Hej hej, pogadajmy o NBA - finały 2025, Haliburton był gotowy mentalnie, ciało odmówiło posłuszeństwa

BLOG
116V
user-2115619 main blog image
Court_of_Owls | 23.06, 18:10
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

    No i stało się, finały NBA 2025 przeszły do historii. Finały marzeń, czy może rozczarowań? To każdy oceni sobie już według własnych kryteriów. Dla mnie będą to już na zawsze w pamięci finały z gatunku "what if...", ponieważ ostateczne rozwiązanie nie smakuje tak, jak smakować powinno i nigdy się nie dowiemy co byłoby, gdyby z tortu nie spadła wisieńka na początku meczu numer 7, ale zacznijmy od początku...

Obie drużyny lubię i w obu klubach są zawodnicy, których karierom bardzo kibicuję jak Toppin, Haliburton, Mathurin, Shai, JDub, czy Holmgren. Przez to czego dokonała Indiana na przestrzeni tegorocznych play-offs i tego, że byli zdecydowanym underdogiem kibicowałem im trochę bardziej. Chciałem zwycięstwa Pacers również dla Reggie Millera, fantastycznego gracza na którego między innymi grze wychowałem się jako nastolatek. Reggie nigdy nie wygrał tytułu, a zasługiwał na to jak mało kto, jednak w erze Michaela Jordana niektórzy wybitni gracze musieli obejść się smakiem. Reggie niesamowicie przeżywał te mecze i gdy widziałem jego radość, łzy to życzyłem mu, by klub, któremu wierny był i jest do samego końca zdobył tytuł mistrzowski. Wiedziałem też, że to prawdopodobnie ich jedyną szansą, bo w przyszłych latach Indiana prawdopodobnie nie pojawi się już w finałach NBA. To miało być ich momentum, tu i teraz, jakby jutra miało nie być i było nim, aż do feralnego momentu na pięc minut przed końcem pierwszej kwarty decydującego  meczu numer 7...

Przyznaję, że w tym momencie wyłączyłem ten mecz. Dooglądałem go na spokojnie później. Przyglądając się zawodnikom przed meczem widziałem w oczach lidera Indiany jak bardzo jest gotowy. On wiedział ile w tym meczu zależy od niego i wszystko rozpoczęło się fantastycznie. Haliburton ustawiony bardziej jako strzelec trafiający trzy trójki przez siedem minut gry na świetnej skuteczności i potem ten jeden moment paskudnej kontuzji zmieniający całą perspektywę i optykę tego meczu. Na pięć minut przed końcem pierwszej kwarty Haliburton schodzi do szatni, wszystko pryska w sekundach, można opuścić kurtynę. Tyrise poświęcił swoje zdrowie i być może sporą część przyszłego sezonu dla drużyny, grając z kontuzją od dwóch meczów. Myślał, że na ten jeden ostatni mecz dopisze mu szczęście. Mentalnie był już mistrzem, niestety przewrotność losu chciała innego scenariusza i tam gdzie dojechała głowa, nie dowiozło ciało. Indiana trzymała się dzielnie jeszcze do przerwy meczu, ale ostatecznie pozbawieni swojego mentalnego lidera i generała parkietu nie dali rady zostawiając serce na boisku i to Oklahoma uniosła zwycięski puchar.

Finalnie jest więc uczucie, że to nie Oklahoma wygrała, a Indiana przegrała ten finał poprzez rzut kostką losu, a nie uczciwy mecz, bo przecież gdyby z boiska zszedł Shai to Oklahoma schodziłaby z placu pokonana. Strasznie nie lubię takich momentów, bo to jak po fantastycznym filmie dostać banalne zakończenie. To były piękne finały, jedne z najlepszych w na przestrzeni ostatnich lat. Finały ze znakomitą obroną, gdzie dwie najbardziej ofensywne drużyny ligii osiągały wyniki punktowe jak z lat 90-tych. To był powrót do pięknej ery basketu, gdzie nie rządzą trójki rzucane po koźle, ale gra podaniami i rzuty z pół-dystansu. Szkoda, że nigdy nie dowiemy się, czy Haliburton po tak świetnym początku meczu nie trzymałby pucharu i nie odbierał tytułu MVP finałów zamiast Shaia. Szkoda Indiany, bo to był dla nich one-shot, a OKC prawdopodobnie jeszcze będą gościć w finałach w następnych latach. Nic by im nie uciekło gdyby przegrali, a Indiana straciła szansę jedną na milion. 

Dla mnie to były wreszcie finały, bez tłustych przepłaconych kotów jak Embiid, Doncic, Harden i cała ta reszta panienek że szkła. Te finały pięknie pokazały, że drużyna to kolektyw przyjaciół, a nie gwiazdy i to jest najpiękniejsza puenta tego sezonu. Los nie dał nam game7 na miarę marzeń, ale dał rywalizację marzeń i oby w przyszłym sezonie mecze były na równie wysokim poziomie. 

Tyrise Haliburton - most overrated player in NBA - chciałbym teraz zobaczyć miny ludzi, którzy tak go określili.

 

 

 

 

Oceń bloga:
9

Komentarze (9)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper