Nawiedzony biznes (2025) – recenzja serialu [Netflix]. Duchy, zombie i demony w wersji animowanej

Nawiedzony biznes (2025) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Duchy, zombie i demony w wersji animowanej

Piotrek Kamiński | Dzisiaj, 20:00

Katherine odziedziczyła Hotel Undervale po swoim zmarłym bracie. Rzecz w tym, że ten brat, Ben, wciąż tam jest. Razem z całą zgrają innych duchów, potworów i jednym zombie. Jest nawet najprawdziwszy demon z piekła rodem, uwięziony w ciele dziesięcioletniego chłopca. No i oczywiście dwójka dzieci Katherine, Ben i Eshter. Wspólnymi siłami będą starali się stworzyć z nawiedzonego hotelu biznes, który przyciągnie klientów innych, niż tylko „dam radę spędzić noc w nawiedzonym hotelu i nagram wszystko na tik-toka”. Lekko nie będzie.

Jakiż powiew świeżości zupełnie niespodziewanie zafundował nam Netflix w tym pięknym, pierwszym miesiącu jesieni! W czasach, gdy „serial animowany dla dorosłych” ponownie zbliża się niebezpiecznie do definicji sprzed dwóch dekad – dużo krwi i przekleństw – a prawdziwie dobrych, zmyślnie napisanych produkcji jest jak na lekarstwo, Matt Roller, scenarzysta, którego kariera zaczęła się od pisania dla „Community” i „Ricka i Morty'ego” (solidne odcinki tego pierwszego i jedne z najlepszych tego drugiego), wyjeżdża z serialem o rodzinie, dorastaniu, traumie i tego typu przyziemnych rzeczach, po czym podlewa go absolutnie odjechanymi tematami nadprzyrodzonymi, tworząc w rezultacie przezabawny miks, który aż chce się oglądać. Kompletnie się tego nie spodziewałem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Koncepcja jest bardzo prosta i, co najważniejsze, twórcy serialu wcale nie próbują udawać, że tak nie jest. Mamy tu do czynienia z czymś na wzór sit-comu połączonego z ambitniejszym dramatem telewizyjnym. Co mam przez to na myśli? Z jednej strony, fabuły kolejnych odcinków koncentrują się na intrygujących pomysłach, eksplorujących zakamarki psychiki głównych bohaterów, z drugiej, łączą je z często absurdalnym, slapstickowym humorem, a na koniec resetują sytuację tak, że wracamy do statusu quo. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, aby kolejne odcinki oglądać w przypadkowej kolejności, od tyłu, jakkolwiek.

Nawiedzony biznes (2025) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Poznaj rodzinę Freelingów

Rodzinny wieczór
resize icon

Duszą (hehe) serialu są jego główni bohaterowie. W zasadzie, każde z nich jest na swój sposób interesującą, pełną indywidualności jednostką. Nathan (Will Forte i generalnie polecam oglądać z oryginalną ścieżką audio) to taki typowy, pocieszny wujek, dla którego wszystko jest ciekawe, każda sytuacja ma jakieś pozytywne strony, a szklanka jest do połowy pełna. Jego status jako ducha pozwala mu być dużo bardziej nieostrożnym niż cała reszta i prowadzi do wielu zabawnych sytuacji. To dokładnie tego typu ciapa, której spodziewasz się po postaci granej przez tego aktora choć Roller trzyma w zanadrzu jedną, bardzo interesującą niespodziankę, związaną z jego przeszłością, która nadaje mu głębi i pokazuje, na jak ambitne tereny potrafią zapuścić się scenarzyści, jeśli tylko tego chcą.

Żywa część rodziny nie jest już aż tak ciekawa, choć w tym wypadku nie jest to żadna obelga. Najsłabiej wypada chyba Katherine (Eliza Coupe), czyli głos rozsądku, najmocniej stąpająca po ziemi członkini rodziny. Jasne, zdarza jej się wyskoczyć na kompletnie nieudaną, a jednak idealną w jej sytuacji randkę i bez niej odcinek o cioci Rose nie miałby szans być tak skuteczny, jakim go dostaliśmy, ale w ostatecznym rozrachunku o niej jestem w stanie powiedzieć najmniej. Rodzeństwo Ben i Eshter (Skyler Gisondo i Natalie Palamides) to taka typowa zbitka zadziornej dziewczynki, której tylko rozrabianie w głowie i ciamajdowatego, ale dobrodusznego starszego brata. W dzisiejszych czasach ciąży na nich „klątwa woke percepcji”, bo przecież dziewczyna jest przedstawiona jako ta bardziej zaradna i generalnie ogarnięta, a chłopak nie wie nawet co to asertywność, ale nie jest to wcale nic nowego w świecie telewizji. Dipper i Mabel z „Wodogrzmotów”, wcześniej Bart i Lisa z „Simpsonów”, a w live action chociażby Carlton i Ashley z „Bajera w Bel-Air”. Tutaj ten trend został oczywiście podkręcony do granicy przyzwoitości, choć wydaje mi się, że mimo wszystko, nigdy tej granicy nie przekracza (no, może w jednym momencie, w odcinku z lustrem – gwarantuję, że będziesz wiedział o czym dokładnie mówię, gdy tam dotrzesz). Ben ma swoje momenty, mocno nieszablonową dziewczynę i generalnie jest kimś więcej niż tylko fajtłapą, podczas gdy Eshter... Jej postać rozpatrujemy przez pryzmat jej relacji z Abaddonem (Jimmi Simpson).

Nawiedzony biznes (2025) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Coś dla fanów horrorów i czarnego humoru

Sługa Abaddona
resize icon

Choć to Ben i Eshter są prawdziwym rodzeństwem, połączonym krwią, to jednak dziewczynka dużo lepiej dogaduje się z małym, dziwacznym Abaddonem – co jest o tyle niepokojące, że prócz wyglądania jak dziesięcioletni chłopiec, jest on zasadniczo żyjącym całe eony piekielnym pomiotem. I właśnie dlatego jest to tak zabawne. Przecież każdy jeden dorosły wie, że dzieci to w sumie małe, brudne i śmierdzące demony, więc wszystko się zgadza. Eshter, jak to zwykle bywa, nie jest buntowniczą małolatą „bo tak”, jest w tym jej zachowaniu i w przyjaźni z demonem drugie dno. Sam Abaddon natomiast, to chyba najciekawsza postać w całym serialu. Jego nieprzystosowanie do czasów, w których przyszło mu żyć jest źródłem wielu zabawnych momentów. Kiedy dowiaduje się o jego istnieniu, najbardziej na świecie pragnie dostać kieszonkowe, czego by nie musiał za nie zrobić. W jednym odcinku hoduje też małego pajączka, a jego ulubioną rzeczą do zabawy są kości. Nie da się go nie lubić! Jasne, jego dojrzała, średnio zgrywająca się z vibe'em reszty rodziny natura sprawia, że momentami trochę za mocno kojarzy się ze Stewie'em Griffinem z „Family Guya”, ale że tamta postać też od zawsze należała do mojej ścisłej czołówki ulubionych postaci wykreowanych przez Setha MacFarlane'a, to nie potrafię mieć mu tego za złe.

„Nawiedzony biznes” to również bardzo przyjemnie wyglądający serial. Każdy z członków rodziny posiada swój własny design, odpowiadający ich charakterom, lecz to hotel i jego rezydenci robią prawdziwą robotę. Na każdym kroku czuć inspiracje klasykami, takimi jak „Lśnienie” czy „Nawiedzony dom na wzgórzu”. Hotel sam w sobie nie jest przesadnie istotnym „bohaterem” serialu, ale miło, że twórcy serialu użyli go do wplatania tu i ówdzie ciekawostek dla widzów. Same duchy i potwory to już natomiast klasa sama w sobie. Od najprostszych, jak Stabby Paul, którego jakaś mądra głowa postanowiła przetłumaczyć jako „Rzeźnik”, po najbardziej wykręcone wizje z koszmarów (na mnie chyba największe wrażenie zrobił niejaki Snatcher, który w jednej chwili wygląda absolutnie przerażająco, a już w następnej jak ktoś zwyczajnie... dziwny, ale raczej zabawny). Miłośnicy horrorów raz za razem będą znajdowali w nowej propozycji Netflixa coś dla siebie.

„Nawiedzony biznes” był dla mnie zdecydowanie przyjemną niespodzianką. Matt Roller przygotował serial, który bardzo zgrabnie balansuje między komedią, grozą, dramatem rodzinnym i jeszcze paroma gatunkami. Jasne, część gagów mogłaby być deczko mniej sucha, ale to naprawdę niewielki mankament, kiedy praktycznie cała reszta serialu działa tak dobrze.

Atuty

  • Bardzo przyjemna, pełna drobnych detali animacja;
  • Interesujące projekty duchów;
  • W większości dobry, przemyślany humor;
  • Plejada sympatycznych postaci;
  • Nie boi się ruszyć też i cięższych tematów.

Wady

  • Od czasu do czasu jakiś wątek czy gag nie robi tak dobrego wrażenia, jak reszta serialu.

Netflix dał nam serial dla dorosłych, który nie tylko obrzydza ilością gore, ale również chwyta za serce i potrafi zaimponować zmyślnością zaproponowanego humoru.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper