Man of Medan - recenzja gry. Until Dawn klasy B

Man of Medan - recenzja gry. Until Dawn klasy B

Michał Włodarczyk | 28.08.2019, 16:00

Fani amerykańskich filmów z pewnością spotkali się z terminem "grindhouse", czyli typem kina z lat 70., gdzie w cenie jednego biletu pokazywano dwa filmy, z czego ten drugi był z reguły znacznie tańszy i gorszy. Dlaczego o tym piszę? Gdyby połączyć ze sobą w ten sposób dwa tytuły Supermassive Games, Until Dawn oraz Man of Medan, recenzowana pozycja bez wątpienia zostałaby opisana na bilecie jako "film B".

Brytyjski deweloper dość nieoczekiwanie stał się jednym z najbardziej płodnych studiów w obecnej generacji konsol. Po zaskakująco udanym Until Dawn z 2015 roku, twórcy z Guildford poszli za ciosem, tworząc na przestrzeni trzech lat aż sześć gier! Posiadacze PS VR otrzymali dwa spin-offy wspomnianego horroru, Rush of Blood i The Inpatient, a także Tumble VR oraz Bravo Team. W międzyczasie na PS4 ukazało się też Hidden Agenda, czyli kolejna interaktywna opowieść, tyle że obsługiwana za pomocą telefonu. Niestety ilość nie przełożyła się na jakość, a spadek formy producenta widoczny był gołym okiem. Cykl The Dark Pictures, tworzony we współpracy z Bandai Namco, jest zatem znakomitą okazją dla Anglików, by udowodnić, że wciąż potrafą pisać świetne pozycje z podgatunku "interactive drama". Szkoda jednak, iż pierwsza część antologii horrorów, czyli omawiane Man of Medan, jest tytułem co najwyżej niezłym, znacznie ustępując rewelacyjnemu Unitl Dawn praktycznie w każdym aspekcie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Man of Medan - recenzja gry 1

Statek widmo

Akcja gry rozpoczyna się w 1948 roku. Wcielamy się w amerykańskiego żołnierza, który jest świadkiem masakry na pokładzie statku, gdzie ulokowano tajemniczy ładunek. Po dramatycznych wydarzeniach na morzu, przenosimy się do współczesności. Czworo młodych ludzi - student medycyny Alex, jego brat Brad, a także bogate rodzeństwo Julia i Conrad - wynajmują małą łódź, by odnaleźć i zbadać wrak samolotu z okresu II wojny światowej znajdujący się gdzieś na Pacyfiku. Przesądna pani kapitan wolałaby, aby dzieciaki uszanowały miejsce spoczynku poległych, jednak potrzebuje pieniędzy, a ludzie rozrzutni tak jak Conrad nie trafiają się codziennie. Na skutek konfliktu z miejscowymi rybakami i wydarzeń, których nie chciałbym zdradzać, grupa trafia na pokład opuszczonego statku, dokładnie tego samego, który zwiedzaliśmy w żołnierskich butach ponad siedemdziesiąt lat wcześniej. Pomimo tego, że bohaterowie początkowo znajdują tylko kości zmarłych marines, a jedynymi żywymi pasażerami wydają się być szczury, dość szybko okazuje się, iż na pokładzie przebywa ktoś jeszcze. Nie dość, że Alex i spółka nie posiadają broni, to nie mogą opuścić statku, pozostaje im zatem desperacka walka o przetrwanie. Czy przeżyją do świtu i zdołają wezwać pomoc? Czy związek Alexa z Julią wytrzyma tę ciężką próbę? Brad w końcu stanie się mężczyzną, jakim chciałby go widzieć starszy brat? Conrad zdoła udowodnić, że jest kimś więcej niż tylko rozkapryszonym dzieciakiem z bogatego domu? A jaki los spotka młodą kapitan Fliss, która z trudem wiąże koniec z końcem? O tym wszystkim, przynajmniej w pewnym stopniu, zadecydujemy my.

Deweloprzy, którzy mają coś do powiedzenia, a brakuje im budżetu albo umiejętności w zakresie game-designu, zazwyczaj proponują maksymalnie uproszczony gameplay, całkowicie podporządkowany fabule. Złośliwi nazywają takie produkcje "samograjami", inni "interaktywnymi filmami". Najbardziej znane firmy, które mogą pochwalić się podobnymi dziełami w swoich portfolio, to upadłe Telltale Games, współpracujące wcześniej głównie z Sony studio Quantic Dream, a od niedawna także Supermassive Games. Istotą tego rodzaju gier jest fabuła, dlatego wyrażam pogląd, że jeśli - poza wszelkimi innymi felerami - taka pozycja niedomaga w tym kluczowym elemencie, to jej miejsce znajduje się na śmietniku. Najsłynniejsze dzieło dewelopera, wspomniane przeze mnie wielokrotnie Until Dawn, posiada błyskotliwy skrypt. Zabawa konwencją młodzieżowego slashera, mylenie tropów, narracyjny rozmach, bohaterowie nakreśleni grubą, acz wiarygodną kreską - to może się podobać. Man of Medan wypada pod tym względem znacznie gorzej, choć efekt końcowy wstydu scenarzyście nie przynosi. Pomysł wyjściowy jest intrygujący, a odkrywanie tajemnic statku widmo potrafi wciągnąć, historii brakuje jednak zaskakujących zwrotów akcji, lepiej zarysowanych interakcji między postaciami i mocniejszego trzeciego aktu. "Dobrze, siadaj, trzy z plusem" - jakby to powiedziała moja nauczycielka z liceum. Ukończenie opowieści zajęło mi niecałe pięć godzin przy pierwszym podejściu, gdy starałem się podejmować jak najlepsze decyzje i "lizać" ściany, a mniej niż cztery godziny, kiedy próbowałem "popsuć" grę, za każdym razem odpowiadając złośliwie czy przegrywając sekwencje Quick Time Events.

Man of Medan - recenzja gry 2

Czy płynie z nami kapitan?

Na poziomie scenariusza rzeczony tytuł wypada zatem co najwyżej nieźle. A jak się w Man of Medan gra? Produkcja Brytyjczyków to typowa interaktywna opowieść, w której przemieszczamy się po małych lokacjach, prowadzimy dialogi, zbieramy odkrywające tajemnice scenariusza znajdźki, dokonujemy wyborów czy bierzemy udział w scenkach QTE. Interfejs jest bardzo podobny do tego z Until Dawn, a między rozdziałami zwraca się do nas narrator, burząc czwartą ścianę niczym psycholog grany przez Petera Stormare w hicie sprzed czterech lat. Zaimplementowano nawet obrazy ukazujące fragmenty przyszłości (odpowiednik totemów z Sami-Wiecie-Której-Gry) oraz mechanikę podobną do efektu motyla, szkoda tylko, że w ogólnym rozrachunku każdy ww. element wypada ubogo na tle najlepszej pozycji dewelopera. Główna lokacja to plątanina podobnych do siebie korytarzy, nie ma tam więc zbyt wiele do odkrycia, służący radą narrator nie został dostatecznie umocowany w scenariuszu, a wybory - jakby nie patrzeć, kluczowy element rozgrywki - nie mają tak dużego znaczenia dla finału historii jak powinny. Dynamiczne sekcje, podczas których wciskamy pojawiające się na ekranie przyciski, zostały wrzucone zupełnie na siłę, gdyż poza jednym przypadkiem pod koniec pierwszego aktu, nie mają wpływu na to, jak zakończy się dana scena. Przechodząc grę po raz drugi celowo psułem takie momenty, tymczasem sekwencje puentowane były niemal zawsze w taki sam sposób. W temacie sterowania producent również się nie popisał, robiąc dwa kroki wstecz względem mrocznej przygody Sam i spółki czy Detroit: Become Human, ma to jednak swoje uzasadnienie w tym, że pad do XOne posiada znacznie mniej funkcji niż DualShock 4.

Man of Medan oferuje przy tym coś ekstra - możliwość zabawy w kooperacji. Autorzy opracowali dwa tryby, Shared Story oraz Movie Night. W tym pierwszym możemy rozegrać całą kampanię we współpracy z drugim graczem za pośrednictwem Sieci, przejmując kontrolę nad dwiema różnymi postaciami. Roger chwalił ten tryb w swoim playteście, ja niestety nie miałem możliwości, by go wypróbować, gdyż musiałbym posiadać na PSN znajomego z osobną kopią gry. Dla imprezowiczów i rodzin przygotowano opcję zabawy w grupie, gdzie maksymalnie pięciu graczy może przekazywać sobie pada i przejmować kontrolę nad wybranym przez siebie bohaterem, co w oczach wielu osób z pewnością podniesie ocenę pierwszej odsłony The Dark Pictures. Niestety, w przeciwieństwie do gier wydawanych przez Sony, rzeczony tytuł nie otrzymał polskiej wersji językowej, co - biorąc pod uwagę charakter pozycji i grupę docelową - bez wątpienia wpływnie negatywnie na wyniki sprzedaży w naszym kraju. Man of Medan może się za to pochwalić ładną oprawą, zwłaszcza świetnie wykonanymi twarzami bohaterów (w obsadzie znaleźli się m.in. gwiazda serii X-Men Shawn Ashmore czy Pip Torrens) i szczegółowymi lokacjami. Szkoda, że to pozytywne wrażenie psuje fatalny frame-rate, przez co gra przypomina momentami pokaz slajdów, powodując dodatkowo kolejny problem - brak synchronizacji wypowiadanych kwestii z ruchami ust postaci. I to pomimo tego, iż przed rozpoczęciem zabawy pobrałem łatkę ważącą niewiele mniej niż sama gra! Mam nadzieję, że na płycie w wersji sklepowej znajdą się wszystkie dane, a gra będzie działać znacznie lepiej w dniu premiery.

Man of Medan - recenzja gry 3

[ciekawostka]

Netflix Originals

Man of Medan broni się atmosferą, niezłym scenariuszem, opcją zabawy w kooperacji i schludną oprawą graficzną, jednak na każdym polu wyraźnie ustępuje takim tytułom jak Until Dawn czy Detroit: Become Human, jest w dodatku źle zoptymalizowane. Recenzję rozpocząłem od porównania z kinem grindhouse, jeśli jednak miałbym odnieść się do współczesności, to zdefiniowałbym wcześniejsze dzieło Supermassive Games jako obraz kinowy, na tle którego Man of Medan przypomina budżetowy film telewizyjny z logiem Netfliksa. W związku z tym decyzja, by gra wyświetlana była w kinowej panoramie 2.40:1 zamiast standardowego formatu 1.78:1, jest dla mnie niezrozumiała. Mimo to największym fanom tego rodzaju produkcji i graczom niedzielnym większość felerów nie będzie przeszkadzać tak jak mnie, zwłaszcza że wydawca sprzedaje tę pozycję za cenę dwukrotnie niższą niż w przypadku przeciętnej nowości.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Dark Pictures Anthology: Man of Medan

Atuty

  • Niezły scenariusz
  • Kooperacja
  • Atmosfera
  • Oprawa
  • Cena

Wady

  • Rozczarowująca kulminacja
  • Bezsensowne QTE
  • Techniczne felery
  • Ubogi interfejs
  • Brak wersji PL

Ubogi krewny świetnego Until Dawn, z opcją zabawy w kooperacji. Man of Medan nie zachwyca, choć atrakcyjna powierzchowność i przystępna rozgrywka skuszą niejednego fana tego typu gier.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper