Słyszałeś o Deadmans3?

BLOG
442V
wojab | 02.10.2019, 18:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Istnieje pewna seria gier gangsterskich,  zatytułowana "Deadmans". Jakiś czas temu ukazała się jej trzecia część i z miejsca podzieliła krytyków. Podzieliła nawet graczy, wprowadzając w zakłopotanie rozrzutem ocen z recenzji. Tekst poniżej - mimo pewnych zbieżności - nie będzie recenzją, a zbiorem przemyśleń, które może zachęcą do sprawdzenia owej części trzeciej. Ja się skusiłem.

7/10

Gdyby to była recenzja, taką ocenę bym wlepił. Oczywiście każdy gracz ma swój margines, jak bardzo gra może odstawać od jego oczekiwań i którego przekroczenie sprawia, że nie uważa gry za dobrą. Nikt nie zagwarantuje "Ej, na pewno Ci się spodoba" i ja też tego nie zrobię, bo jest przecież jeszcze kwestia gustu, upodobań.
Dla mnie jednak 7/10 to gra właśnie "dobra". 
W tekście, tym razem celowo nie zamieszczam żadnych screenów, byś wyobrażenie o tej grze Czytelniku oparł całkowicie na moich słowach. Dlaczego? Zrozumiesz później.

BEZ UPRZEDZEŃ

Natrafiłem na Deadmans przypadkiem. Akurat premierę miała część trzecia serii. Znalazłem kilka recenzji i cóż...pomiędzy dobrymi opiniami powszechne było rozczarowanie. Mniejsze, większe, ale jednak rozczarowanie. Nie poddałem się. Gdy jakaś gra zaczyna mnie interesować, to czytam jak najwięcej na jej temat, by na podstawie różnych punktów widzenia zbudować swój własny obraz przed doświadczeniem "organoleptycznym". Z czasem dotarłem do opinii graczy. Dzisiaj, z całą tą wiedzą mam jeden wniosek: najbardziej rozczarowani trzecią częścią Deadmans byli/są Ci, którzy ogrywając dwie poprzednie części, zaszczepili w sobie silne oczekiwania i wyobrażenie, jaka powinna być część trzecia. A tu klops!

Czy to oznacza, że jeśli już ograłeś(bo jakimś cudem znasz tą niszową serię) z przyjemnością dwie poprzednie części Deadmans, to jesteś na straconej pozycji? Otóż nie! Klucz do sukcesu, to nie traktować Deadmans3 jako coś, co kontynuuje drogę poprzedniczek. Deadmans3 ma swój pomysł na siebie i realizuje swoją formułę gry gangsterskiej. Zasiądź do niej z takim nastawieniem, a nie uświadczysz rozczarowania, że nie jest tym, czego podskórnie chciałeś od tej serii. Wyzbądź się uprzedzeń - to klucz do cieszenia się tą grą.
Bo jako gra, naprawdę nie jest taka zła.

ZMIANY

By mieć porównanie na potrzeby tego tekstu, poczytałem o poprzedniczkach. Największa zmiana jaka nastąpiła w części trzeciej, to przeniesienie historii w zupełnie otwarty świat. Wszyscy, którzy wystrzelili właśnie z  wyobrażeniem w stronę GTA... wyhamujcie konie wyobraźni - nie ten rozmach, nie tak liczna kadra programistów, nie to doświadczenie, nie tak duża wolność artystyczna i nie tak duży budżet, co w zasadzie powinno być jasne - światom Rockstara w tej branży nie dorównuje nikt i skądś to się przecież wzięło.
Jednak otwarty świat w Deadmans3, jako tło wydarzeń fabularnych sprawdza się wyśmienicie. Klimat lat 60' wylewa się z ekranu. Miejsce akcji -  fikcyjne Old Vermont pachnie aż miło Nowym Orleanem, który nie jest przecież często wykorzystywany w grach. Jest tu wszystko, co pozwala uwierzyć, że akcja dzieje się 60 lat temu i wsiąknąć w tamte czasy. Krajobrazy to wypisz, wymaluj, pocztówki miasta Ameryki z tamtych lat. Diner bary z kolejką policjantów przed wejściem, panowie w kapeluszach i szelkach, panie w sukienkach jak Marilyn Monroe. Pobliskie mokradła obowiązkowo z lejącymi się gałęziami drzew, kontrastujące z ceglastymi halami dzielnic przemysłowych w centrum. Białe drewniane kościółki na przedmieściach i szemrane podwórka. Wszystko to za dnia, w blasku słońca rozpala wyobraźnię, by mglistą nocą zachwycić neonami. Po prostu chce się tam być. Wrażenie pogłębia muzyka, o której w każdej recenzji pisano to samo - jest rewelacyjna. Oddaje ducha tamtych czasów bezbłędnie i od pierwszej chwili - od ekranu tytułowego, nakręca na więcej. Ktoś odwalił kawał dobrej roboty kompletując soundtrack i dobierając utwory do kolejnych sytuacji.

OTWARTY ŚWIAT

Osadzenie gry w strukturze otwartego świata automatycznie determinuje pewne składowe gameplayu. Mówiąc najprościej: do miejsc, w których zawiązuje się akcja trzeba dotrzeć na własną rękę - czy to pieszo, czy samochodem. I do tego głównie w Deadmans3 służyło mi miasto  - do przemierzania, co ze względu na namacalny w nim klimat było zwyczajnie przyjemne. Zaś wszelkie znajdźki - wspaniale nawiązujące do epoki, czy misje poboczne powiązane z fabułą(zlecane przez współpracowników), wpadały mi raczej przy okazji. Zatem jeśli jesteś fanem szukania gołębi w zakamarkach obszaru o powierzchni 80km kwadratowych, lub w przerwach między jednym krwawym napadem na bank, a drugim, lubisz pojeździć BMXem, to muszę Cię zmartwić...tutaj tego nie znajdziesz. Pytanie: czy dla każdego gracza stanowi to minus? Dla mnie nie stanowiło. I choć uważam dokonania takiego Rockstar za "top of the top" w temacie otwartych światów, to jednak aktywności poboczne w ich grach zazwyczaj sprawdzam z ciekawości, rzadko kiedy korzystam z nich więcej niż raz. W Deadmans3 nie przeszkadzała mi ich znikoma ilość.

HISTORIA

Zastanawiałeś się kiedyś, co jest powodem, dla którego zasiadasz do kolejnych gier? W moim przypadku są to przedstawiane w nich historie, w których mogę wziąć udział będąc kimś więcej niż tylko obserwatorem kinowego ekranu. I o ile dla dobrej historii jestem w stanie pogodzić się z gameplayem, który nie do końca mi odpowiada, tak nie przypominam sobie, bym kiedyś przechodził grę tylko dla samego gameplayu. Zawsze muszę mieć jakiś punkt zaczepienia w historii. Deadmans3 taką historię posiada. Nie wykracza ona poza ramy gatunkowe kina gangsterskiego, ale ma wszystko co trzeba, by brnąć w grze do przodu i by zachwycić fanów gatunku. Charakterny główny bohater, dobrze rozpisane istotne postaci, kilka zakrętów fabularnych, trzy zakończenia (tak naprawdę na końcu wybiera się między dwoma, a jedno z nich ma dwa warianty, do tego mają mocny akcent po napisach końcowych), efektowny napad na bank, zdrada i zemsta. Wszystko jest na swoim miejscu. 
Narracja prowadzona jest za pomocą świetnie zrealizowanych cutscenek, wypełnionych dymem papierosów, brzdękiem szklaneczek z whisky i przekleństwami, oraz za pomocą retrospekcji z przesłuchań świadków, zrealizowanych w formie dokumentalnej. Taki zabieg sprawia, że z niecierpliwością czeka się na kolejne wydarzenia, zwłaszcza że przesłuchania często kończą się niedopowiedzeniem, na zasadzie: "To, co wydarzyło się tamtej nocy, na zawsze zmieniło oblicze tego miasta..." i gramy pozostawieni z cholernie wielką chęcią poznania, co się u licha wydarzyło. Albo w drugą stronę: dorwaliśmy jakiegoś zakapiora, wpakowaliśmy do bagażnika. Dopiero z przesłuchania dowiemy się jaki spotkał go los.
Ta gra ma swoje momenty i zrozumiesz o czym mówię, gdy będziesz robił pościg przez mokradła z nożem w ręku, szturmował hotel, czy ratował tyłek gościowi w latarni morskiej. O niektórych wydarzeniach usłyszysz w radio. Jest poważnie, jest brutalnie, jest dosadnie. Nie ma tutaj miejsca na śmieszkowanie, czy satyrę na rzeczywistość jak w GTA. Jest krew na rękach, jest ślepa żądza zemsty. I ta żądza udziela się graczowi.

BOHATER

Duża w tym zasługa tego, jakim bohaterem jest Rico Sway. Dopiero co wrócił z wojny w Wietnamie i już wpakował się w kłopoty. A raczej kłopoty mają Ci, którzy z nim zadarli. By oszczędzić Wam spojlerów, nie będę więcej zdradzał. Jest nieustępliwy, bezkompromisowy i po wydarzeniach z początku gry, wyznaje zasadę "po trupach do celu", co - biorąc pod uwagę gameplay -  zyskuje w grze wymiar całkiem dosłowny.

STRZELANINA NA CAŁEGO!

Trzon rozgrywki stanowi eksterminacja, głównie przy pomocy broni palnej, ale możliwe jest też ciche podejście. Finishery są mięsiste, a strzelanie satysfakcjonujące. Jest go na tyle dużo, że zaklasyfikowałbym grę jako strzelaninę akcji w otwartym świecie. Odniesione rany zostają na Rico przez jakiś czas, wrogami ładnie miotają kule, juha tryska po ścianach, a otoczenie ulega lekkim zniszczeniom. Przeciwnicy niestety nie są najbystrzejszą intelektualnie grupą w grach, ale nadrabiają liczebnością. Czasami kryją się za osłonami, czasami atakują na hurra. W każdym razie jest w co strzelać i przed kim się chować używając cover systemu. Pojawiają się również pościgi, czy ucieczka z miejsca zbrodni. Rico nie bierze jeńców i to właśnie poczucie - grania bezkompromisowym twardzielem, sprawiło że polubiłem go od razu.

O CO TYLE KRZYKU?

Częstym zarzutem wobec Deadmans3 jest wkradająca się z czasem monotonia. Domyślam się skąd ona się bierze: zasadniczo rozgrywka polega na podbijaniu kolejnych dzielnic i szerzeniu własnej władzy, co robimy wg. tego samego, określonego schematu w przypadku każdej dzielnicy: szukamy informacji, unieruchamiamy biznesy, sprzątamy dzielnicę z szumowin, by finalnie skonfrontować się z szefem. Mnie monotonia nie dotknęła, ponieważ z braku czasu, poświęcałem grze max.2-3 godziny co kilka dni. I jest to jakiś sposób na obejście tego problemu. Przyznam szczerze, że siadałem do takich sesji z przyjemnością, wiedziony cały czas ciekawością co wydarzy się dalej, tym samym unikając poczucia znużenia ciągłym strzelaniem.
Poza tym, przecież większość otwartych światów z gier ma w sobie pewne schematy, które trzeba powtarzać: czy to są wieże radiowe do zdobycia, czy to posterunki do objęcia itd. Deadmans3 nie jest wyjątkiem.
Problem zakorzeniony jest jednak w  długości tej gry. Gdyby dzielnic było o 3 mniej, nic by się nie stało, bo wątek główny rozpisano na ok.30 godzin, a 20 wystarczyłoby w zupełności.

Strona techniczna gry nie jest doskonała. Często można było spotkać się z określeniem, że jest "nierówna", co jest prawdą. Z jednej strony mamy fantastycznie wykonane cutscenki, z drugiej, sceny dialogów na silniku gry, którym daleko do wysmakowania tych z GTAV. Zazwyczaj to statyczne ujęcia, postacie stoją w miejscu, rozmawiając. Na szczęście takie rozmowy zdarzają się w wątku głównym tylko kilka razy, a wszystkie kluczowe sceny to wspaniałe CGI.
Nierówność pojawia się także w gameplayu. Choć sam w sobie jest ok, to nie ustrzegł się błędów z detekcją kolizji. Czasami ktoś przeniknie przez drzwi, lub wpadnie ręką w podłoże. Prowadzenie pojazdów nie jest złe, fury wyglądają i bujają się adekwatnie do czasów, ale znów model zniszczeń kuleje, powodując nieadekwatne uszkodzenia w stosunku do zderzenia. Ruch uliczny też mógłby być gęstszy, choć nie wiem jaka liczba samochodów wówczas poruszała się po drogach. Przy dużych prędkościach daje się we znaki pop up, czyli bliskie pojawianie się obiektów.

Są jeszcze pomniejsze rzeczy, takie jak np.refleksy światła na powierzchniach, które czasem świrują, czy brak odbicia w lustrze. Wszystko to jednak nie zepsuło mi zabawy. Teraz Ty musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wykracza to poza Twój margines gry dobrej i czy jesteś w stanie przełknąć niedociągnięcia, by cieszyć się nieskrępowanie opowieścią. Dla porównania napiszę, że znacznie bardziej przeszkadzały mi błędy w Wiedźminie 3, miesiąc po premierze.

NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY...

Po negatywnym wydźwięku w opiniach jasne było dla mnie, że to nie jest gra, która może zagrozić pozycji GTAV...przynajmniej w moim osobistym rankingu. I żeby nie było zbyt łatwo, ta myśl odciągała mnie od chęci zagrania przez długi czas. Brakowało mi czegoś, co ostatecznie mnie przekona. W końcu twórcy gry udostępnili darmowe demo w Playstation Store, które zawiera prolog całej historii. Odpaliłem i uwierzcie...jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie jest wcale tak źle. Było dobrze. Kilka wad(jak wspomniany pop up) faktycznie się pojawiło, ale zdarzenia, ich konstrukcja, klimat, porwały mnie bez reszty. Kończyłem demówkę zdecydowany w pełni na zakup Deadmans3. Później, ogrywając pełną wersję, zaskakiwały mnie drobne rzeczy, smaczki, rozwiązania, których istnienia - z góry, podświadomie -  nawet nie zakładałem. Bo sami powiedzcie, czy możliwość wyrzucenia zwłok do rzeki na pożarcie krokodylom nie jest zaskakującym smaczkiem? Albo to, że gdy pada, ludzie chodzą z parasolami, skoro nawet GTAV tego nie ma? A czy to, że m.in. można wezwać grupę wsparcia w postaci czterech oprychów z Tommy Gun'ami, którzy podjadą miętowym Cadillac'iem pod miejscówkę i zrobią zadymę, nie jest zaskakującą rzeczą w grze, którą wielu - niesłusznie, uznało za "crapa"? 

Takich zaskoczeń jest dużo więcej, dlatego uważam, że warto dać szansę Deadmans3, zwłaszcza gdy jest się fanem dobrych, gangsterskich opowieści. 
Nic nie ryzykujecie mając możliwość ogrania dema, a jeśli zalążek historii w nim zawartej pochłonie Was tak jak mnie, to dacie radę dobrnąć do końca pełnej gry, bo historia to jej motor napędowy.

PO NAPISACH KOŃCOWYCH...

Jeśli doczytałeś dotąd, gratulacje. Mam nadzieję, że udało mi się rozbudzić w Tobie nieodpartą chęć sprawdzenia Deadmans3, lub chociaż jej dema. Że ten tekst zasiał ziarno ciekawości, które może wykiełkuje w stronę jej zaspokojenia. Że czytając, może  na chwilę przystanąłeś, by zastanowić się, dlaczego wcześniej nie słyszałeś o Deadmans3 i dlaczego nie możesz znaleźć jej dema?

A co, jeśli powiem Ci Drogi Czytelniku, że ten tekst to mistyfikacja, a gra o tym tytule nie istnieje? Że wziąłeś udział w eksperymencie, który miał na celu dać Ci odczuć, jak brak wyobrażenia zbudowanego na podstawie poprzednich części serii danej gry, może pozytywnie wpłynąć na odbiór części następnej, która po prostu ma inny pomysł na siebie?
I pokazać, że podchodząc z uprzedzeniami do gry, Twoja podświadomość wypacza osąd na jej niekorzyść?

Jeśli pomyślałeś w tej chwili: "Szkoda...zagrałbym w taką gangsterską grę jak ta powyżej", to istnieje ratunek.
Zamień w tekście Old Vermont na New Bordeaux.
Zamień Rico Sway'a na Lincolna Clay'a.
I zamień tytuł "Deadmans3" na "Mafię 3".
I sprawdź jej demo, bo w rzeczywistości o niej był ten tekst. Warto ;) .

Pozdrawiam!

Link dlaczego warto:

">Zagrajnik dobrze to ujął.

Oceń bloga:
10

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper