Single Player + MMO = ?

BLOG
487V
Delta One | 10.04.2014, 21:21
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Jak to mawiali mędrcy: „każda potwora znajdzie swego amatora”

. Czy jednak swatanie gier single player z gatunkiem MMO ma rację bytu?

Tego typu pytanie ostatnio nasunęło mi się na myśl podczas grania w wysławianą grę Borderlands 2. Zanim jednak rozwinę tą myśl, wspomnę o pierwszej części z serii. Borderlands było grą, w którą wsiąkłem niczym woda w gąbkę na długie godziny. Wycisnęły mnie z niej dopiero napisy końcowe. Warto jednak napomknąć, że całą produkcję przeszedłem grając całkowicie sam. Na spokojnie poznawałem powykręcane postaci, świat oraz głupawą fabułę. Nikt mnie nie poganiał (no może tylko kobita z komunikatem: „Odpadków pozbyć się trza, Waszmościu” bądź „Pasza gotowa, mój świniopasie”) ani nie oddawał za mnie questów. Pierwszą część ukończyłem ze szczerą przyjemnością, drugą zaś… ledwie napocząłem, spędzając przy niej nie więcej jak pięć godzin. Zaznaczam też, że z każdą spędzoną godziną, gra coraz bardziej mnie odpychała. Obecnie zaś, Borderlands 2 czeka na mnie gdzieś w odmętach dysku mojej czarnulki. Niestety, twór ten pozostanie już tam pewnie nietknięty na zawsze.

Nim zacznę tłumaczyć, cóż mnie tak zaczęło mierzić w tej „wspaniałej, wyczesanej i w ogóle och, ach” pozycji, rzec trzeba, iż lubuję się w grach dla jednego gracza. Można to zresztą wywnioskować przeczytawszy moje zachwyty dotyczące pierwszego Borderlands, którego ukończyłem solo. Grając w drugą część od samego początku z grupką moich znajomych, nijak nie mogłem wgryźć się w klimat. A to ciągle ktoś ględził: „znikam na dwójkę”, „idę po bro do lodówki, BRB” i inne tego typu pierdoły. Fakt, śmiechu czasami było co nie miara, jednakże jedna sytuacja zmusiła mnie do rozważań, które właśnie przelewam na papier, a niektórzy z was (nieszczęśników) właśnie czytają. Otóż, ubiwszy w grze paskudną maszkarę, wróciliśmy zwycięsko do miasta, gdzie jeden z kumpli ot oddał szybciutko questa, wybrał za nas nagrodę i… tyle. Żaden z reszty grupy nie miał szansy przeczytać odpowiedzi naszego „misjo-dawcy”. Na pytanie: „Było coś ciekawego?”, kumpel odpowiedział tylko: „To co zwykle – bardzo ci dziękuję, w nagrodę masz tu pistolet”. Oczywiście, ryknęliśmy śmiechem. Po zakończonej partii z kumplami, jednak, zacząłem się zastanawiać – po jakiego pieruna ja latam po tej Pandorze z tą giwerą i ubijam niewielką populacje tejże planety? Odpowiedzi nie znam do dziś. Co śmieszne, zarys fabuły lepiej kojarzę z obejrzanych recenzji niż z samej gry.

Jak wspomniałem, do drugiej części Borderlands raczej już nie wrócę i jakoś mnie ten fakt nie martwi. Martwi mnie jednak inna sprawa – Destiny. Gra od twórców oryginalnego Halo, która zostanie wydana pod koniec tego roku. Tytuł zapowiada się niesamowicie. Mieszanka postapo z sci-fi – normalnie, cud, miód i Nutella w jednym. Gracze zaczynają opisywać ten nadchodzący tytuł jako mieszankę serii Mass Effect (hell, yeah!) z Borderlands. Hm. I tego się właśnie obawiam. Twórcy opisują swoją produkcję: „świat będzie niesamowity, klimat (dosłownie) w kosmos wywalony, fabuła zagra – wy zaś będziecie nadzieją galaktyki”. Wszystko super, wspaniale, tylko tego słowa „WY” się obawiam. Obawiam się, że pomimo iż łyknąłem bakcyla zwanego hype’m to zawiodę się na tym tytule – podobnie jak to miało miejsce z Borderlands 2. Obawiam się, że Destiny przez granie z innymi stanie się po prostu kolejnym kosmicznym shooterem, gdzie „miotać się będzie laserkami do kosmitów”.

Powracając do pytania, które zadałem na początku, stwierdzam (pomimo jęków i narzekań), że  mieszanki gatunkowe mają rację bytu. Zawsze to coś nowego w tym skostniałym gier światku. Pytanie jednak brzmi, czy do was przemawiają? Do mnie, na chwilę obecną – nie. Jak to jednak mędrcy prawią: „tylko krowa nie zmienia poglądów”. Słuchać starszych mama uczyła, a zatem… A zatem walkę podejmę i Destiny nabędę. Krową być nie chcę.

Oceń bloga:
0

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper