Dlaczego wolę konsole od peceta?

BLOG
2491V
Dlaczego wolę konsole od peceta?
DawidThePlayer18 | 02.09.2018, 22:01
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Nadszedł czas, bym wreszcie i ja dorzucił swoje trzy grosze do tego niezwykle burzliwego oraz niezmiennie aktualnego w środowisku graczy konfliktu. Pecet czy konsola? Co jest lepsze? Trudne pytanie, na które ciężko znaleźć jedyną poprawną odpowiedź oraz idealny temat do sprowokowania mniej lub bardziej kulturalnej dyskusji. Jeśli chcesz dowiedzieć się, dlaczego właśnie ten obiektywnie gorszy sprzęt uznaje za lepiej spełniający swoje zadanie to zapraszam do lektury. Będzie się działo!

Zanim jednak zacznę mój obszerny wywód o wyższości konsol nad pecetami muszę poinformować Was o kilku niezwykle ważnych sprawach. Po pierwsze, wszystko, co przeczytacie poniżej to wyłącznie moja, subiektywna opinia ukształtowana przez lata osobistych doświadczeń zarówno z komputerami osobistymi, jak i konsolami. Po drugie, nie jestem żadnym branżowym ekspertem śledzącym wszelkie możliwe wyniki sprzedaży poszczególnych gier, czy skoncentrowanego w tematyce gamingu sprzętu, więc w swoich przykładach będę raczej posługiwał się ogólnikami i własnymi spostrzeżeniami. Fani skomplikowanych wykresów i tabelek mogą niestety momentami łapać się za głowę, za co z góry przepraszam. Po trzecie i ostatnie, ja tylko przedstawiam swoją opinię, a nie prawdę objawioną, zatem wszelkie tak zwane "gównoburze" w sekcji komentarzy są przeze mnie wysoce niepożądane. Jeśli wolisz pecety i nie zgadzasz się ze mną to w porządku. Wciąż możemy podyskutować, ale wolałbym unikać słownych zaczepek i bezcelowego obrażania. Wszyscy jesteśmy graczami niezależnie od preferowanej platformy, więc szanujmy się nawzajem.

Skoro więc wszystko już wyjaśniłem, a Wy uznaliście, że chcecie czytać dalej pora przejść do głównej treści rzeczonego wpisu. Aby nie zaczynać od razu od porównań obydwu sprzętów postanowiłem podzielić się moją dosyć ciekawą historią związaną z komputerowym graniem, bowiem to właśnie pecet otworzył mi jako pierwszy okno na wirtualny świat. Czy była to miłość od pierwszego wejrzenia? Niestety nie. Szybko bowiem dotarło do mnie, że tak naprawdę tkwię w niezwykle toksycznym związku, w którym odrobina szczęścia i radości zawsze musiała być okupiona sporą dawką bólu oraz cierpienia. Takie właśnie mam wspomnienia z pecetem, ale może po kolei...

Na dobre i na złe

Wszystko zaczęło się dawno temu, w czasach, kiedy moim największym i jedynym zmartwieniem była podstawówka. Nie miałem wówczas jeszcze jasno określonych zainteresowań. Lubiłem rysować, bawić się i raczej nie odstawałem od typowego obrazu kilkuletniego dziecka, które wciąż poznaje świat. Z czasem zacząłem wyrażać sporą fascynację komputerem mojego wujka. Często przyglądałem się, jak na nim gra lub sprawdza coś w internecie. Czasem nawet sam miałem okazję zasiąść przed klawiaturą. Niestety, wujek do najbardziej zapalonych graczy nie należał, więc spośród niesamowicie skromnej biblioteki tytułów mogłem sobie wybrać FIFE 07 (która kompletnie mnie nie interesowała) lub jedną z kilku mniejszych produkcji, takich jak tkwiąca w mej pamięci po dziś dzień - Pekka Kana 2. Była to całkiem przyjemna, ale i dosyć trudna platformówka z uroczym kogutem w roli głównej, przypominająca klasyczne gry z doskonale znanym wszystkim hydraulikiem, czy ponadprzeciętnie szybkim, niebieskim jeżem.

Wkrótce zacząłem sam pozyskiwać, a raczej dostawać w prezencie od rodziców różne nowe gierki. Jako, iż nie miałem wówczas o nich praktycznie żadnego pojęcia to do szczęścia wystarczały mi wszelkie tytuły dołączane do tanich gazetek oraz płatków śniadaniowych. Nigdy nie były to oczywiście wysokobudżetowe produkcje, a raczej mniej lub bardziej grywalne crapy, których rozgrywka ograniczała się do niezbyt skomplikowanego skakania po platformach lub wygrania prostego wyścigu. Często udawało mi się w tego typu grach jakoś oszukać system i np. wyjechać poza trasę, docierając przy okazji w miejsca, o których nie śnili chyba nawet sami programiści psutego przeze mnie tworu. Z jakiegoś powodu umiejętność glitchowania sprawiała mi sporo frajdy.

Pewnego dnia odziedziczyłem wysłużony już komputer. Nie byłem formalnie jego właścicielem, ale to właśnie ja spędzałem przy nim najwięcej czasu. Nadal moją uwagę skupiały niezbyt ambitne gierki oraz wbudowany w Windowsa XP pinball, aż do momentu, gdy w pobliskim kiosku ujrzałem coś wcześniej niespotykanego. Była to typowa, cienka gazetka z grą w kopercie, ale oprócz niej zestaw obejmował jeszcze figurkę. Jaka produkcja doczekała się tak bogatego wydania? Rabbids Go Home. Dziś mogę śmiało stwierdzić, że znienawidzone przez wielu Kórliki dały mi sporo radości w latach dziecięcej beztroski, zwłaszcza, iż tytuł podzielono na cztery części i wydawano w dość długich odstępach czasowych, więc materiału do ogrania nie brakowało. Fascynację uroczymi stworzonkami spotęgował dodatkowo fakt, że mój znajomy ze szkoły posiadał Rayman Raving Rabbids 2, które natychmiast zdecydowałem się pożyczyć. I chociaż były to naprawdę przyjemne mini-gierki to na Kórlikach moja przygoda z grami Ubisoftu się nie skończyła.

Raz jeszcze ulokowany w pobliżu kiosk zachwycił młodego mnie czymś niezwykłym, wystawiając na sklepową półkę dwusetny numer CD-Action z Prince of Persia (2008) oraz kilkoma innymi tytułami w zestawie. Wartość samego pisma i dodatkowych gier zupełnie jednak bladła wobec hitu, jakim niewątpliwie w moich oczach był (i nadal jest) Książę Persji. Baśniowa przygoda okraszona przepiękną oprawą graficzną oraz przyjemnym gameplayem tak bardzo przypadła mi do gustu, że jeszcze przed jej ukończeniem zacząłem szukać informacji o innych odsłonach serii. Tym sposobem trafiłem na uwielbianą przez wielu trylogię Piasków Czasu, którą również pożyczyłem od znajomego ze szkoły. Pomimo faktu posiadania wszystkich trzech części skończyć udało mi się tylko pierwszą. Nie znaczy to jednak, że nie grałem w Duszę Wojownika i Dwa Trony. Co więcej, w obydwu tytułach zaszedłem całkiem daleko.

Na komputerze grałem nie tylko w domu, ale również w szkolnej świetlicy. To właśnie tam pewnego dnia po raz pierwszy ujrzałem Minecrafta, wówczas jeszcze całkiem świeżą nowinkę. Koncept niemal nieograniczonego niczym świata podatnego na wszelkie modyfikacje ze strony gracza spodobał mi się do tego stopnia, że postanowiłem ową produkcję spiracić. Nie jestem z tego czynu dumny, ale za to mogę szczerze przyznać, że Minecraft był jedyną grą, jaką pozyskałem nielegalnie w całym moim życiu. Każdy kolejny tytuł pożyczałem lub kupowałem w sklepie.

Kiedy w końcu fascynacja dziełem Markusa Perssona zaczęła powoli słabnąć wróciłem do ulubionego gatunku gier, czyli platformówek oraz akcyjniaków i na przestrzeni następnych kilku lat nadrobiłem sporo odsłon serii Tomb Raider, dotarłem do połowy Bionic Commando, spędziłem sporo czasu z Grand Theft Auto III oraz trochę mniej z Grand Theft Auto: Vice City, a także oczarowany zapowiedziami trzeciego Wiedźmina sięgnąłem po oryginał z 2007 roku i wykonałem swój pierwszy wirtualny krok jako uwielbiany Geralt z Rivii. Ciekawostką jest fakt, że grę nabyłem za 10 złotych w najbliższej Biedronce. Pamiętam, w jak ogromnym szoku byłem, gdy tak zaawansowany graficznie dla mojego przestarzałego komputera tytuł uruchomił się bez większych problemów, a nawet utrzymywał akceptowalną dla mnie liczbę klatek, której "stabilność" oraz "płynność" wywołałaby pewnie ból głowy u niejednego pecetowca.

Pierwszy Wiedźmin, a dokładniej jego rozszerzona edycja mimo technicznych bolączek dawał mi jednak sporo radości. Będąc jeszcze w wieku, kiedy przekleństwa powodowały niekontrolowane salwy śmiechu ciężko było nie zachwycić się humorem i sposobem pisania dialogów w produkcji CD Projekt RED, a także niepodrabialnym, swojskim klimatem, który został tak dobrze przedstawiony, że samo przesiadywanie w karczmie, gadanie z mieszkańcami zwiedzanej lokacji i granie w kościanego pokera stanowiły świetną rozrywkę. A oprócz tego dostawaliśmy jeszcze całkiem sprawnie poprowadzoną fabułę, dziwny (choć bawiący) system walki oraz sporo pobocznych konfliktów do rozwiązania. Materiału było tak dużo, że sam nigdy nie dotarłem do końca gry. Nie dlatego, że z czasem zacząłem się nudzić lub dostawałem nowy tytuł do sprawdzenia. Problemem była platforma, na której przyszło mi pierwszego Wiedźmina ogrywać.

Moja pierwsza próba doprowadzenia przygody Geralta do końca zakończyła się na początku piątego rozdziału, czyli bardzo blisko finału. Wtedy to musiałem pożegnać swój wysłużony sprzęt do grania, który najzwyczajniej w świecie odszedł śmiercią naturalną i zabrał ze sobą wszystkie dane na nim przechowywane. Jakiś czas później pod biurkiem stanął oczywiście "nowy" pecet, ale perspektywa powtarzania praktycznie całej, trwającej dobre kilkadziesiąt godzin podróży skutecznie odstraszała mnie od podjęcia próby dokończenia podróży Białego Wilka. Niestety, "nowy" komputer był nowy tylko z nazwy. Przyszło mi bowiem żyć w czasach, kiedy chęć posiadania nowoczesnego sprzętu uargumentowana słynnym "do nauki" nie materializowała natychmiast wymarzonego peceta w pokoju. Ba, wówczas o stały dostęp do internetu było ciężko, więc jakiekolwiek pomysły zagrania w coś nowszego od Wiedźmina (chociażby Wiedźmina 2) nawet nie przychodziły mi do głowy. Całe szczęście, że w 2010 roku dostałem pierwszą konsolę stacjonarną. Gdyby nie wciąż działające PlayStation 2 prawdopodobnie odbiłbym się od gier na bardzo długi czas.

Houston, mamy problem...

I tym pozytywnym akcentem możemy płynnie przejść do pierwszego zagadnienia, jakie chcę poruszyć w rzeczonym wpisie, czyli do problemów technicznych w przypadku gier pecetowych. Nikogo nie zaskoczy chyba informacja, że przygotowanie dobrze działającego portu na komputer to spory wyczyn. Twórcy muszą przecież wziąć pod uwagę fakt, iż praktycznie każdy posiadacz "najlepszej platformy do grania" dysponuje innym zestawem komponentów, z których zbudowana jest jego maszyna, a to oznacza setki, jeśli nie tysiące różnych konfiguracji pod jakie trzeba odpowiednio zoptymalizować dany tytuł. Ciężko jest wówczas sugerować się minimalnymi lub zalecanymi wymaganiami sprzętowymi. Wielokrotnie bowiem czytałem komentarze ludzi, których pecet nie spełniał przedstawionych na pudełku gry wymogów, a mimo wszystko bez problemu uruchomili świeżo nabytą produkcję. Ja niestety nie miałem tyle szczęścia i reprezentowałem grupę osób, która choć posiadała odpowiednio "mocny" komputer to danej gry nigdy nie włączyła. Taka sytuacja.

I pewnie ów problem dałoby się jakoś rozwiązać, np. grzebiąc w ustawieniach lub instalując jakieś sterowniki, ale mnie takie zabawy naprawdę nie interesowały. Zwłaszcza, że obok miałem konsolę, do której wystarczyło włożyć płytę i gra musiała się odpalić. Nikt nie sprawdzał, czy posiadam odpowiednią kartę graficzną, wystarczającą ilość RAM-u i stabilne połączenie z internetem. Oczywiście, dziś nie wygląda to już tak różowo, ale nadal uruchomienie gry na konsoli jest o wiele wygodniejsze od instalacji wersji pecetowej. Uprzedzając pytania, współczesne podzespoły nie rozwiązują całkowicie problemu. Pamiętajmy o licznych instalatorach oraz zabezpieczeniach antypirackich, które regularnie psują krew użytkownikom komputerów osobistych. Aktualnie bez aplikacji takich jak Steam, Uplay, Origin, czy Battle.net już w znaczną większość nowych produkcji nie pogramy. Po co jednak to wszystko? Ano po to, by pod przykrywką "budowania społeczności" pozbawić pecetowców prawa do własności i zamiast sprzedawać im gry, udostępniać je. Ów rozwiązanie całkowicie eliminuje rynek wtórny i pozwala zachować sprzedawcy niemal pełną kontrolę nad produktem. Taki stan rzeczy tyczy się również niestety wersji pudełkowych, które niewiele dziś mają wspólnego z wypasionymi zestawami sprzed lat. Ba, aktualnie nawet o niezbędną kiedyś płytę ciężko.

W przypadku konsol również mamy do czynienia z zyskującą na popularności dystrybucją cyfrową, ale na szczęście pozbawioną niepotrzebnych nikomu launcherów i nie będącą jedyną, dominującą formą "sprzedaży". Wciąż mamy wybór i chcąc faktycznie posiadać dany tytuł  możemy wybrać wersję pudełkową, której nikt nam nie zabierze w razie potencjalnej banicji konta. Konsole są też pozbawione jakichkolwiek zabezpieczeń antypirackich, bowiem kradzież na masową skalę tyczy się głównie rynku pecetowego. To tam twórcy zarabiają na sprzedaży znacznie mniej niż na innych platformach i muszą ratować swoją sytuację na wszelkie możliwe sposoby. Odpowiednia reklama to niestety za mało, by przekonać znaczną rzeszę graczy do inwestycji w nowy tytuł, więc deweloperzy decydują się na zło konieczne, które mniej lub bardziej ostudzi zapał piratów, ale też przysporzy trochę problemów uczciwym klientom. Niesławne DRM-y często bowiem więcej szkodzą, niż pomagają, czego dowodem są liczne narzekania graczy pecetowych, według których takie zabezpieczenia obciążają procesor i powodują sporo problemów z samą grą. Aktualnie wieść, że jakaś nowa produkcja nie będzie podatna na łatwą kradzież zniechęca wielu potencjalnych klientów. Nic dziwnego, w końcu piraci prędzej, czy później złamią owe zabezpieczenia, a osoby, które nabyły produkt legalnie dostaną tylko białej gorączki.

Temat piractwa to jednak dość ciekawy temat na osobny wpis, więc nie będę tutaj pochylał się nad słusznością pozyskiwania gier niezgodnie z prawem i od razu przejdę do kolejnego zagadnienia. Liczne instalatory, aplikacje oraz DRM-y są bowiem niczym istotnym, kiedy mamy do czynienia z po prostu zepsutym pecetowym portem. Przypominam, że stworzenie gry w wersji na komputery osobiste to nie lada wyzwanie. Jedni deweloperzy radzą sobie z nim lepiej, drudzy gorzej, ale niektórzy po prostu odwalają fuszerkę, bo ciemny lud i tak kupi przed premierą, a żaden Steam nie będzie sprawdzał, czy sprzedawany przez nich produkt w ogóle działa. Idealnym przykładem takiego olania tematu jest niewątpliwie Batman: Arkham Knight. Tytuł ten był tak zepsuty, że wkrótce po premierze wycofano go ze sprzedaży. Minęło sporo czasu, zanim twórcy naprawili grę i ponownie udostępnili ją fanom. Obecnie wiele produkcji debiutuje najpierw na konsolach, a dopiero po tygodniu, miesiącu lub jeszcze dłuższym odstępie czasu na komputerach osobistych. Tak było na przykład z Monster Hunter: World, którego wersja pecetowa zadebiutowała całkiem niedawno, a mimo to posiadała "drobne" problemy z trybem multiplayer.

Nie da się ukryć, że przygotowanie gry pod daną konsolę jest zdecydowanie prostsze. Fakt, że np. każde PlayStation 4 posiada wewnątrz takie same komponenty znacznie ułatwia sprawę. No bo jeśli wskazany tytuł zadziała na jednym takim PS4 to zadziała również na każdym innym. Później ewentualnie można podbić trochę rozdzielczość dla posiadaczy wersji Pro i produkcja jest gotowa, by ruszyć do tłoczni oraz cyfrowego sklepu. Ot, cała filozofia. Oczywiście, z góry narzucony sprzęt zmusza twórców do kombinowania, w jaki sposób przystosować grę do ustalonych parametrów, aby nie odstawała ona graficznie od wersji pecetowej oraz trzymała w miarę stabilny framerate. Ponownie, jedni deweloperzy radzą sobie z tym lepiej, a inni gorzej. Na szczęście mamy mistrzów pokroju Naughty Dog, czy Santa Monica Studio, którzy z teoretycznie słabej konsoli potrafią wyczarować prawdziwe dzieła sztuki.

Stosunek jakości do ceny

Nie da się bowiem ukryć, że seria Uncharted lub ostatni God of War prezentują najwyższą jakość zarówno pod względem gameplayu, jak i oprawy audiowizualnej, a to wszystko przecież na przestarzałej już konsoli, nie mającej ponoć startu do współczesnych pecetów. Po co więc wydawać ponad 5000 zł na nowa kartę graficzną od Nvidii skoro zdecydowanie tańsze PS4 jest w stanie wygenerować podobne, jak nie lepsze w pewnych aspektach wizualia? Inną kwestią jest jeszcze ekskluzywność tychże gier dla sprzętu Sony. Produkcje takie jak Horizon Zero Dawn, Shadow of the Colossus, czy Detroit: Become Human najprawdopodobniej nigdy przecież na trafią na komputery osobiste. Zauważyłem, że w związku z tym faktem u części pecetowców pojawia się mniejsza lub większa nienawiść do japońskiego producenta elektroniki użytkowej. Wielokrotnie padają argumenty, że trzymanie np. Horizon Zero Dawn na konsoli nie pozwala tej grze w pełni rozwinąć skrzydeł, a wersja pecetowa byłaby lepsza pod niemal każdym względem. Nie mogę się z tym niestety zgodzić. Exclusive'y Sony wyglądają tak, jak wyglądają, bo ich twórcy mogą cały okres produkcji poświęcić jednej wersji gry i odpowiednio ją dopieścić. Praca nad portem dedykowanym komputerom osobistym z pewnością pochłonęłaby sporo czasu i nie pozwoliła autorom przeznaczyć środków na dopracowanie obydwu wydań. Pominę już fakt, że cały ten wysiłek pewnie by się nawet nie zwrócił, bo gry singleplayer to na pecetach obecnie nisza.

Podczas gdy kolejne wyśmienite historie napędzają sprzedaż konsol, na pececie tryumfy święcą takie szlagiery jak PUBG, Fortnite, czy inne niezbyt ambitne tytuły stawiające na sieciową rywalizację. Znaczna większość z nich jest ponadto darmowa, a co za tym idzie zarażona chorobą zwaną "mikrotransakcje". Może się mylę, ale z mojego punktu widzenia to wygląda tak, że ja kupiłem budżetowy sprzęt do grania i jestem rozpieszczany fenomenalnymi opowieściami oferującymi co najmniej przyzwoity gameplay oraz powodującą opad szczęki oprawę graficzną, a inni wydają kilka(naście) tysięcy złotych na wypasiony komputer, żeby odpalić Fortnite'a w 4K. Oczywiście generalizuję, gdyż sam znam osoby, które na PS4 grają jedynie w kolejne FIFY, Battlefieldy oraz to, co dostaną w ramach subskrypcji PlayStation Plus. Mimo wszystko, czytając komentarze w sieci oraz widząc, jakie gry wychodzą na peceta dochodzę do takiego właśnie wniosku. Skoro dostępny na konsolach od lutego Monster Hunter: World jest uważany za jedną z ważniejszych obecnie premier na Steamie to co innego mogę sobie myśleć?

A może problemem jest cena tychże gier? Przecież taki PUBG to zabawa na niezliczoną ilość godzin, a np. Uncharted? Przejdzie się podczas dwóch lub trzech dłuższych posiedzeń i tyle. Za to każą sobie płacić ok. 250 zł? Pomijając fakt, że ustalanie wartości gry na podstawie jej długości jest czystym absurdem to od kiedy kupienie karty graficznej znacznie przewyższającej cenę konsoli nie jest problemem, ale wydanie kilku stówek na grę już tak? Naprawdę nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy ładują masę pieniędzy w high-endowy sprzęt, ale narzekają na ceny gier. Zwłaszcza, że na pececie często poszczególne mniej lub bardziej stare tytuły są rozdawane za darmo albo sprzedawane w naprawdę okazyjnych bundlach. Cóż, każdemu jego porno.

Smuci mnie jednak fakt, że gracze pecetowi wolą wspierać finansowo powstające w ilościach hurtowych i nastawione na czysty zysk gierki, które tkwią we wczesnym dostępie i nie reprezentują sobą nic ciekawego. Kiedy panowała moda na zombie to Steam zalały różnorodne, tworzone w pośpiechu wariacje na temat żywych trupów. Podczas szału na produkcje z gatunku survival cyfrowy sklep pękał w szwach od tytułów traktujących o przetrwaniu. Popularność Minecrafta natomiast doprowadziła do powstania szeregu klonów formuły budowania własnego świata. Aktualnie jesteśmy świadkami wysypu gier z gatunku battle royale. Wszystkie te trendy zrodziły masę projektów. Na setki gier jakieś kilkanaście faktycznie doczekało się oficjalnej premiery, a reszta nadal ma status wczesnej alphy lub bety i tak już zostanie. Ludzi naprawdę aż tak fascynują te kopie kopii, że z uśmiechem na twarzy rzucają pieniędzmi w niedoświadczonych i obiecujących cuda na kiju deweloperów? Mam szczerą nadzieję, że m.in. afera skoncentrowana wokół kontrowersyjnego Star Citizen trafi wreszcie do sądu i niektórzy zorientują się, jak bardzo zostali wydymani.

Domowe przedszkole

Skoro zszedłem już na temat społeczności graczy komputerowych to pochylę się i nad tym zagadnieniem. Zauważyłem bowiem, że spora część tejże grupy lubi tworzyć wokół siebie jakąś dziwną aurę growego bóstwa tylko dlatego, że posiada inny sprzęt do zabawy. Dobrze znane wszystkim hasełko "PC Master Race" niejednego potrafi wyprowadzić z równowagi. Mnie szczególnie, gdyż niestety bardzo źle znoszę tak oczywiste przejawy głupoty. Wyższa rozdzielczość, framerate, mody oraz wiele innych zalet komputera osobistego jest wymienianych podczas argumentowania wyższości tej platformy nad konsolami. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dochodziły do tego jeszcze wyzwiska od plebsu, biedaków, czy casuali. Strasznie rzadko widuję podobne określenia kierowane przez posiadaczy PS4 lub Xboksa One w stronę "rasy panów", ale tak to już jest, kiedy dostęp do peceta mają niemal wszyscy, w tym (niezbyt rozgarnięte) dzieci. Prawdą jest przecież, że praktycznie każdy posiada w domu jakiś komputer, ale nie każdy dysponuje którąś z konsol.

Czy to znaczy, że traktuję z góry wszystkich pecetowców jak nadpobudliwe i zostawione bez opieki dorosłych bachory? W żadnym wypadku, ale faktem jest, iż na konsoli trudniej spotkać taką osobę. Być może winna jest temu konieczność uiszczenia dodatkowej opłaty za dostęp do gry wieloosobowej? Tego niestety (z powodu braku konkretnych danych) nie jestem w stanie udowodnić. Mogę natomiast zapewnić, że podczas licznych dyskusji okołogrowych to właśnie toksyczna część komputerowej społeczności najczęściej zaczyna bzdurne wojenki z serii "co lepsze?" i prowokuje innych chamskimi tekstami, a następnie (po otrzymaniu sporej dawki krytyki) nieudolnie próbuje zamienić całość w żart. Takie niestety mam spostrzeżenia odnośnie udzielającej się publicznie grupy pecetowców.

Co więcej, komputerowi gracze szkodzą również sobie nawzajem. Czasem umyślnie, niekiedy przypadkowo. Momentami mniej, a okazyjnie bardziej. Mam tu na myśli rozgrywkę wieloosobową, która niestety w przypadku PC pozbawiona jest wymaganej do dobrej zabawy sprawiedliwości. Ciągle słyszy się przecież o kolejnych falach banów kont korzystających z różnych ułatwień, czy wspomagaczy psujących rozgrywkę innym. Na konsolach tego typu aplikacje praktycznie nie istnieją, a wszyscy gracze posługują się z grubsza takimi samymi kontrolerami, co eliminuje również przewagę w postaci precyzyjniejszej myszki, czy sprawniej reagującej na komendy klawiatury. Do tego wszystkiego dochodzi oczywiście różnica w posiadanym sprzęcie. Po sieci grają przecież również ludzie, których komputer nie może zapewnić najwyższej jakości rozgrywki i muszą zmagać się z niższym od przeciwników frameratem, co może znacząco utrudnić rozgrywkę. Ustawienia graficzne również mają znaczenie. Obniżenie detali często usuwa z mapy niektóre obiekty, co skutkuje nieprzyjemnymi sytuacjami, takimi jak np. chowanie się w krzaku, którego inni gracze nie widzą i wystawianie się tym samym na pewną śmierć. Czy wszyscy powinni zatem grać na najniższych ustawieniach graficznych? Chyba nie po to większość składała komputer za kilka tysięcy złotych, prawda?

Problem oszukiwania i niesprawiedliwości w grach multiplayer dotyczy też konsol, ale z pewnością nie jest to sprawa tak poważna, jak w przypadku peceta. Przynajmniej ja tak to widzę. Widzę również, że społeczność graczy skupiona wokół różnorodnych konsol wydaje się być ciekawszą grupą do dyskusji. Nie pogadam przecież z pecetowcem o tym, jak wspaniałą przygodą był najnowszy God of War, ani nie będziemy wspólnie analizować kolejnych ruchów Sony i Microsoftu, bo po co ma on to robić? Dla takiej osoby istotniejsze są nowe karty graficzne, czy ostatnie zmiany w LoL-u. Pomimo posiadania wspólnych zainteresowań nie będziemy w stanie złapać wspólnego tematu, ale może to tylko mój problem. Takich mam już niestety znajomych i to właśnie przez ich pryzmat oraz pryzmat komentarzy innych pecetowców udzielających się w internecie postrzegam całą tę społeczność jako lekko odmienną.

Pokój z Wami

I to by było na tyle mojego narzekania. Trochę się rozpisałem, ale mam szczerą nadzieję, że w miarę sensownie przedstawiłem swoje poglądy na temat rynku pecetowego oraz społeczności wokół niego zebranej. Liczę też na to, że nikt nie poczuł się urażony, a wszelkie potencjalne nieścisłości lub poprawki kulturalnie zademonstruje w sekcji komentarzy. Jako zatwardziały konsolowiec chętnie zapoznam się z opiniami osób, które więcej czasu poświęcają komputerom osobistym. Prawdopodobnie nikt nie przekona mnie do zmiany strony, ale być może dowiem się czegoś nowego, co nieco złagodzi moje spojrzenie na pecetowców. Jestem otwarty na dyskusję, więc zapraszam wszystkich chętnych do podzielenia się swoim zdaniem. Z mojej strony to już wszystko. Dziękuję za uwagę i życzę miłego dnia lub nocy. :)

Oceń bloga:
46

Komentarze (214)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper