Muzyczny Kącik Squaresoftera #10

BLOG
710V
Muzyczny Kącik Squaresoftera #10
squaresofter | 19.01.2015, 15:04
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

  Postanowiłem wrócić po ponad roku do swojego pierwszego cyklu blogów na ppe. Tym razem wystąpią w nim również goście. Przyjemnego czytania i słuchania. Zapraszam wszystkich zainteresowanych.

W rolach głównych:
 
krzychu007. Krzysiek posiada własny harem. Bardzo lubi też Tekkena,  DMC i przede wszystkim Tsubasa Chronicles. Już samo to ostatnie wystarczy, żebym go lubił.
 
ManoWar74. Metal nie tylko na niedzielę, który w sercu ze stali trzyma jeszcze drugie, o którym nikomu nigdy nie mówi. W grach fascynuje go klimat i rozległe światy. Organizuje grube biby w juniwersie. Dorabia na boku w Srakcie.
 
repip. Naczelny Srakta.Tropiciel wszelakich afer na ppe. Raz nawet Szef Wszystkich Szefów próbował go przekupić, załatwiając mu miejsce na głównej, ale on popatrzył nań z politowaniem i powiedział tylko, że i tak opublikuje jego zdjęcia w damskich ciuszkach. Jak powiedział, tak zrobił. Growy retromaniak, recenzent, podróżnik. Uwielbia szlajać się po wszelakich zamkach, które potem przepuszcza przez swoją wyobraźnię. Zna się też na na photoshopie. Uwielbia gry planszowe.
 
wujo82. Wujo jest w porządku, bo on nie patrzy na czyjeś osiągnięcia i dorobek. Jak ktoś coś spieprzy, to pierwszy ci o tym powie, nie dlatego, że jest złośliwy, tylko dlatego, że pewnych rzeczy się nie robi.
 
daaku. Jeden z założycieli Przeglądu RPG. Maniak anime i mangi, fan henaiów z robotami i małymi dziewczynkami. Ma brata. Mistrz ciętej riposty, który był kiedyś na głównej Mistrzowie.org. Fałszywy fan Nintendo, zwany przez hejterów drugim square'm.
 
 
mariuszz84. Mariusz niestety do nas nie dotarł. Wiecie jak to jest z kotami.
 
http://img-9gag-ftw.9cache.com/photo/a490pMA_460svwm.webm
 
 
W pozostałych rolach:
 
squaresofter. Gospodarz kącika muzycznego. Człowiek, który wymyślił weekend a potem twierdził przez parę miesięcy, że żadnego weekendu wcale nie ma.
 
 
Pierwszy głos zabierze dziś Krzycho.

  Devil May Cry 4 jest czwartą częścią jednej z najbardziej rozpoznawalnych serii Capcomu. Gra ujrzało światło dzienne w 2008 roku na konsoli PlayStation 3, Xbox 360 oraz na PC.

  Fabuła czwartej części Devil May Cry nie jest zbytnio skomplikowana. Nero, białowłosy członek Zakonu Miecza, spóźnia się na rozpoczęcie Ceremonii Zakonu Miecza. W trakcie uroczystości najwyższy kapłan zakonu zostaje zastrzelony przez Dantego. Nero toczy walkę z synem Spardy, który po pewnym czasie opuszcza operę. Credo, kapitan Świętych Rycerzy, prosi młodego członka zakonu o schwytanie wojownika w czerwonej pelerynie. Gdy Nero opuszcza operę, miasto zaczynają nawiedzać potwory.

  Głównym bohaterem tejże gry nie jest Nam znany Dante (którym przez pewną część fabuły możemy pograć), tylko wspomniany w poprzednim akapicie Nero. Młody chłopak dzięki swojej Demonicznej Ręce (Devil Bringer) może chwytać przeciwników i nimi rzucać, bądź wykorzystać ich jako tarczę. Dzięki tej ręce może również schwytać przedmioty poza swoim zasięgiem, wykrywać sekrety (sekretne poziomy czy dużą ilość czerwonych orbów) oraz wykorzystać ją w celu przedostania się na drugą stronę.

  Poza tą umiejętnością, Devil May Cry 4 pod względem gameplay’u mało się różni od swojego poprzednika (podobny system oceniania combosów, Bloody Palace, itp.). Widoczną różnicą jest to, że Dante może swobodnie się przełączać między stylami rozgrywki (za pomocą strzałek): Trickster, Swordmaster, Gunslinger, Royal Guard oraz Darkslayer (wykorzystanie miecza Yamato, który należał do Vergila).

  Dodatkową różnicą jest jeszcze sposób ulepszeń. Tym razem zamiast używać do tego orbów (nimi kupujemy przedmioty lecznicze czy niebieskie/fioletowe orby) używamy Proud Souls, które zdobywamy po przejściu misji (których jest z dwadzieścia, czego siedem z nich się powtarza).

Ocena gry: 9/10
Moja ocena: 9/10
 
  Co mógłbym jeszcze dodać? Ano tyle, że w przeciwieństwie do ciężkiego brzmienia w serii o łowcy demonów, tym razem posłuchamy raczej spokojnego kawałka.


 
 
 
Mano postanowił napisać trochę o Skyrimie.
 
  Uwielbiam emocje. Uważam że to właśnie one odpowiadają za najwspanialsze chwile w życiu, chwile które pamiętamy i do których chcemy wracać. Nieważne czy związane z pierwszą dziewczyną w przedszkolu, pierwszym kęsem czekolady, pierwszym spotkaniem z Terminatorem w kinie, pierwszym odsłuchaniem "Dirty Diana" Michaela Jacksona czy "Kingdom Come" Manowara, przeczytaniem pierwszego opowiadania o Conanie czy Hrabiego Monte Christo lub Thorgala, pierwszym odpaleniem Tomb Raidera lub Dark Souls. Są to katalizatory, które sprawiają że "COŚ" czujemy i jesteśmy czymś więcej niż automatami do pracowania, jedzenia, spania i srania. Emocje powodują, że życie jest pełniejsze, milsze i że chce nam się "więcej". Czekamy na nie i szukamy ich więcej. Każdy z nas ich doświadcza, czasem podobnie a czasem zupełnie inaczej. Piękne jest to, że możemy się nimi dzielić i pod wpływem emocji właśnie powstają wspaniałe rzeczy które dostarczają nam nowe doznania i nowe emocje:)

  Po tym przydługim wstępie opowiem Wam o świecie, który sprawił że chciałem tam być. Ach zapomniałem, że mówię o grze
Są gry, w które gra się z przyjemnością, są też takie, które kończymy z mozołem, są i takie, które odrzucają po paru minutach czy godzinach, na szczęście są też takie, z których nie chcemy wychodzić a jak już wyjdziemy, to chcemy jak najszybciej do nich wrócić, mimo rosnącej kupki innych "hitów". Czy miarodajnym argumentem świadczącym o sile i magii gry jest czas jaki z nią spędzamy? Pewnie nie do końca, ale w czym tkwi sekret tego że chcesz grać w dany tytuł mimo że wiesz że takie np. Red Dead Redemption też jest świetne?
  Ja po prostu to czułem, czułem, że jak kupię to będzie mój klimat i wsiąknę na długo. I tak też się stało:
  11-11-2011. Premiera The Elder Scrolls V: Skyrim.
O ile mnie pamięć nie myli, to był piątek, Święto Niepodległości. Grę kupiłem w sobotę po pracy i po odpaleniu około 16, z wielkim trudem wyrwałem się z tego fascynującego świata o 4 rano. Później było już tylko gorzej.
[Chyba chciałeś napisać lepiej?] Grałem tylko w Skyrima, a że PS3 posiadałem od roku, to zaległości były olbrzymie i dalej rosły. Trwało to ponad pół roku. Na liczniku 550 godzin i nie żałuję ani minutki, ani złotówki wydanej na ten tytuł. Kusząco piękne widoki i możliwość wejścia prawie wszędzie, genialna muzyka Jeremy'ego Soule'a sprawiały, że każda mniejsza czy większa wyprawa była prawdziwą przyjemnością. Zabawa w kowala i ulepszanie broni czy zaklinanie przedmiotów to tylko czubek góry lodowej tego pięknego, mroźnego świata. Pamiętam pierwsze wspinanie się na jakiś szczyt. Oprócz wspaniałej muzyki słyszałem skrzypienie śniegu, chrzęst mojej zbroi i coraz mocniejszy szum wiatru. Granie nocą na słuchawkach genialnie buduje klimat i tworzy wspaniale doznania. Mógłbym tak dłużej, ale po co..:)? [Ej no, ja chcę więcej. Najpierw pobudzasz wyobraźnię a później piszesz, że idziesz sobie w cholerę? Tak się nie robi.] Owszem podobno wątek główny mógłby być ciekawszy, bo to gra o "chodzeniu" i podobno nie wszystkie smoki latały do przodu w tej grze, ale to już inna historia :P Nie namawiam nikogo na siłę. To trzeba poczuć samemu. Może to po prostu był MÓJ klimat:)
Ale czy nie to właśnie chodzi w grach (filmach, książkach itp)?

  Znaleźć swój świat...klimat..Ja swój odnalazłem na szczycie Throat of the World..a Wy?
[Ja się zgubiłem gdzieś w Whiterun.]
Ocena gry: 11/11. Niech wiatr Was prowadzi:)
 
  Piękny opis. Aż dziw bierze, że nie było Cię jeszcze we "W co gracie?" Ewidentnie marnujesz się w Srakcie. Szkoda, że sam nie potrafię nigdy znaleźć czasu na tego molocha. Kilkanaście godzin na tak wielki świat to kpina. Choć uproszczony system rozwoju postaci Skyrima odrzuca mnie na kilometr, to nigdy nie odmówię klimatu temu rejonowi Tamriel. Muzyka Soule'a to coś, za co pokochałem The Elder Scrolls od pierwszego odpalenia. Potrafię wybaczyć każdą irytującą rzecz w tym cyklu, tylko po to, aby dalej jej słuchać
 
 
Mano, wiesz co dobre.
 
 
 
  Repip za bardzo się nie rozpisał, ale jest człowiekiem, który tak zafascynował mnie swoimi ulubionymi kawałkami, że zacząłem szukać gier, z których pochodzą, bo chciałem je kupić i w nie zagrać. Są one na WiiWare, ale niestety tylko na amerykańskim. Jedyne co mogłem zrobic w takim przypadku, to słuchać dalej tej staroszkolnej muzyki, i dalej, i dalej... Tym razem w moim kąciku nie będzie żadnych ankiet na to, co Wam się najbardziej podoba. Od tego macie komentarze. Ja już wybrałem. Rep mnie zmiażdżył. Teraz, gdy siedzę na szałcie, to te kawałki towarzyszą mi prawie bez przerwy. Grałem kiedyś na Commodere 64, ale takiej muzy to w życiu nie słyszałem na tym sprzęcie. Widocznie kumpom, u których przesiadywałem, słoń nadepnął na uszy.

  Kwadrat zwołał ludzi, by coś o OST z gier napisali, więc jestem. Rzecz będzie o kawałku elektroniki z duszą, która fascynuje wielu do dziś. SID jest czymś co pozostawało poza zasięgiem pierdziawek z Nintendo i Segi, czymś dającym muzyce w grach „to coś”. Poniżej jedna z najlepszych próbek dorobku Armirała Commodora – muza z The Last Ninja 1 i 2. Przy tym prawdziwy ninja w latach 80 buszował po blokowiskach.

1. Last Ninja, The Wastelands (C64), dajcie mu chwilkę, a wynagrodzi wam cierpliwość.
[Po około dwóch minutach utwór ze strasznej monotonii wchodzi w swoja najlepszą fazę a momenty od 2:11 do 2:19 i od 2:26 do 2:35 to totalny odjazd.]
 


2. Last Ninja 2, Central Park (C64). Ta część była zdecydowanie mocniejsza w odbiorze. Ciężka zawiesina nad tą Ninją dawała zdecydowanego kopa.



 
3. Last Ninja 2, The Basement (C64) i jeszcze jeden na dokładkę (w połowie jest już miazga). [Zgadza się, mniej więcej od trzeciej minuty mamy do czynienia z kwintesencją całego kawałka. Powolna melodia przechodzi w bardziej dynamiczne tony. I tak już do końca.]

 
 
 
O FFX napisze wujo, a ja dodam jedynie parę słów o jego ulubionych melodiach z gry.
 
  „Final Fantasy X” – jedyna pielgrzymka w moim życiu. Rok 2003, pożyczona „czarnula” i dziesiąta odsłona najpopularniejszej serii Squaresoftu. Tak to się zaczęło. Nie mam zamiaru opisywać tu fabuły, postaci czy całego systemu. To, o czym chciałbym napisać tych kilka słów, to genialna ścieżka dźwiękowa autorstwa niezawodnego Nobuo Uematsu.
  Poprzednie „Fajnale” przyzwyczaiły nas do wpadających w ucho melodii, pięknych i dopracowanych kompozycji. Nie inaczej jest w „dziesiątce”, choć gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że japoński kompozytor wspiął się tutaj na wyżyny. Muzyka od samego początku wprowadza nas w odpowiedni klimat i tak trzyma do samego końca. Jest różnorodnie, są kawałki bardziej dynamiczne, jak i te stonowane, melancholijne, i to one stanowią o sile soundtracku tej odsłony. Minęło wiele lat, a ja wciąż powracam do tamtych wydarzeń w muzycznej retrospekcji. Uematsu stworzył utwory idealnie współgrające z tym, co dzieje się na ekranie, podnoszące nam ciśnienie w newralgicznych momentach, a w innych przyprawiające o gęsią skórkę przepięknymi balladami .
  Piotrek poprosił mnie o wybranie najlepszego utworu. Zadanie to niełatwe, gdyż ulubionych mam kilka, spróbujmy jednak… Po chwili zastanowienia i „odrzuceniu” takich perełek jak „Besaid Island”, „Mt. Gagazet”, „Sprouting”, „Wandering Flame” wybiorę „A Fleeting Dream” – utwór magiczny, pojawiający się w niezwykłym momencie gry, w czasie wędrówki po ruinach Zanarkand. Deszcz ciarek oblewa ciało… Poniżej przedstawiam trzy wersje tego utworu: pierwotną, zremasterowaną z wersji HD (świetne instrumentarium) i wersję 8-bitową.

  [Nic nie odrzucisz, bo repip dał więcej niż jeden utwór, więc i Ty dasz. Dam po prostu całą ścieżkę dźwiękową z gry a kto chce, to znajdzie wymienione przez Ciebie melodie.

1.Besaid Island (0:45:56).
Jedno z pierwszych miejsc w FFX. Tutaj Tidus spotka drugą, najważniejszą po sobie, postać w całej grze. Jest tu wioska, ruiny z sekretami, oraz przede wszystkim malownicza górska ścieżka z wodospadem. Wszystkiemu towarzyszy uspokajająca muzyka, idealna na to, aby wciągnąć gracza w wir późniejszych wydarzeń.
 
 
2. Mt.Gagazet [w wersji japońskiej People of the Noth Pole] (3:23:34).
Pokryte śniegiem szczyty Gagazetu. Ojczyzna ronsian. Determinacja ich rasy godna jest podziwu. Miesce, w którym zakończyła się niejedna pielgrzymka. A jak ktoś jest uważny, to spotka się tu na udiencji z jednym z najniebezpieczneijszych potwów w całej grze. Ile ja się osłuchałem muzyki z tego miejsca w Luce. Cięzko to wszystko zliczyć.
 
 
3.Sprouting (1:10:19).
Moonflow, miejsce, w którym płynie Księżyc. Warto je odwiedzić, gdyż tutaj laski same się przed tobą rozbierają. Żyć, nie umierać.
 
 
To bardzo pogodna melodia, idealnie pasująca do pewnej osoby.
 
4.Wandering Flame (3:28:59).
Oj, uwielbiam ten spokojny kawałek. Z tego co pamiętam, to jest w grze minimum dwa razy. Raz, po pewnej fatalnej konfrontacji, a drugi raz, gdy druzyna widzi pierwszy raz Zanarkand.
 
 
Teraz zaczynam powoli rozumieć, dlaczego repip uwielbia zwiedzać zamki przy zachodzie słońca.
 
5.Fleeting Dream [w wersji japońskiej Someday the Dream Will End] (3:33:40).
 
 
Tak jak wujo napisał, możemy go posłuchać w Znarkandzie. Jest to jeden z niewielu momentów Dziesiątki, gdy muzyka z miejsca, w którym jesteśmy, stanowi też melodię z walki. Szkoda, że tylko Dwunastka pokazała, że można zrobić tak całą grę. Przecież nie każdy chce słuchać jednego tematu bitewnego przez kilkadziesiąt/kilkaset/ponad dwa tysiące godzin.
 
W nawiasach macie podany czas, w którym możecie znaleźć wybrane przez wuja melodie. Wystarczy otworzyć link poniżej w innym oknie, rozwinąć tekst z filmiku i znaleźć to, czego szukacie. A jak jesteście szaleni, to przesłuchajcie całych czterech godzin.
 

 
A teraz macie piąty kawałek jeszcze raz, tylko w wersji zremasterowanej i w wersji ośmiobitowej.
 
 


 
I tak najbardziej lubię oryginał.]

   Final Fantasy X to produkcja, która urzekła mnie wieloma elementami, ale to chyba muzyka najbardziej wryła mi się w głowę. To najczęściej słuchany przeze mnie soundtrack z gry. Dla mnie to niekończąca się opowieść.
[A więc to nie tylko moja opowieść? Wiedziałem, że Auron kłamał.]
 
Ocena FFX wystawiona przez wuja: 10/10
Moja ocena:10/10

  A na koniec mały bonus. Kolejny klasyk, przy którym spędziłem tyle czasu, że w końcu pośladki zapłonęły mi żywym ogniem:) Przedstawiam Wam nutę, która za każdym razem dodawała +10 do „wczuwy”.


 
[Hej, chce ktoś sprzedać tą grę? Brakuje mi jej do kolekcji.]
 
Pozdrawiam.
 
 
A na koniec coś od siebie doda daaku.
 
  Ile współczesnych gier zaczyna się - niczym baśń - wprowadzeniem w postaci kojącego głosu narratora? Pewnie kilka takich się znajdzie (zwłaszcza takich z segmentu AAA). A w ilu współczesnych grach wprowadzenie narratora jest tylko wstępem, a jego tembr głosu towarzyszy nam nieprzerwanie przez całą przygodę, aż po napisy końcowe? No właśnie. To m.in. dzięki spokojnemu, nieco zmęczonemu, ale wciąż mocnemu głosowi Logana Cunninghama (rola Rucksa) obcowanie z Bastionem nabiera bardzo osobistego charakteru. Stary mancer aktywnie nakreśla poczynania Kida (czyli Gracza), na bieżąco opisując napotykane przez młodziana miejsca, wspominając minione czasy, a nawet - jeżeli sobie pofolgujemy - delikatnie się z nim droczy.

  Sam tytuł można założeniami przypisać do gatunku hack'n'slash reprezentowanego przez Torchlighty i Diablo, ale jest to szufladkowanie bardzo dla niego krzywdzące. Tutaj naszym celem nie jest wyrżnięcie metrycznej tony przeszkadzajek i powrót do bazy z plecakiem zawalonym Nieco Lepszym Żelastwem + 2 - dzięki oszczędnemu dawkowaniu przedmiotów cieszymy się z każdego odkrytego znaleziska, a systematycznie rosnący arsenał broni (do modyfikacji której mamy wolną rękę) pozwala dobrać optymalny dla nas zestaw uzbrojenia. Poboczne rozwiązania w rodzaju sal ćwiczebnych, pozwalającej uzbierać nieco grosza wariacji trybu Hordy czy zwiększającej poziom trudności gry kapliczki sprawiają, że mimo wyraźnego nastawienia na fabułę - w Bastionie jest co robić.

  Dla mnie jednak definiującym grę momentem - momentem, w którym zdajesz sobie sprawę, że CHCESZ doprowadzić fabułę do końca - są poszukiwania pewnej ocalałej przedstawicielki Ura podczas wizyty w Prosper Bluff. Odległe, a coraz bardziej wyraźniejsze wraz z postępami na planszy brzmienia "Build That Wall" w wykonaniu Ashley Barrett oraz zapadający w pamięci finał, kiedy Kid napotyka w końcu istotę ludzką - obok tego naprawdę trudno przejść obojętnie...
  [Dzięki za spoilery.]


 
[Ale kozak. Co to? Red Dead Redemption 2?]
 
Ocena gry wystawiona przez daaku: 10/10
 
  Chciałbym gorąco podziękować wszystkim gościom. To mój najlepszy kącik muzyczny, jakiego nie napisałem.
Oceń bloga:
23

Komentarze (21)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper