The Sinking City - recenzja gry. Sherlock Holmes spotyka Lovecrafta

The Sinking City - recenzja gry. Sherlock Holmes spotyka Lovecrafta

Michał Włodarczyk | 27.06.2019, 22:25

Zeszłoroczne Call of Cthulhu od Cyanide przypadło do gustu wielu miłośnikom twórczości H. P. Lovecrafta, głównie za sprawą wciągającego scenariusza i rewelacyjnej atmosfery. Ponad pół roku później swoją grę o Wielkim Przedwiecznym w ręce graczy oddali autorzy serii Sherlock Holmes, studio Frogwares. Czy The Sinking City, największe i najbardziej ambitne dzieło Ukraińców, zadowoli fanów amerykańskiego pisarza?

Tonące Miasto, jak wszystkie poprzednie tytuły kijowskiego studia, jest pozycją z segmentu AA. Deweloperzy pracujący nad grami ze średnim budżetem cieszą się dużą swobodą artystyczną, jakiej często brakuje autorom zerojedynkowych blockbusterów, niestety — nie ma róży bez kolców. The Sinking City jest doskonałym przykładem gry, która mogła być rewelacyjna, gdyby studio dysponowało większymi pieniędzmi i — co za tym idzie — posiadało w swoich szeregach bardziej kompetentnych ludzi na niektórych stanowiskach. Jednakże pomimo licznych felerów, szczególnie tych natury technicznej, recenzowana pozycja broni się jako solidna przygodówka detektywistyczna w oparach horroru.

Dalsza część tekstu pod wideo

Detektyw w wielkim mieście

Akcja gry ma miejsce w fikcyjnym mieście Oakmont, w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Głównym bohaterem The Sinking City jest Charles W. Reed, prywatny detektyw z Bostonu, który pragnie rozwikłać zagadkę przerażających wizji dręczących wielu Amerykanów, w tym również jego samego. Punktem wspólnym wszystkich koszmarów jest właśnie tajemnicze miasto w stanie Massachusetts, które jakiś czas temu nawiedziła powódź, a społeczność powróciła do handlu wymiennego. Pierwszym zleceniem, jakie otrzymuje detektyw, jest odnalezienie syna miejscowego polityka, który zaginął bez śladu wraz z innymi członkami podwodnej ekspedycji. Okazuje się, iż sprawa zaginięcia młodego arystokraty to zaledwie czubek góry lodowej, a bohater musi się szybko nauczyć, jak funkcjonować w pełnym konfliktów Oakmont. W zimnej wojnie pomiędzy trzema wielkimi rodami uczestniczą bowiem także podejrzane organizacje, przypominający ryby uchodźcy z Innsmouth, naukowcy, przemytnicy, archeolodzy czy miejscowe gangi. Na domiar złego po ulicach krążą ohydne stwory morskie, które przybyły do miasta wraz z powodzią, ponadto Reed ma dziwne przeczucie, iż od dłuższego czasu w życie tubylców ingerują siły, których nikt nie potrafi pojąć. Warto w tym miejscu wspomnieć, że z powodów licencyjnych autorzy gry nie mogli wykorzystać oficjalnych nazw i terminów z mitologii Cthulhu, dlatego nie znajdziemy tutaj nazwy samego bóstwa czy cytatów w języku Przedwiecznych. W związku z powyższym wątek Wielkiego Przedwiecznego nie jest aż tak dominujący w scenariuszu, jak w zeszłorocznej grze Cyanide Studio, mimo to nie ma nawet cienia wątpliwości, z czyjej twórczości inspiracje czerpali autorzy recenzowanej pozycji.

W przeciwieństwie do Call of Cthulhu wciągająca i pełna zwrotów akcji historia, a także gęsta atmosfera tytułowego Tonącego Miasta, to nie jedyne atuty omawianej produkcji. Chociaż otwarty świat, system szybkiej podróży, crafting, drzewko rozwoju postaci czy podział na zadania wątku głównego oraz opcjonalne, mogą sugerować, iż wielokrotnie graliśmy w coś podobnego, The Sinking City potrafi zaskoczyć. Przede wszystkim gra nie trzyma nas za przysłowiową rączkę, nie wskazuje na mapie lokalizacji ani celów misji, Charles nie podpowiada grającemu gdzie i co powinien zrobić w następnej kolejności, a pewne zależności w świecie gry należy przyswoić samemu. Produkcja Frogwares nie jest przy tym irytująca, szanując inteligencję gracza. Przez ok. piętnaście godzin, jakich potrzeba na ukończenie wątku głównego, przemieszczamy się pieszo lub łodzią po siedmiu dzielnicach Oakmont, przesłuchujemy NPC-ów, gromadzimy materiał dowodowy na miejscach zbrodni, eksplorujemy podwodne jaskinie w skafandrze, podejmujemy wiele decyzji dotyczących losów postaci drugo- i trzecioplanowych, łącząc ze sobą fakty niczym w grach z Sherlockiem Holmesem. Adresy podejrzanych czy miejsca, do których powinniśmy się udać, zdobywamy na własną rękę, odwiedzając archiwa biblioteki, miejscowej gazety, sprawdzając karty pacjentów szpitala czy kronikę policyjną. Po wyłączeniu w opcjach pewnych ułatwień można poczuć się jak prawdziwy detektyw, a syndrom "jeszcze jednej sprawy" nie pozwala na odłożenie pada. Pod warunkiem, że potrafimy przymknąć oko na mniej udane systemy, głównie na walkę, która przez słaby gunplay, irytujących adwersarzy oraz wolne poruszanie się postaci, wypada blado. Na szczęście starcia z potworami i ludźmi nie są dominującym elementem rozgrywki.

Dwie twarze

Autorzy przygotowali także kilkanaście misji pobocznych, które w niczym nie ustępują zadaniom wątku głównego. Są tak samo "mięsiste" pod kątem fabularnym, a ukończenie wszystkich wydłuża czas obcowania z grą do ok. dwudziestu pięciu godzin. Biorąc pod uwagę, że mówimy o tytule z półki AA, rozumiem, iż przeciętne modele postaci, średniej jakości tekstury, kilka animacji na krzyż czy słabe renderowane cutscenki są niejako wliczone w tego rodzaju doświadczenie, jednak deweloper mógł i powinien zrobić więcej na tym polu. Przez brak wyobraźni/umiejętności/czasu jeden model czarnoskórej kobiety pełni w grze rolę wróżki, recepcjonistki oraz dziennikarki, co drugi mężczyzna posiada żółte oczy, a wystrój niemal wszystkich mieszkań jest identyczny. Takich elementów, burzących iluzję żyjącego i zmieniającego się miasta, jest więcej, jednak to i tak najmniejszy problem tego tytułu. Chlew — tak opisałbym stronę techniczną Tonącego Miasta. Pop-up tekstur występuje tak często, że już po godzinie zabawy przestałem zwracać na to uwagę, dokuczliwy screen-tearing jest wszechobecny, wyraźne spadki animacji towarzyszą nam od pierwszej minuty aż do napisów końcowych, przechodnie pojawiają się i znikają tuż przed naszym nosem, loadingi po zgonie trwają do kilkudziesięciu sekund, a mapa — kluczowy element rozgrywki, z którego korzystamy bardzo często — przycina się na kilka sekund niemal za każdym razem. Wydawanie niedokończonych gier to zawsze zły pomysł, niezależnie od tego, do jakiej grupy graczy są kierowane.

Co innego warstwa artystyczna gry — tutaj wykonano kawał dobrej roboty. Amerykańska architektura z początku XX wieku, stonowana kolorystyka, charakterystyczne uliczki pełne wulgarnych prostytutek i pijaków, gnijące doki, podniszczone fabryki, opustoszałe kościoły — dodatkowo skąpane w nocnym deszczu — tworzą świetną atmosferę mrocznej przygody. Klimat potęgują liczne nawiązania do twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta, ambientowe utwory, solidnie wypadł też angielski voice-acting. Gra otrzymała lokalizację kinową i choć tłumaczenie jest co najmniej poprawne ("Poratuj nabojem, kierowniku!"), znalazłem zatrzęsienie błędów interpunkcyjnych.

W paszczy szaleństwa

The Sinking City przypomina mi nieco Silent Hill: Downpour — również w przypadku ostatniej odsłony Cichego Wzgórza trzeba było przebić się przez nieatrakcyjną powierzchowność, by odkryć to, co gra miała najlepszego do zaoferowania. Pomimo nie do końca przemyślanej mechaniki walki oraz morzu technicznych niedoróbek, najnowsza produkcja Frogwares to dobra propozycja dla fanów detektywistycznych przygodówek w duchu Sherlocka Holmesa czy Murdered: Soul Suspect oraz miłośników twórczości Lovecrafta. Choć niekoniecznie teraz i za pełną cenę.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Sinking City

Atuty

  • Gra nie prowadzi za rękę
  • Mechanika śledztw
  • Zadania poboczne
  • Scenariusz
  • Atmosfera

Wady

  • Zatrzęsienie błędów technicznych
  • Recykling assetów
  • Walka

Najambitniejsza i najbardziej niedopracowana gra Frogwares. Jeśli jednak lubisz detektywistyczne przygodówki oraz mitologię Cthulhu, to w Tonącym Mieście przepadniesz na wiele godzin.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper