Kingdom Come: Deliverance – recenzja gry. Unikalny RPG dla wytrwałych

Kingdom Come: Deliverance – recenzja gry. Unikalny RPG dla wytrwałych

Wojciech Gruszczyk | 15.02.2018, 20:05

Wymordowaliście wszystkie smoki, wybiliście kły każdemu wampirowi, wyrwaliście skrzydła najdzikszym gryfom, a ze skór wilkołaków zrobiliście kapcie? Najwyższy więc czas porzucić całą magię, zakopać wszystkie strzygi i w końcu powrócić do pięknego średniowiecza. Taką wizję „ogołoconego” RPG-a serwuje Warhorse Studios, które zaprasza śmiałków na fantastyczną przygodę. O tej historii mógłby śpiewać Jaskier… Choć podejrzewam, że chętniej opowiedziałby o czeskich błędach.

Czesi z Warhorse Studios zapraszają na swoje ziemie. Kingdom Come: Deliverance rozgrywa się na początku XV wieku, a dokładnie w 1403 roku, gdy w Czechach nie działo się najlepiej. Gracz od początku ma okazję doświadczyć trudnego życia, bo głównym bohaterem produkcji nie został wyszkolony rycerz, doświadczony w bojach mag, czy inny paladyn, a zwykły chłop. „Henryk syn kowala” nie przeżył dziesiątek bitew, nie miał okazji wzniecić powstania, nie ubił kilku smoków, a na początku całej historii jego największym wyczynem jest obrzucenie gównem jeden z domów. Facet bez charyzmy, bez fachu w łapie, ale z wielkim sercem i jeszcze większym szczęściem, bo w kluczowym dla swojego dotychczasowego, marnego żywota momencie znajduje się w idealnym miejscu o wymarzonym czasie. I nie mam tutaj na myśli środka bitwy, gdzie mógłby wykazać się swoją nieporadnością - w momencie ataku na jego rodzinną wioskę może wrzucić trzeci bieg i uciec spod miecza. Nie brzmi to jak początek wielkiej opowieści o jeszcze większym bohaterze?  

Dalsza część tekstu pod wideo

Historia Czech dla upartego

Twórcy na szczęście nie stawiają Henryka w roli Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina, vel szef wszystkich szefów, a raczej przez długą część opowieści czułem, że jestem małym pionkiem w partii rozgrywanej gdzieś w oddali. Mimo to właśnie historia dosłownie mnie porwała, bo deweloperom udało się coś, za co tak bardzo pokochałem Wiedźmina – ten świat nie tylko żyje, ale jest obładowany konkretnymi informacjami historycznymi, które są podane w tak przyjemny i satysfakcjonujący sposób, że podczas sesji kilkukrotnie odruchowo sięgnąłem po telefon chcąc pogłębić swoją wiedzę na wyłożony przez deweloperów temat. Akapit wcześniej wspomniałem, że Czesi, podobnie jak w zasadzie cała Europa, nie mogli cieszyć się ze spokojnego życia, a na terenie naszych południowych sąsiadów działo się naprawdę źle – panujących, kochający król umiera, na jego miejsce wskakuje leniuszek, któremu nie chciało się nawet przyjść na własną koronację. Państwo cierpi, a w dodatku musi pogodzić się z niezwykle bolesnym atakiem. W tych nieprzyjemnych okolicznościach stara się odnaleźć główny bohater, którego z jednej strony napędza zemsta, a z drugiej szansa zaistnienia w wielkim świecie.

Kingdom Come Deliverance recenzja

Kingdom Come Deliverance recenzja

Rozmowy za każdym razem pozwalają lepiej poznać wydarzenia i historię danego zadania. Od czasu do czasu musimy nawet działać pod presją czasu, a specjalny pasek odmierza czas do wybrania odpowiedzi. Są to zawsze trudne momenty, które mają wpływ na bohatera, misje, czy też okolicznych mieszkańców.

Początek opowieści mnie odrobinę wynudził, nie czułem tej oczekiwanej atmosfery, ale na szczęście z każdą kolejną godziną i wykonanym zadaniem nie tylko Henryk stawał się mężczyzną, a jeszcze ja miałem ochotę na więcej. Czesi w przystępny, często zabawny, a niekiedy nawet dramatyczny sposób przedstawiają historię, która jest obłożona świetnymi dialogami – te czasami nie zgrywają się z animacjami oraz dźwiękiem, ale w ostatecznym rozrachunku nie psuje to pozytywnych wrażeń z opowieści. Ta jest naprawdę mistrzowska i z wielką przyjemnością poznawałem każdy skrawek przygody serwowanej przez scenarzystów z Warhorse Studios. Autorom udało się umiejscowić bohatera w samym centrum czeskich wydarzeń. Akcja budowana jest małymi krokami, dzięki którym miałem świadomość, że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Gra niestety cierpi już w tym miejscu, bo choć wydarzenia chłonąłem jak klech wino i datki od biednych mieszczan, tak wielokrotnie miałem ochotę rzucić padem. Twórcy kreując kapitalną opowieść zapomnieli o podstawach i wielokrotnie traciłem nawet po kilkadziesiąt minut na szukanie odpowiedniego NPC, który po prostu zniknął, innym razem nie mogłem do niego zagadać, bo nie pojawiła się taka opcja, kolejny raz drzwi niezbędne do ukończenia misji były po prostu zamknięte, a jedynym lekarstwem na te schorzenia okazał się zapis rozgrywki i ponowne włączenie produkcji. Nic prostszego? Nie tym razem, bo twórcy wpadli na totalnie spartaczony pomysł i w tytule nie pojawia się normalny save – ten jest możliwy wyłącznie po wypiciu specjalnego trunku lub jest dokonywany automatycznie przed rozpoczęciem misji. Co się dzieje, gdy akurat nie mamy pod ręką sznapsa, a ostatnią gotówkę wydaliśmy na jedzenie? Wtedy rozpoczynają się kłopoty. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że sen również zapisuje rozgrywkę, jednak to i tak nie jest idealne rozwiązanie, bo nie zawsze mamy pod ręką wygodne legowisko i w dodatku proces ten wydłuża „naprawienie rozgrywki”. Sam pomysł zapisu przez rozpoczęciem wydarzeń jest również dość kontrowersyjny, bo „tylko” dwa razy udało mi się wpaść w spore tarapaty tuż po odebraniu nagrody i zamiast cieszyć się z sukcesu… Rozpoczynałem zabawę od początku.

Misje są często bardzo rozbudowane, żywo interesujące, a w dodatku można je wykonywać w różnorodny sposób. Nie jest to oczywiście reguła, jednak twórcy bardzo często pozostawiają interpretację wydarzeń i tylko od nas zależy, czy komuś pomożemy, zabijemy lub po prostu go przekupimy. Nie zawsze jest to widoczne przy pierwszym podejściu, ale obiecuję, że przynajmniej kilkukrotnie będziecie mieć okazję powtórzyć zadania, a wtedy zostaniecie zmuszeni do kombinowania i odkrywania. Studio sięga nawet po patent questów, w których porażka jest pewnym zwycięstwem, bo pcha do przodu fabułę otwierając jedną ze ścieżek.

Kingdom Come Deliverance recenzja

Kingdom Come Deliverance recenzja

Problemy średniowiecznego chłopa

Gra nie tylko czerpie garściami z historii Czech, ale serwuje graczowi kawał szkoły przetrwania. Twórcy obładowali bohatera najróżniejszymi statystykami, które często totalnie zaskakują – po zjedzeniu przeterminowanego jedzenia zachorujemy, skoczenie z wysoka może bardziej uszkodzić lewą nogę, gdy wcześniej zostaliśmy w nią zbici, zamknięcie w więzieniu wpływa na naszą psychikę, obżarstwo również aktywuje nasze statystyki, a spędzenie wielu godzin bez snu sprawi, że bohaterowi dosłownie zamykają się oczy. To tylko podstawy, ale niejednokrotnie miałem wrażenie, że autorzy odrobili zadanie domowe i serwują bardzo realistycznego RPG-a, z którego wielu deweloperów mogłoby się sporo nauczyć. W zasadzie sam rozwój bohatera to również spora szkoła survivalu, bo w Kingdom Come: Deliverance nie znajdziecie paska doświadczenia, po którego napełnieniu bohater się zaświeci i zgarnie +5 do siły oraz +69 do chędożenia, a po prostu wykonywanie danych czynności sprawia, że wykonywane są one z większą pewnością. Początkowo nie byłem przekonany do takiej budowy postaci, jednak w gruncie rzeczy ma to głębszy sens, pasuje do realiów i sprawia, że faktycznie mamy świadomość, że Henryk z bucowatego „syna kowala” staje się kimś znacznie więcej. Ponadto, rozwijanie atrybutów (m.in. siła, zręczność, witalność, retoryka) czy też walki sprawia, że możemy nauczyć się umiejętności, które jednak są okupione zaletami i pewnymi wadami – w konsekwencji czasami trzeba się dobrze zastanowić, czy warto zdecydować się na wykupienie proponowanych zdolności.

 

Szczególnie tę pozytywną przemianę widać w walce, która na początku jest bardzo kłopotliwa, ale z każdym kolejnym bojem nabieramy wprawy w systemie, a jednocześnie bohater zyskuje kilka nowych ruchów i lepiej odnajduje się w sytuacji. Sama walka została przygotowana kapitalnie – po kilku pierwszych minutach sięgamy po miecz i… Cierpimy. Sięgając po oręż pojawia się na ekranie sześć kierunków, w których możemy zaatakować, a jednocześnie walka polega na dobrym wykonywaniu uników oraz blokowaniu. Na początku bolesne okazuje się każde starcie, ale z czasem zyskujemy pewność, która pozwala rywalizować nawet w starciach jeden na dwóch. Przed każdą walką należy napełnić żołądek i wrzucić do kieszeni kilka bandaży, bo nic nie boli bardziej jak zwycięstwo z wymagającym rywalem i śmierć od wykrwawienia.  

Twórcy zagubili się odrobinę w tych wszystkich średniowiecznych klimatach serwując mapę, która jest często nieczytelna i nie pomaga. Podobnie zresztą jak sam ekwipunek – podczas rozgrywki miałem wrażenie, że deweloperzy ostatnie lata spędzili w czeskich lochach i byli odcięci od wszystkich współczesnych produkcji. Operowanie po zakładkach jest męczące i psuje dobrze przygotowany system, ponieważ Henryk ma okazję włożyć na siebie aż 20 elementów, a każda z rzeczy wpływa na statystyki. Sporo tutaj zabawy w dobieranie odpowiedniego zestawu, ponieważ im więcej nałożymy, tym musimy przygotować się na powolniejsze ruchy, łatwiejsze wykrycie przez przeciwników (wiecie, metalowe części się o siebie ocierają i wydają hałas), ale jednocześnie znacznie większy pancerz.

Henryk, Ty się lepiej naucz czytać i nie macaj trupów

Henryk nie tylko korzysta z broni białej, ale również wielokrotnie sięgnie po łuk. Zanim otworzycie szampany i chwycicie za strzały... Celne ubicie choćby jednego rywala, to na początku niezwykle wymagające zadanie. Z tego powodu warto ćwiczyć i korzystać z rad trenerów.

Kingdom Come: Deliverance zaprasza śmiałków do dużego, otwartego świata, który jednak nie męczy. Twórcy na początku trzymają nas dość mocno za rączkę ograniczając ruchy, co było kapitalną decyzją, ponieważ mamy czas na poznanie systemów i nie pojawia się efekt „zachłyśnięcia” wszystkimi znaczkami obłożonymi na terenach. Gdy już spędzimy trochę czasu, wykonamy kilka zadań, dostajemy pod swoją opiekę konia, którego możemy nawet ulepszyć lub wymienić na lepszy model, a w dodatku autorzy bardzo zgrabnie umieścili w tytule szybką podróż. Nieczęsto w RPG-ach korzystam z tej opcji, ale tutaj nawet takie „podróżowanie palcem po mapie” wiąże się z dodatkowymi aktywnościami i zdecydowanie skraca czas podróży – wiecie, nawet najszybszy koń ma swoje ograniczenia. Deweloperom udało się również sprytnie zaprogramować w mechanice dynamiczną porę dnia i nocy, bo czasami niektóre zadania możemy wykonać wyłącznie o określonym czasie, a szwendanie się o złych godzinach po mieście może sprawić, że wpadniemy w spore tarapaty.

Kingdom Come Deliverance recenzja

Kingdom Come Deliverance recenzja

Tutaj niejednokrotnie zostaniecie zachwyceni smaczkami rzuconymi przez Czechów, którzy wykorzystując umiejscowienie wydarzeń potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć. Przechadzając się po jednym z lasów napotkałem na zabitą kobietę – pierwsza myśl? „zobaczę czy ma jakieś kosztowności”. Po sekundzie pojawia się facet, który widzi całe zajście, krzyczy „zabójca, złodziej!” i biegnie zaalarmować strażników. W innej sytuacji musiałem podreperować swój budżet, więc „pożyczyłem” kilka przedmiotów z pobliskiej tawerny i chciałem je sprzedać w sklepie obok. Standardowa sytuacja? Akurat nie tym razem, bo handlarz okazał się stałym bywalcem wspomnianej hacjendy i zamiast obdarować mnie groszami, zesłał w moją stronę strażników. A gdy już faktycznie chciałem stać się prawym mężem i wykonywać swoje zadania, to… Zostałem oskarżony o nieróbstwo, bo po przyjęciu zadania wróciłem do miasta sprzedać stary sprzęt. Ekipa nie zaczekała na biednego Henryka i sama zajęła się sprawą.

Nie musieliśmy długo czekać. 2 dni po premierze moderzy przygotowali aktualizację, która pozwala na PC zapisywać stan rozgrywki w każdym dowolnym momencie. Czy nie można tak było od razu? Lub przynajmniej zadbać o te nieszczęsne błędy w misjach…

Świat nie jest wybitnie zróżnicowany, ale czuć w nim tę nutkę średniowiecza, którą przekazać nam chcą deweloperzy. Wyjątkowym przeżyciem jest wparowanie do małej wsi, porozmawianie z okolicznymi mieszkańcami i posłuchanie fantastycznej muzyki. Studio zadbało również o dodatkowe aktywności i Henryk może przykładowo zająć się alchemią, grać w kości, pobić okolicznych wieśniaków, wdać się w kilka grubszych dysput, czy po prostu chędożyć napotkane niewiasty. Dobrym przykładem poszanowania średniowiecznej tradycji jest ważenie eliksirów, bo w grze nie napotkacie na każdym kroku na kolejne składniki rozsiane po polach, a przygotowując gorzałkę nie skorzystacie z automatycznego łączenia elementów. Tutaj na początku trzeba się napocić w znalezieniu niezbędnych traw, później musimy nauczyć Henryka czytać, ogarnąć odpowiedni przepis, by na końcu go dobrze wykonać… A uwierzcie mi, to nie jest łatwa sprawa i szybko możecie stracić gromadzone godzinami przedmioty.

Podczas rozgrywki na PlayStation 4 Pro tylko kilkukrotnie zgrzytnąłem zębami widząc małe spadki animacji, ale znacznie gorszym widokiem są doczytywane tekstury. Na moich oczach wieśniak w koszuli stał się uzbrojonym złoczyńcą, który wymierzył we mnie swoim długim mieczem. Podobne „kwiatki” zdarzają się zdecydowanie za często i choć mógłbym przymknąć oko na doczytywane budynki, to już wyrastające pod nogami przeszkody są straszliwie upierdliwe. Boli również zacinanie się NPC-ów na drzewach, wpadanie w budynki, lewitujące konie, czy po prostu wskakiwanie w niewidzialne krzaki… Ta gra potrzebuje porządnej aktualizacji. Choć musicie wiedzieć, że w zależności od urządzenia tytuł radzi sobie bardzo różnie.

[ciekawostka]

Średniowiecze potrzebuje trochę czasu

Jeszcze kilka lat temu fascynowałem się historią Europy, dlatego z wielkim zainteresowaniem będę jeszcze przez wiele tygodni chłonął świat wykreowany przez Czechów. Zdecydowanie za często te wszystkie pozytywy były przeplatane złością na twórców, którzy nie zaryzykowali i nie przełożyli premiery. Nie jestem fanem takich zagrywek, ale Warhorse Studios stworzyło genialne podstawy, które nie zostały w odpowiedni sposób dopieszczone. Kingdom Come: Deliverance to świetna opowieść, wymagający system walki, dobra „szkoła przetrwania” i kilka głupich decyzji przeplatanych błędami.

Kilka lat ciężkiej pracy, a zabrakło dwóch tygodni, miesiąca może 96 dni? Trudno mi powiedzieć, ile czasu deweloperzy potrzebowali, by dopracować Kingdom Come: Deliverance. Studio stworzyło unikalne doświadczenie i choć nie jest to RPG dla każdego, bo niektórym może brakować smoków, to warto poznać ten świat.  

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Kingdom Come: Deliverance

Atuty

  • Fantastyczna opowieść, którą chce się chłonąć,
  • Dobrze napisane i zrealizowane dialogi,
  • Wielowątkowe zadania (główne i poboczne),
  • Świat gry obładowany historią Czech i Europy,
  • Wymagająca, trudna i bolesna walka,
  • Rozwój bohatera zaskakuje (choć na początku nie byłem do niego przekonany),
  • RPG zmieszany z survivalem zdaje egzamin w średniowieczu

Wady

  • Głupie problemy podczas wykonywania zadań…
  • ….Przez który system zapisu rozgrywki jest męczący,
  • Doczytywanie świata przedstawionego,
  • Oprawa jest wyjątkowo nierówna,
  • Błędy uprzykrzające rozgrywkę

Kingdom Come: Deliverance oferuje unikalne doświadczenie dla fanów gatunku, ale jednocześnie cierpi w wielu miejscach. Z tej mąki będzie dobry chleb… Kiedyś. Teraz też dobrze smakuje, jednak często możecie napotkać na kawałek zakalca.
Graliśmy na: PS4

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper