Recenzja Breath of Fire IV

BLOG RECENZJA GRY
1654V
Recenzja Breath of Fire IV
repip | 19.12.2013, 00:09
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Seria Breath od Fire zadebiutowała w 1993 roku, a jej poszczególne części są z sobą fabularnie bardzo luźno (wręcz symbolicznie) powiązane. 

Na przestrzeni lat gry spod tego szyldu wykształciły kilka znaków charakterystycznych - fabuła kręci się mniej lub bardziej wokół smoków, a nasz bohater z niebieską czupryną zwie się Ryu, towarzyszy mu skrzydlata księżniczka Nina. Zawsze też zostajemy zaatakowani poprzez tzw. random encountery i walczymy w systemie turowym. Wielkiej tajemnicy nie zdradzę od razu pisząc, że BoF IV nie wyłamał się z szeregu, co nie koniecznie jest wadą.


„All we had to do was cross the desert...”

 

Gra toczy się w świecie nad którym władzę dzierżą dwie frakcje – Zjednoczone Królestwa i Imperium. Po długiej i wyczerpującej wojnie doszło do rozejmu, jednak da się wyczuć, że pokój jest kruchy i krótkoterminowy, a wydarzenia które mają ostatnio miejsce wcale nie pomogą go utrzymać. Podczas oględzin przy niedawnej linii frontu zaginęła księżniczka Elena, by nie prowokować kolejnej wojny sprawę wyciszono. Na własną rękę Eleny postanowiła szukać jej siostra – Nina, akcja ratunkowa zostaje jednak przerwana przez bliskie spotkanie z smokiem na pustyni. Nadzwyczajna hiperaktywność smoków wynika z przebudzenia Fou-Lu, pierwszego cesarza Imperium, który przebudził się z wiecznego snu. Dziwnym trafem w tym samym czasie na ziemi ląduje inny smok zostawiając w kraterze naszego bohatera – Ryu, którego odnajduje Nina. Fabuła z całą pewnością jest jedną z większych zalet BoF IV, czasem jest trochę naiwna i przewidywalna, ale nie można jej odmówić ciekawych wątków i rozmachu. Jednym z niecodziennych motywów jest prowadzenie akcji z dwóch odmiennych perspektyw. Głównie będziemy sterować poczynaniami Ryu i jego świty, ale przyjdzie nam wcielić się również w samego Fou-Lu. Jest to dość ciekawy i oryginalny zabieg, by pograć „tym złym” na czym gra mocno zyskuje.

Co mnie osobiście zawiodło to główny bohater. Ryu jest niemy i jak to w większości  jRPG z tego okresu bywa ma amnezję. Przez te zabiegi mamy główną postać wypraną kompletnie z osobowości, bez charakteru i historii. Ryu przez całą grę nie wypowiada żadnej kwestii, ogranicza się jedynie do machania głową lub stoi gdzieś z boku. Na szczęście reszta ekipy oraz Fou-Lu są w stanie wypełnić tę lukę i koniec końców wszystko trzyma się kupy, choć niesmak pozostaje. Gdy już o naszych kompanach mowa, to chciałbym zwrócić uwagę na postać Ershin’a. Ten niepozorny „piecyk” skrywa za swą fasadą ciekawą historię, a przy tym jest źródłem wielu zabawnych sytuacji. Nie wszystkie postacie kryją fajną opowieść za sobą, jednak nad Ershin’em widać, że popracowano z szczególnym zaangażowaniem. Prócz tego spotkamy na swojej drodze kilka postaci trzecioplanowych z których wart odnotowania jest Marlok. Szmugler, który nie pohamuje się przed niczym by zarobić i wykorzysta każdą nadarzającą się ku temu okazję (w tym wojnę i naszą drużynę).

 

„And, for the first time, when looking at a dragon... I felt afraid”

 

Mimo braków w komunikacji werbalnej z przyjaciółmi, Ryu bardzo dobrze radzi sobie w komunikacji z wrogami. System walki w czwartym Breath of Fire to klasyczne turowe pojedynki wzbogacone o wykorzystanie drugiego szeregu i łączeniu akcji w comba. Zacznijmy od pojęcia „drugiego szeregu”, w walce aktywnie uczestniczą 3 postacie, to one wykonują ruchy i na nich koncentrują się akcje przeciwników. Jednak przed każdą turą można dowolną postać zastąpić jedną z 3 postaci stojących z tyłu i włączyć ją do walki. Każda postać może również z drugiego szeregu wykonać jakiś ruch np. Nina uleczy drużynę, gdy ta ma mało HP, jednak są to akcje na które nie mamy większego wpływu i ich uruchomienie nie zależy od nas. Pierwszy szereg jest zdolny również do łączenia ataków w comba, np. czar ognia połączony z czarem wiatru da nam dużą eksplozję, 3 czary ognia z rzędu sprawią, że każdy następny będzie zadawał dodatkowe obrażenia. Kombinacji mamy mnóstwo i warto eksperymentować. A by eksperymentować trzeba mieć również spory wachlarz czarów. W BoF IV niewiele umiejętności dostajemy poprzez levelovanie, większość należy zdobyć ucząc się ich od wrogów. Do tego wszystkiego Ryu potrafi przeobrażać się w smocze formy lub przyzywać smoki. To wszystko daje nam bardzo zróżnicowane, strategiczne i wciągające walki z praktycznie każdym przeciwnikiem. Nie ma tutaj przypadłości niektórych jRPG, czyli wciskania X w opór i do przodu od heal’a do heal’a.

Dostępnych mamy również masę questów pobocznych w tym dość rozbudowane łowienie ryb, gdzie wybieramy nie tylko miejsce łowienia od którego uzależniony jest rodzaj ryby, ale i przynętę. Jest również budowa wioski wróżek. Możemy wybudować sklepy, zbrojownie, czy np. domek artysty gdzie będziemy mieli do przejrzenia szkice koncepcyjne z gry. Poziom rozbudowy zamku z serii Suikoden to co prawda nie jest, ale na pewno nie ma na co narzekać. Najbardziej z zadań opcjonalnych do gustu przypadło mi jednak wykonywanie zleceń u mistrzów, którzy w zamian uczą przydatnych umiejętności. O względy mistrzów zabiegamy na różne sposoby, może to być zadanie odpowiedniej ilości obrażeń w combo, zdobycie konkretnej ilości punktów rybackich, czy wbicie poziomu drużyny na pewien pułap. Tak więc nudno nie będzie, choć jak w każdym jRPG większość questów rozwiniemy niestety dopiero na późnym etapie gry.

 

„It will all work out in the end... Somehow”

 

Graficznie BoF IV dokonał dużego skoku jakościowego w stosunku do poprzednika, jednak w tym czasie na rynku szalały już wizualne majstersztyki od Square jak Chrono Cross, Final Fantasy IX, czy Vagrant Story, a przy nich gra Capcomu wygląda bardzo ubogo. Po lokacjach w 3D poruszamy się sprite’ami 2D, a walki są statyczne. BoF odpowiada tutaj głównie designem, co w pełni obrazuje animowane intro, a gdy zobaczymy jak wyglądają smoki to szczena opada! Pokłony dla projektantów smoka wiatru, czy lasu – wyglądają po prostu obłędnie. Muza również daje rade i współgra z lokacjami, mamy sporo orientalnych nut, całkowicie innych od tych z zachodnich produkcji. Podobnie jak z grafiką, nie ma tutaj za wielu filmowych i pompatycznych utworów nadających „epickiego” szlifu. Postawiono na spójność i unikatowy klimat, co nie jest wadą. Wręcz przeciwnie, np. kawałek The World Beneath Your Feet, którego często będziecie słuchać podczas grania jest moim zdaniem cholernie klimatyczny. Niemiłym zaskoczeniem są za to braki w tłumaczeniu, bo o ile logo w menu głównym po japońsku jeszcze ujdzie, tak „wykrzaczone” napisy końcowe są już niezłą chałturą. Widocznie lokalizatorzy byli zbyt zajęci cenzurą (patrz ciekawostki).

W Breath of Fire IV brakuje wodotrysków graficznych znanych z produkcji Squaresoftu. Jednak broni się spójną stylistyką, ciekawą fabułą i świetnym systemem walki. Potrafi wciągnąć jak bagno i włączyć syndrom „jeszcze jedna walka, level, lokacja”. Sporo tu minigierek i questów pobocznych, a do tego dwa zakończenia. Gra starcza spokojnie na 40h+ i nie powinna żadnego fana jrpg odrzucić od ekranu nawet dzisiaj – co sprawdzałem osobiście przechodząc z przyjemnością ten tytuł kolejny raz. BoF IV jest bardzo dobrą produkcją hołdującą starej szkole jrpg w której z całą pewnością będziesz miał co robić.

Opublikowano również na retronagazie.eu

Najlepsze recenzje wybierane są w cotygodniowym głosowaniu organizowanym na blogu Montany. Najnowsze odbywa się w tym miejscu, więc zapraszamy do podawania swoich typów.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • system walki
  • masa zadań pobocznych
  • granie jako Fou-Lu

Wady

  • niemy bohater z amnezją
  • lenistwo i cenzura przy lokalizacji
repip

repip

Bardzo dobry jrpg, jednak tylko dla starych wyjadaczy.

8,5

Komentarze (15)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper