Weekendowe granie #20

BLOG
718V
kalwa | 06.06.2014, 19:22
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Tydzień mijał na spokojnie. W końcu ukończyłem moje pierwsze Redaktorskie Wyzwanie i mogłem pograć w coś dla czystej przyjemności. Czas na weekend, który nie do końca jest wolny, ale na granie czas znajdzie się jak najbardziej. Zapraszam więc do kolejnego odcinka Weekendowego grania.

W paszczę konia, trudno mi uwierzyć że jestem na tyle solidny (o wow!) w postanowieniu, że dostarczam Wam i sobie ten cykl przez 20 tygodni – w zasadzie co tydzień. Co prawda, nie tak regularnie jakbym chciał, ale to już problem wolnego czasu. No i co w związku z tym? A no nic, wspomnę tylko że okazało się, iż w Resident Evil 6 grałem 30 godzin (!). Zaprawdę, mogłem ten czas poświęcić na jakiegoś przyjemnego jRPG. No, ale takie życie.

 

Może coś specjalnego z okazji 20 odcinka? Nie sądzę, poza tym specjały w moim wykonaniu mogą okazać się mało atrakcyjne, tym bardziej jeśli puszczę wolno wodzów fantazji. W takiej sytuacji mogliby wybiec na ulice i uprzykrzyć kilku ludziom życie rozpalając ognisko w środku centrum handlowego. A taki dym mógłby przyprawić obecnych tam ludzi o tzw. halucynacje.

 

Koniec biadolenia. Cóż więc chciałem Wam napisać w tym jakże zwykłym odcinku? Zacząć od stworzeń uwięzionych w moim piecu czy może od gier? Hm, wybierzemy to drugie idąc ścieżką mainstreamu, a osobliwe przeżycia zostawimy na trochę później dla bardziej wytrwałych i przyjaznych.

 

Zaczniemy od opisania tego co działo się w mojej konsoli przez ubiegły tydzień. Tak jak poprzednio wspominałem, w konsoli gościła jedynie gra o tajemniczej nazwie Mugen Souls Z. Hm, a co by tutaj dodać do recenzji którą napisałem? Na pewno tyle, że bardzo spodobał mi się atak specjalny Mariny, nieźle się pośmiałem. Możecie go zobaczyć w wideo zamieszczonym poniżej w trzeciej minucie filmiku. Spoilerów nie uświadczycie. Ogólnie ataki wyglądają fajnie, przyjemnie się na to patrzyło, ale później je omijałem i fajnie że nawet najzwyklejszy atak przeciwnika czy naszego zawodnika można pominąć, bez konieczności oglądania gra się o wiele przyjemniej. Hm, no właśnie, mogłem o tym wspomnieć w recenzji -ach, jak dobrze że tutaj nie mam żadnych ograniczeń. Nie mogłem w recenzji zaprezentować żadnego utworu, dlatego zrobię to teraz. To dwa utworki, które najbardziej wpadły mi w ucho. Dodam jeszcze, że mam ochotę powrócić do gry i przejść ją jeszcze raz, tak mnie wciągnęła. Ale dopóki zawiesza się w Mugen Field to nie pogram, bo nerwica mnie prędzej weźmie ze sobą.

 

 

Jeden z najczęściej pojawiających się utworów podczas scenek. Mimo wszystko nie znudził mi się.

 

Kolejny świetny utwór. Towarzyszy nam podczas zwiedzania jednego ze światów, oraz podczas pobytu w miejscu odpoczynku w Mugen Field. Uwielbiam.

 

O ile mnie pamięć nie myli to poza tym nie pograłem za bardzo w nic więcej. Z okazji majowej promocji zakupiłem sobie Castle of Illusion starring Mickey Mouse. Urzekła mnie wersja demonstracyjna, ale stwierdziłem że 50zł to stanowczo za dużo. Na szczęście wspomniana promocja obniżyła cenę do 23zł z czego skorzystałem i pobrałem pełną wersję. Ukończyłem pierwszy świat z lasem, potem drugi lekko koszmarny i trzeci w świecie zabawek. Nie wiem co dalej, ale gra się jak najbardziej przyjemnie. Obawiam się jedynie, że gra skończy się o wiele za szybko i pozostanie niedosyt. Na szczęście cena mnie nie boli, więc jakoś to wytrzymam. Również moja ukochana zaczęła w to grać i daje sobie radę, aczkolwiek kilka trudności miała. Nie jest to jednak platformówka, w której uświadczymy czegoś na wzór oryginalnego Raymana z 1995 roku, który to jest raczej trudny (ach, moja ulubiona platformówka – ciekawi mnie jak Origins i Legends w porównaniu do niego wypadają). Swoją drogą, bardzo podoba mi się muzyka, szczególnie w koszmarnym świecie (oczywiście), która kojarzy mi się z Medievil, tudzież twórczością Tima Burtona. No i tak przy okazji pochwalę się, że nabyłem Grandię za 15zł w ramach "majowego szaleństwa" – w końcu mogę poznać ten tytuł! Tak czy siak, zamierzam trochę pograć w Myszkę Miki w ten weekend, co by nawiązać do tytułu bloga.

 



 

Zacząłem również grać w Nier i tego tytułu również dotyczą weekendowe plany. A moje pierwsze wrażenia? Średnie. Tajemniczy i klimatyczny początek w mieście zasypanym śniegiem mnie zachwycił, ale jest gorzej odkąd wydarzenia przeniosły się 1300 lat później do świata na wzór fantasy. Szczerze, to w scenariuszu nie dzieje się totalnie nic i całość polega na tym, że biegamy tu i ówdzie dbając o tą chorą córkę i pomagając innym ludziom. Było jedno ciekawe wydarzenie – spotkanie Grimoire'a Weissa, który to mówi głosem Lezarda z Valkyrie Profile 2: Silmeria. Aj, wróć, fajne jeszcze było spotkanie z tą kobitką i walka z wielkim stworem co miał jajka pod brodą. Na grę się wściekłem kiedy zmusiła mnie do złowienia ryby. Próbowałem chyba z 40 minut i efekt był taki sam: Fish got away. Z pomocą przyszedł Laughter-XIII, który uświadomił mnie, że łowię w złym miejscu. No racja, przecież X na mapie wskazywał inne miejsce niż to w którym się znajdowałem. Zmylił mnie NPC, który powiedział, że mam łowić na plaży – okazało się, że ta na której stoję nie jest jedyną. Wtedy nareszcie coś się ruszyło, ale co z tego jak zaraz spotkałem jakąś marudną babkę, po rozmowie z którą musiałem iść spać, bo nazajutrz do pracy. Innego razu wybiegłem sobie na pole i okazało się że grasuje po nim ten Shade z początku gry, tyle że o wiele silniejszy – do tego stopnia że zabijał mnie „na szczała”. Postanowiłem, że ubiję dziada, ale po czterdziestu próbach zrezygnowałem. Kilka razy udało mi się dobić do ćwiartki jego paska HP, ale wtedy działo się coś że wpadałem w jego cios i natychmiast ginąłem. Pad trzeszczał mi w dłoniach, gdy go ściskałem z nerwów i dlatego skończyłem na ten dzień, bo jeszcze by się okazało, że to ostatni raz kiedy gram na PS3 – przynajmniej do momentu zakupienia nowego pada. Wiem, marudzę i marudzę, ale gra już sobie mnie zaskarbiła za sprawą genialnej muzyki i sekwencji początkowej w mieście pod śniegiem. Widać, że ten tytuł ma potencjał i jakieś techniczne niedoróbki mnie do niego nie zniechęcą. Gram więc dalej, a tymczasem prezentuję mój ukochany utworek ze świata fantasy. Uwielbiam ten kawałek, zawsze zatrzymuję się w bibliotece na dłużej żeby tego posłuchać.

 

 

Hm, tyle jeśli chodzi o temat gier. Dodać można do tego jeszcze oczywiście sieciowe rozgrywki z Wami w mutli Uncharted 3, Tekken Tag Tournament 2 czy (mam nadzieję na większą ilość osób) Ace Combat Infinity.

 

 

FILMY

Jestem świeżo po ukończeniu End of Evangelion. To co tam zobaczyłem lekko mnie zszokowało. Głównie dlatego, że podobnie jak w ostatnich odcinkach Neon Genesis Evangelion klimat zrobił się bardzo depresyjny, postacie popadły w stan, w którym zadawali sobie pytania na temat tego czym/kim są, jaka jest ich rola. Bardzo spodobał mi się motyw Shinjiego i Asuki, którą teraz bardziej polubiłem. Uwielbiam ostatnią walka z jej udziałem – to jak zabijała masowo produkowanych Evangelionów było bardzo fajnie pokazane, nie zabrakło również brutalności. Shinji w międzyczasie stracił ochotę do życia i poczucie jakiegokolwiek sensu. Bardzo mnie to wszystko uderzyło, dawno nie widziałem filmu/animacji, której nastrój by mi się udzielił. Oczywiście nie do tego stopnia, że popadłem w katatonię czy próbowałem udusić swoją ukochaną, ale bardzo dobrze przypomniałem sobie uczucia towarzyszące mi podczas jednego z najbardziej depresyjnych etapów mojego życia. Chciałbym się w to bardziej zagłębić, bliżej przyjrzeć się całej symbolice, ale to w przyszłości, kiedy będę mieć trochę wolnego czasu. Biblię czytałem dawno temu i jedyne co zauważyłem to fakt, iż End pokazuje apokalipsę w sposób w jaki twórca sobie ją poniekąd wyobrażał. Widać również, że był w depresji podczas pisania tego i tak się zastanawiam czy Shinji, który pragnie kontaktu z drugą osobą, ale jednocześnie się go boi to nie odzwierciedlenie charakteru twórcy. Kiedyś napiszę tekst o tym jak to anime powstawało i wtedy rozłożę to wszystko na czynniki pierwsze. Zastanawiam się tylko jak potraktować sprawę spoilerów – z nimi czy bez? Sam nie wiem, spoilery ograniczają liczbę odbiorców jedynie do tych, którzy to dzieło znają. Tym samym są to osoby, które mogły przyjrzeć się making of i im nie jest podobny tekst potrzebny. Inna sprawa, że pisałbym to bardziej dla siebie. Tak czy siak, wciąż czekają na mnie Rebuildy, ale do nich mam na razie dystans, po tym jak Laughter-XIII mi opisał czym ta seria jest. Dzieło zajmuje jedno z najwyższych dzieł w moim osobistym rankingu i nie chcę sobie tego popsuć. Choć wątpię by mogło się tak stać. Aha, i jeszcze odnośnie zakończenia. Podobało mi się takie zwieńczenie, ale moim zdaniem tamto poprzednie było bardziej tajemnicze – słabym punktem było to, że ograniczało się do samej osoby Shinjiego i jego jestestwa. W End dotyczyło to również całej ludzkości i reszty postaci, których los się dopełnił. Pamiętajcie, żeby za każdym razem wybierać życie – tyle mogę Wam powiedzieć, tak nawiasem i z promiennym uśmiechem.

 

 

 

 

MUZYKA

Dzisiaj znów będzie o Die Antwoord. Wszak wydali nową płytę. Żartuję oczywiście. Nie słuchałem jej jeszcze, ale mam nadzieję że uda mi się ją już teraz nabyć – nie wiem tylko (bo nie przyglądałem się temu) jak wygląda sprawa z dostępnością u nas, bo premiera mogła jak dotąd nastąpić tylko w Stanach. Za oknem świeci słońce i mimo iż jego ciepła nigdy nie poczułem na własnej skórze (bo siedzę przez całe życie w domu – wyjątkiem będzie koncert Die Antwoord, ale jadę na niego w domu i tak) to i tak ten cały klimat mi się udziela – wszyscy się uśmiechają, jakieś drzewa do nich machają – a ja to obserwuję z okna trzymając się firanek i mi się udziela po prostu. Nic nie poradzę. Tak czy siak, poniżej słoneczna nutka, jeszcze niżej coś bardziej tanecznego, ale ciągle nawiązującego do słońca. Przed Wami znany i ceniony Faithless z albumem The Dance.

 

Kto zna oryginał?

 

 

Oprócz wyżej wspomnianym twórcą będziemy się jeszcze z Fredem cieszyli klasykiem muzyki łączącej w sobie punk, ska czy nawet jazz. Mowa o genialnym albumie London Calling w wykonaniu The Clash. Podobnej muzyki zbyt dużo nie słucham i raczej tylko kilku wybranych wykonawców (wśród nich nawet taki Dezerter), a to przez to że mam niechęć wynikającą z przymusowego słuchania podobnych kawałków z marnymi tekstami i muzyką – ot, riki tiki wracaj do Afryki czy jakoś tak, albo The Analogs z wieloma głupimi utworami – choć nie przeszkadzało mi być na ich koncercie na Woodstocku i wejść w pogo z szalonymi i brutalnymi skinami przy piosence o erze techno. Na koncercie naprawdę spoko, w domu słuchać nie mogę. A i byłbym zapomniał, oczywiście na koncercie byłem w domu, pod namiotem żeby bardziej w klimat się wczuć. Nawet sobie błotko zrobiłem na podłodze żeby się potaplać! Nie przedłużając, zapraszam do słuchania ukochanych utworów.

 

 

 

 

Tyle o muzyce. Ostatnio przytrafiła mi się dziwna rzecz. Pamiętacie, że ostatnio czerwiec był dość chłodny? No pewnie, tak. Pogoda jak w jesień – doprawdy, co to się porobiło to doprawdy ludzkie pojęcie przechodzi! Było mi zimno i chciałem sobie w piecu rozpalić (kaflowym takim) no i gdy włożyłem kawałek drewna do pieca, poczułem szarpnięcie i szczapka znikła. Dało się słyszeć jakieś chrupanie czy coś, jakby to drewno było miażdżone. Lekko przerażony poszedłem po latarkę.
 - No niech mnie kule biją! - krzyknąłem - Co też mogło się stać?!
Zaświeciłem do środka przez ten mały otwór i jak się okazało, że w piecu siedzi koń (taki z kopytami), a czarny jak smoła. Prychał na mnie wściekle. Chciałem go wyciągnąć, ale gdy spróbowałem go złapać za łeb, użarł mnie i prawie dłoń mi pożarł.
 - Tak?! - powiadam do niego – to poczekaj ty!!
Szybko opatrzyłem ranę (bo mi nadszarpnął skóry i nerwów trochę), wziąłem linę i czym prędzej pobiegłem na dach, do komina. Sąsiedzi patrzyli się na mnie jak na wariata i palcami wytykali. Ciekawe czy to zwierzę w piecu nie było sprawką jednego z nich, ale szybko odegnałem tą myśl, mimo iż jeden z nich leżał na ziemi i się śmiał ogromnie waląc pięścią w mokry asfalt. Linę spuściłem na dół przez komin, żeby ogier mógł się wspiąć, ale ten ją przegryzł! Straciłem nadzieję, nie miałem już pomysłów i mimo, iż niektórzy próbowali mi kilka podrzucić, to nic nie pomogło. Nawet cukier i chleb – wszak koń nie mógł wyjść bo otwór był zbyt mały, nawet moja głowa by przez niego nie przeszła, a co dopiero cały koń. No i marznąłem, bo przecież nie wypada palić konia, a nawet jakbym chciał to ten i tak by zjadł całe drewno. Ilekroć do niego podchodziłem i zaglądałem do środka, ten szczerzył do mnie zęby w iście szatańskim i cwaniackim uśmiechu. Byłem bliski szaleństwa i jedyną opcją było wyburzenie pieca i wyprowadzenie wierzchowca. Gdy piec był niemal w całości rozebrany, szalony ogier miotał kopytami i nie szło go wyprowadzić. Na szczęście mam za sąsiada osiłka – bardzo przyjemny gość, ale jak się zdenerwuje to miażdży arbuzy klaśnięciem – i wziął kunia na barana. Historia z happy endem – koń zaprzyjaźnił się z baranem, a pogoda się na tyle poprawiła, że już nie muszę palić w piecu. Zainwestuję w centralne, wszak piece kaflowe to przeżytek.

 

 

Tyle ode mnie. Zapraszam do dyskusji w komentarzach – piszcie co porabiać będziecie/porabiacie w ten weekend. Zasypcie mnie spamem jak szaleńcy. Życzę Wam udanego weekendu i jak najwięcej wspólnego grania z naszą społecznością. Trzymajcie się i szanujcie zwierzęta.

Oceń bloga:
0

Komentarze (37)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper