biegiem czasu zwiększając poziom trudności o coraz większe szczyty. Musicie wiedzieć, że takie trasy należy planować dokładnie z wyprzedzeniem uwzględniając takie czynniki jak: stan naszej kondycji fizycznej, zmienne warunki pogodowe jak i długość trasy którą chcemy przebyć.

Obecnie najbardziej upodobałem sobie rejony Tatr Wysokich: Dolinę Pięciu Stawów, Szpiglasowy Wierch i Rysy od strony słowackiej (chciałbym w tym albo przyszłym roku podjąć się od strony Morskiego Oka, ale to wymaga naprawdę dobrego przygotowania). Są to najpiękniejsze rejony naszych gór, zwłaszcza wiosną i wczesną jesienią (wrzesień-październik). Lubię przebywać w tych miejscach, można się wyciszyć i zapomnieć na chwilę o troskach i smutkach codzienności oraz podziwiać prawdziwe cuda natury. Są tu również doskonałe miejsca wypadowe dla całej rodziny (oczywiście poza sezonem aby uniknąć tłumów): Dolina Kościeliska oraz Chochołowska.

Góry bywają również bardzo niebezpieczne. Zmienne warunki pogodowe, poluzowane łańcuchy, zniszczone i zużyte szlaki jak i nasza zbytnia pewność siebie oraz niedbałość są przyczyną wypadków. Nieraz z skutkami śmiertelnymi. Sam w swojej karierze tatromaniaka miałem dwa niemiłe wydarzenia. Raz podczas wyprawy z kolegami z pracy na Kościelca w 2016 roku poślizgnęła mi się stopa podczas wspinaczki (musicie wiedzieć, że Kościelec jest uważny za jeden z najbardziej niebezpiecznych szczytów w Polsce ze względu na brak jakichkolwiek sztucznych ułatwień - łańcuchów i barierek tutaj nie znajdziecie. Jest też szczytem o sporej ekspozycji... wszędzie dookoła jest przepaść) i prawdopodobnie gdyby kumpel nie złapał mnie za plecak... runąłbym w przepaść. Drugi przypadek zafundowała nam pogoda w 2014 roku kiedy według prognoz miało być bez burz i deszczów. Niestety kiedy byliśmy na szczycie Jarząbczego Wierchu z nad słowackiej granicy nadleciała mała czarna chmurka po to aby zafundować nam piekło: potężne gradobicie połączone z licznymi wyładowaniami atmosferycznymi a my sami bez żadnego miejsca gdzie moglibyśmy się schować. Chyba nie musze pisać jak bardzo byliśmy przerażeni. Całość trwała może 2-3 minuty, ale huk piorunów uderzających o skały na zawsze utrwalił mi się w pamięci.

Czy mam plany w tym roku na kilka wypadów? Jak najbardziej, jeżeli czas i rodzina pozwolą (znajomi kuszą aby zaatakować Kozi Wierch, oraz Rysy od strony Morskiego Oka :D). 
Kocham nasze polskie Tatry i polecam je każdemu. To magiczne miejsce, gdzie zatrzymał się czas i jest daleko od cywilizacji.
Pozdrawiam!!  

 

Witam wszystkich. Dziękuje autorowi za zaproszenie, czuję się bardzo wyróżniony, iż mogłem się naleźć w tak zacnym gronie.

Co do mojego hobby, to nie jestem mega sprecyzowany i ukierunkowany. W sumie jestem w tym temacie nijaki.

Gry - czy to jest dla mnie hobby? Hmm, bardziej rozrywka, która ma mnie oderwać od monotonii świata codziennego. Gram od czasów Wolfensteina 3D. Tak, to była moja pierwsza gra, w jaką zagrałem w życiu.

Jako iż za dzieciaka interesowałem się historią, bardzo lubię wszelkie gry strategiczne, które zawierają elementy historyczne. Najmilej wspominam z takich gier Company of Heores - pomijając durnoty (czołgi strzelające metr od siebie) fajnie pokazano walki w Normandii.

Drugim ważnym elementem jest dla mnie muzyka. W końcu życie be niej było by pomyłką. Czy jestem ukierunkowany na dany typ? Hmm nie, ale nie trawię disco polo.

Trzecim ważnym elementem są książki historyczne i wiedza w nich zawarta. Niestety z biegiem lat czasu coraz mniej na czytanie. Ostatnio mam na tapecie przegenialne opracowanie Wojen Husyckich autorstwa Smahela, który jest największym znawcą tamtego okresu w historii Czech.

Poza książkami są też komiksy. Uwielbiam serię XIII, Thorgala oraz mangi Berserk i Monster. Wyrosłem i wychowałem się na Dragon Ballu. W gry w tym uniwersum gram, ale to co się odwala obecnie z tą serią; wiele krytyki spadło na serię GT, ale miała fajny pomysł na siebie i na kolejną wersję sajanina, a tutaj czerwone i niebieskie włoski.

Kolejnym zainteresowaniem jest broń. Obecnie czarnoprochowa, ale jako iż mam na oku karabin Henrego, na którego niestety trzeba mieć już pozwolenie, myślę nad wyrobieniem pozwolenia na broń jako kolekcjoner.



To by było chyba wszystko. Dzięki Adick za zaproszenie. Pozdrawiam wszystkich czytelników bloga.

 

Dość intrygująca sprawa z tymi hobby - głównie z uwagi na zorientowanie się, że wiele z nich poszło w odstawkę wraz z upływem czasu, którego niestety coraz mniej.

W okolicach połowy gimnazjum interesowało mnie zbieranie dwuzłotowych monet okolicznościowych wydawanych przez Narodowy Bank Polski. Nie na masową skalę - zwykłe, pojedyncze egzemplarze. Zbierałem je zresztą dość krótko, bo na studiach jakoś nie miałem zbytnio czasu ani chęci pilnowania wydawania kolejnych monet. Przy okazji pisania tego tekstu dowiedziałem się, że nie byłoby to zbyt przyszłościowe zajęcie - NBP zaprzestał emisji tych dwuzłotówek w 2014 roku. Klaser z monetami jednak pozostał i przedstawia raczej tylko taką wartość, jaką faktycznie mają nominały. Jedną dwuzłotówkę - na cześć miasta Łomży - sprzedałem przyjacielowi, który chciał zaimponować pochodzącej stamtąd dziewczynie i dać jej taką monetę na prezent. Zaimponował skutecznie, bo kilka lat są małżeństwem :)

Przy okazji opowiem może anegdotę - jeden jedyny raz, za namową kolegi ze studiów, postanowiłem zarobić trochę na tym przedsięwzięciu. Przy okazji Euro 2012, NBP również wydawał monety okolicznościowe z tej okazji. Ów kolega wyjaśnił mi, że woreczki z monetami potrafią chodzić na Allegro za obłędną kasę, szczególnie jeśli plastik nie zostanie odpakowany. Większe ilości NBP posiadał w workach parcianych, których nigdy nie wydaje - ponoć ze względów bezpieczeństwa czy coś takiego, więc ich zdobycie jest problematyczne - ale monety w takim worku to, jak mawiał bohater pewnego polskiego serialu, "taka kasiora!". Poszliśmy więc w dniu emisji pod miejscową siedzibę Banku - kumpel nagabywał, żeby była to 3 rano (!). Wyjaśnił mi, że popyt jest zawsze ogromny i trzeba zaklepać kolejkę, tym bardziej, że jednorazowo na głowę bank wydaje określoną liczbę monet i trzeba będzie chodzić pewnie do okienka po kilka razy. Stwierdziłem, że chyba sobie kpi, no ale skoro się zgodziłem... poszliśmy więc o tej cholernej 3 rano, by na miejscu okazało się, że pod budynkiem stoi już chyba dwanaście osób, z czego pierwszy pan pojawił się pod drzwiami chwilę po północy (!!). Placówka NBP otwierała się o ósmej, a do tego czasu kolejka liczyła lekką ręką ponad setkę (!!!) osób.

Parciaków nie udało nam się zdobyć, monety w plastikach - już tak (uprzejme panie w okienku przy wymianie środka płatniczego, na wyraźną prośbę każdego z nas, nie otwierały ich). Po uzyskaniu dwuzłotówek poszliśmy do końca kolejki drugi raz... i dokonaliśmy kolejnej wymiany (stojąc ponownie w kolejce dobre półtorej godziny). Trzeci raz już się nie udało, bo wszystkie monety różnych nominałów które dostał oddział zdążyły się już do tego czasu rozejść. Przed placówką stała masa ludzi i zaczął się handel i wymiana. Nie czekając nawet na Allegro, udało mi się opchnąć wszystko to co miałem z przebitką o 150%. Tamtego miesiąca, zamiast wydawać zarobioną w tradycyjny sposób kasę, opłaciłem stancję właśnie za te sprzedane dwuzłotówki. Ktoś pomyśli, że to dobry interes? Niekoniecznie. Dla mnie taki był - dla nabywców już nie, bo wartość tych dwójek (które, wciąż warte 2 złote, sam sprzedałem za 5 zeta od sztuki) bodaj trzy dni później poleciała całkiem na łeb, na szyję. Ci, którzy je skupowali, mocno przepłacili. Ryzykowny biznes, sam już się w to potem nie bawiłem.

Ale ja o monetach... które skończyły się w okolicach liceum, bo tam przyszło inne "hobby", jeśli tak je można nazwać. Otóż hobby to miało miejsce zawsze na lekcjach religii oraz wiedzy o kulturze. Razem z kolegą z ławki oraz dwoma innymi, którzy siedzieli za nami, 45 minut każdych zajęć poświęcaliśmy w graniu w pokera. Wiedziałem, że jest taka gra, ale nie potrafiłem w to grać - nauczyli mnie właśnie wspomniani wyżej koledzy (i to był jeden z ich nielicznych sukcesów pedagogicznych, bo już w takiego tysiąca, pomimo masy prób, nie nauczyłem się grać).

Religia prowadzona była przez uzdolnionego muzycznie księdza, który był młodym człowiekiem i prowadził je w miarę interesujący sposób - tylko, no cóż, poker był ciekawszy (na swoje usprawiedliwienie - mimo wszystko nie miałem problemu ze zdaniem i dyplom z zaliczonych w toku zajęć religii nauk przedmałżeńskich dostałem bez problemu. To że przez zmianę regulacji kościelnych okazał się właściwie bezużyteczny kilka lat później to już inna sprawa). Wiedzę o kulturze prowadził natomiast człowiek, którego zawstydzały w podręczniku zdjęcia rzeźb z nagimi genitaliami żeńskimi ("panowie, pohamujmy emocje!") bądź męskimi ("dziewczęta, proszę się nie przyglądać!") i samo to wymuszało już poszukiwanie ciekawszego zajęcia na tych lekcjach, a poker był jak znalazł.

Najpierw graliśmy, zamiast pieniędzy, o karty doładowujące numer telefonu sieci Idea, a potem Orange. Zapewniałem je ja - nie od początku posiadania telefonu miałem go na abonament, tylko na kartę. Zużytych kart doładowań nie wyrzucałem i miałem ich setki (o - kolejne hobby, tyle że z podstawówki. Nie pomyślałem o tym, dopóki nie zacząłem o tym pisać) o różnych wartościach - 5, 25, 50, 100 złotych bodajże. Kartami się nie pochwalę, bo wyrzucone zostały na pewno przy wyprowadzaniu się z domu rodzinnego.

I początkowo graliśmy nimi, potem groszówkami, a potem na niedużą, ale jednak kasę. Nikt się u nikogo nie zadłużał ani nic takiego bo to nie były wysokie stawki. Myślę jednak, że dobrze się stało iż w okolicach początku studiów jakoś to hobby poszło w odstawkę. Nie powiem, żebym był specjalistą - ani Le Chiffrem, ani Jamesem Bondem to ja nie jestem - ale co nieco umiem grać na tyle, żeby nie zrobić z siebie patałacha. W sumie może bym zagrał, tak teraz o tym myślę... nie, stop. Hamulec jakiś musi być.

Ostatnimi czasy, jeśli robię coś innego niż praca, najwięcej jeżdżę na rowerze. Raz, że pogoda coraz lepsza, dwa, z takich czy innych względów jest to u mnie wskazane. A że i okolice, w których teraz mieszkam, są dość urokliwe, to nie ma co, trzeba korzystać. Nie mam nie wiadomo jak wywalonego w kosmos roweru - aktualnie jest to crossowy Kands, zakupiony w 2018 roku. Z uwagi na wzrost ma dość duże koła (29 cali), siodełko też ma podkręcone maksymalnie ku górze. Pamiętam, gdy chciała się na nim przejechać pierwszy raz moja, wtedy jeszcze, dziewczyna. "Jezu, jaki on wielki", powiedziała. Wiecie, miło jest to czasem usłyszeć :) 



Gdy w 5-tej klasie podstawówki przyjaciel z ławki namawiał mnie na pójście na trening Karate Kyokushihn do pobliskiego gimnazjum, nie myślałem że oto narodzi się w moim sercu pasja która zdefiniuje całe moje późniejsze życie. Tak się jednak stało i gry video musiały podzielić się czasem antenowym z nowym zainteresowaniem. Tak po prawdzie to w miejscu gdzie mieszkałem, do wyboru było tylko karate i piłka nożna w pobliskim klubie. Niestety operowanie piłką nigdy nie było moją mocną stroną, więc padło na karate. Ponad 20 lat treningów to nie tylko wanny wylanego potu, godziny treningów, sterta kontuzji czy drobne sukcesy które mi się przydażyły. To przede wszsystkim możliwość poznania ogromu fantastycznych ludzi z którymi utrzymuję kontakt do dzisiaj, z moją żoną włącznie ;)



Odkąd w 2020 roku zostałem ojcem, nie mam już czasu na treningi na hali, więc karate musiało ustąpić miejsca ważniejszym sprawom. Po takim czasie nie potrafiłbym już jednak żyć bez sportu. Trenuję więc co mogę we własnym zakresie – bieganie, siłownię, pływanie. Zwłaszcza to pierwsze mnie fascynuje. Od zawsze treningi biegowe były moimi ulubionymi częściami cyklów przygotowawczych i przez te wszystkie lata zaliczyłem nie jeden półmaraton czy dziesiątkę. Mam nadzieję że nie powiedziałem tu jeszcze ostatniego słowa i kiedyś spełnię marzenie przebiegnięcia pełnego maratonu.
Także wszystkich graczy i czytelników zachęcam do ruchu i aktywności, nie koniecznie tylko w FIFIE :)

 

Parę dni temu otrzymałem zaproszenie od Adicka do drugiego odcinka cyklu o pozagrowych pasjach. Przyjąłem, bo w końcu robię coś więcej poza patrzeniem na dane czy przemierzaniem Ziem Pomiędzy, by pomóc zabłąkanym duszyczkom. Ostatnio ukończyłem ER przed osiągnięciem 100 poziomu doświadczenia (99 to wciąż mniej niż 100 :P) – Mistycyzm jednak robi swoje. Tak jak „power stacing” dwóch potężnych młotów.

Może zacznę od pasji bardziej związanej z grami, czyli historii tworzenia/dystrybucji gier wideo. Z bardziej światowego poletka zainteresowanie to wyszło z rozmyślań o tym, dlaczego jakiś tytuł jest taki, a nie inny. Z krajowego poletka wyszło to przy okazji premiery Clash w cyfrowej dystrybucji na GoG.com połączonej z opublikowaną gdzieś notką informacyjną o ofercie sklepu Mirage z końcówki 1997 roku. Niby wszystko było cacy i dało mi to wgląd w możliwego dystrybutora Shadow Warrior 3D czy Blood, ale jedna rzecz zaczęła mnie zastanawiać: tytuł nie w przedsprzedaży był w 1997 roku, a podobno miał premierę w połowie 1998 roku. Poszperałem po skanach starożytnych czasopism i odkryłem drobny detal mocno pachnący nostalgią: istotnie, premiera miała miejsce 1997 roku, a dokładniej jesienią. Z tych rozmyślań wyszło także inne pytanie: co, jeśli jest więcej takich przypadków, gdy na domowym poletku mamy trochę zapomniane firmy czy wydania znanych i cenionych tytułów? Kto miał okazję czytać dwusetny odcinek Piątkowej GROmady, ten pewnie kojarzy krótką informację o American Computers & Games. 
Na marginesie mógłbym także wspomnieć o zainteresowaniu serią S.T.A.L.K.E.R., nie z perspektywy samych gier, ale całego uniwersum. Mówimy więc o ważnym źródle inspiracji, czyli książce „Piknik na Skraju Drogi” Braci Strugackich. Nie jest to jednak jedyna książka warta polecenia, bo miałem styczność z kilkoma innymi powieściami braci:
•    Przyjemnym doświadczeniem była lektura pierwszego utworu braci Strugackich (o ile dobrze pamiętam, napisanego, ale nie wydanego jako pierwszy), czyli „W Krainie Purpurowych Obłoków”.
•    Zdecydowanie wartya polecenia jest także jedna pozycja, którą częściowo odświeżyłem kilkanaście dni temu – „Za miliard lat do końca świata”. Dobrze napisana, w miarę krótka i z dość specyficznym motywem przewodnim.
•    Najtrudniejszą było „Miasto Skazane” – dotarcie do końca zajęło mi dłuższą chwilę, nawet nie ze względu na długość.

Przy samej serii od GSC Game World, poza ogrywaniem modyfikacji, rozmyślałem także o tym, co można by tam wsadzić w kwestii mutantów, uzbrojenia czy postaci – w sumie, skoro premiera kolejnej odsłony serii na horyzoncie (choć dalekim), to może pora do tego wrócić. W końcu zmutowana gęś, muchy czy mutant będący w stanie manipulować mózgiem stalkera bardziej niż kontroler potrzebują towarzystwa. I to nie w formie artefaktu robiącego za mobilną pralkę.


Podsumowując sekcję bardziej elektroniczną, mógłbym w sumie napisać o swoich ulubionych serialach, choć tych za dużo nie ma – ot, bardziej preferuję filmy z akcją w tle. Niemniej, z paroma z nich miałem styczność i w sumie mógłbym coś o nich rzec.
•    Dość ciepło wspominam dość wiekową produkcję, czyli przygody starego, dobrego porucznika Colombo. Szkoda tylko, że oglądanie go jest trochę utrudnione, bo albo to sobota po południu (gdy jestem poza domem) albo niedziela rano (i to 8.00, więc nie dla mnie). Ale kto może, to warto obejrzeć, bo to taka klasyka co się dobrze starzeje.
•    Jeśli coś ostatnio jakoś namiętne oglądam, to Pingwiny z Madagaskaru w wersji z pełną polską wersją językową. Wiem, to bajka z pingwinami z przygodami z kategorii dość specyficznej, ale ma w sobie jakąś dziwną magię, że się je ogląda z nieskrywaną przyjemnością. No i ta polska lokalizacja, nie wiem na ile dobra na tle oryginału, ale wypada bardzo dobrze. Tak swojsko i naturalnie.

Gdybym został zapytany jakieś 10 lat, to wrzuciłbym pewnie Family Guy oraz Dr. House’a. Niemniej myślę, że nie trzeba ich nikomu przedstawiać, zwłaszcza w przypadku tego pierwszego. Bo starsze sezony to już trochę klasyka w dobrym tego słowa znaczeniu, a polska lokalizacja nawet nie jest taka zła (choć oryginał bezsprzecznie lepszy).

Nie tylko elektroniką człowiek żyje, a także naturą. U mnie objawia się w formie zamiłowania do pielęgnowania działeczki raz w tygodniu (taki urok mieszkania w bloku, że z całego tygodnia pozostaje sobota). A na działce to takie ogrodnictwo raz w tygodniu w wersji bardzo, ale to bardzo, podstawowej. Czyli: zobacz roślinki, wyciągnij wodę ze studni, ogrzej ją na tyle na ile się da, a następnie podlej gdy będzie cień. A później napawaj się widokiem papryki przypominającą na ten moment trochę ubogiego kuzyna krzaków herbaty. Na dorodne za wcześnie, mam przy tym nadzieję, że nie za późno posadzone. Pamiętam, jak pierwsze podejście do tego skończyło się tym, że na początku jesieni wciąż były zielone i najpierw trzeba je było zabezpieczać, a finalnie niestety zrywać jako zielone.

W następnych latach nie popełniłem tego błędu i udało mi się zerwać czerwone, kruche i soczyste czerwone papryki. A ostrzejsze pojawiły się nawet dwie razy, co mnie nawet pozytywnie zaskoczyło. Przy czym bardziej wolę te łagodne.


Na ten moment w sumie tyle, przy czym nie oznacza to, że to się nie zmieni w przyszłości. Z brzegu, chociażby w końcu nastanie koszenie trawy. Sama w sobie czynność jest nawet relaksująca, o ile nie jedzie się po trudnym do koszenia gruncie, a drobny bonus – przyjemniej jest chodzić boso (koszenie jest tu bardziej dodatkiem, bo i bez tego można się relaksować). Niestety koszenie tymczasowo wyłącza to udogodnienie, nawet nie ze względu na konieczność patrzenia, czy nie ma czegoś nieprzyjemnego w trawie, a nią samą. Nie jestem po prostu fanem spodniej części stóp tak zielonej, że można by je pomylić ze stereotypowym przedstawicielem UFO. A potem je myć przez kilkanaście minut.

No i to z grubsza tyle – na dobry początek oczywiście. Dołożyłbym tu jeszcze szukanie starych gier niedostępnych w cyfrowej dystrybucji, ale to wymaga cierpliwości. A później bardzo pojemnego umysłu, dlaczego ludzie mają absurdalne oczekiwania płacowe co do tych tytułów. Ot chociażby Will Rock z polskiego wydania za ponad 300 złotych.

 

Witajcie szanowni forumowicze.

Na początku podziękowania dla kolegi Adick za zaproszenie i możliwość podzielenia się z Wami moimi zainteresowaniami. Skreślenie tych paru słów było dla mnie prawdziwą przyjemnością, także mam nadzieję, że owa lektura będzie dla Was również satysfakcjonująca.

Jeśli chodzi o zainteresowania, to jest ich kilka, dlatego też pozwolę sobie pokrótce je przedstawić. Kolejność losowa.

- Gotowanie

Mówi się, że to mężczyźni są najlepszymi kucharzami. Ciężko stwierdzić, ponieważ w domu rodzinnym to moja mama zajmowała się przygotowaniem posiłków. W moim przypadku zainteresowanie pojawiło się kilka lat temu po obejrzeniu bodajże jakiegoś kulinarnego filmiku. Tak naprawdę pierwszymi przygotowanymi przeze mnie potrawami był żurek oraz placek po węgiersku. Wyszły pycha, aż palce lizać.



I tak to się kręci do dzisiaj. Zawsze na święta staram się pomóc mamie w przygotowaniach kulinarnych, więc bardzo często gotuję żurek (z obowiązkową dużą ilością kiełbasy i wędzonki), który stał się moim daniem popisowym. Lubię upichcić także proste, ale za to smaczne dania, jak np. fasolkę po bretońsku, leczo, dania mięsne, wszelakie zupy (krupnik, cebulowa, flaczki z kurczaka), a także po domowemu kurczaki KFC oraz hamburgery. Zdarzało się i upiec chleb, bułki, czy przygotować masło czosnkowe oraz sosy/dipy. Generalnie jakby co, zapraszam na pogaduchy kulinarne.

- Książki/filmy

Od zawsze lubiłem czytać książki. W okresie szkolnym czytałem lektury, potem chętnie zaczytywałem się w fantasy, aż w końcu na grubo wjechała tematyka apokalipsy, a w szczególności postapokalipsy i zombieapokalipsy. Jako, że tytułów do przeczytania było sporo, a czasu nie za dużo, to tak naprawdę ta tematyka zdominowała moją biblioteczkę. W sumie było to niejako rozwinięciem tematyki filmowej oraz growej od kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Mad Maxa, czy zagrałem w serię Fallout.



Na półce stoi trylogia Metro oraz książki z Uniwersum Metro. No i oczywiście zombie, a w szczególności uniwersum Walking Dead i wszelakie filmy z tym związane. Rodzina i znajmoi śmieją się, że obejrzałem już chyba wszystko co było możliwe o apokalipsie i zombie. Obecnie powoli odświeżam sobie juz kiedyś przeczytane pozycje.

- Zwierzęta

Jestem miłośnikiem zwierząt. Uwielbiam je wszystkie, od tych małych, aż po duże. Jako, że całe życie mieszkam na wsi, to nieobce są mi wszelakie zwierzęta gospodarskie. Za małolata jeździło się na oklep na koniu, piło mleko prosto od krowy, czy  pilnowało w domu małych kurcząt. Najczęściej odbywało się to u dziadków czy pozostałej bliższej rodziny. Oprócz zwierząt typowo hodowlanych, to miałem styczność (chyba jak każdy) z psami i kotami i muszę przyznać, że te pierwsze zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Kocham psy, uwielbiam, jestem psiarzem całym serduchem. Najpierw był kundelek u dziadków, potem przyszywany owczarek szetlandzki, a obecnie w moich czterech ścianach goszczą dwa owczarki szetlandzkie (kilkumiesięczne szczeniaki), także tak jakbym miał dwójkę małych dzieci. Sporo przy nich pracy i odpowiedzialności, ale sprawiają tyle radości i oddają tyle miłości, że nie sposób tego przerobić. Jeśli chodzi o psiaki, to są one dla mnie szczególne, ponieważ wiążą się z moimi planami na przyszłość w postaci hodowli oraz prowadzeniu szkoły dla psów. Zdaję sobie sprawę, że jestem dopiero na początku mojej drogi, ale już udało mi się zrealizować moje marzenie o posiadaniu dwóch psów, a poza tym znajduję się na takim etapie życia, że chciałbym robić coś swojego, co przyniesie mi satysfakcję. Po prostu robić to, co się lubi.

I tak pokrótce wyglądają moje w zasadzie najważniejsze zainteresowania. Jest ich więcej, ale realizuję pozostałe jakby w mniejszym natężeniu. Pośród nich to czytanie czasopism o tematyce growej i okołogrowej (zwłaszcza w podróży), zajawka związana ze sprzętami domowego użytku, które znacznie uŁatwiają życie (mop elektryczny to cudo), czy też ogólnie pojęta idea slow life.

Dziękuję za zaproszenie i do przeczytania na forum.



A jakie Wy macie zainteresowania?
Podzielcie się nimi w komentarzu :)

 

 

 



Oceń bloga:
38

Komentarze (87)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper