![Zawsze przychodzi noc (2025) - recenzja filmu [Netflix] Rodzina na swoim](https://pliki.ppe.pl/storage/6bac180a534224337b72/6bac180a534224337b72.jpg)
Zawsze przychodzi noc (2025) - recenzja filmu [Netflix] Rodzina na swoim
Gdy pośród cotygodniowej, przebogatej oferty oryginalnych filmów na Netflixie pojawi się produkcja pomyślana jako wciągający miejski thriller, z ciekawie podbudowanym wątkiem społecznym, można na chwilę zapomnieć, że większość tego typu pozycji okazuje się później - w najlepszym wypadku - dość przeciętną pozycją, mającą wiele wad. Tak było w przypadku “Zawsze przychodzi noc”, z Vanessą Kirby w roli głównej, które okazało się dobrym powodem, by sięgnąć po powieść Willy’ego Vlautina, wydaną u nas pod tym samym tytułem.
Określanie Stanów Zjednoczonych mianem najbardziej rozwiniętego kraju Trzeciego Świata zrobiło w ostatnim czasie furorę i zdaje się odbijać także w amerykańskim kinie społecznym. W poprzednich dekadach potrafiącym zajmująco opowiadać o bohaterach, którzy mimo potknięć - zgodnie z główną zasadą “amerykańskiego snu” - często dostawali od życia drugą szansę. Dziś zaś głównie sugerującym, że obecnie mamy do czynienia z całym pokoleniem ludzi pozbawionych nawet tej pierwszej. W ten nurt zdaje się dość dobrze wpisywać również najnowsza pozycja Netflixa, której reżyser - Benjamin Caron - w jednym z wywiadów podkreślał, że największą tragedią współczesności jest to, że ludzi, ciężko pracujących na dwóch-trzech etatach, często wciąż nie stać na to, by się utrzymać. Scenariusz filmu oparto zresztą, na wydanej także w Polsce, powieści Willy Vlautina “Zawsze Przychodzi Noc”. Osadzonej w Portland historii kobiety, która zostaje zmuszona do desperackiej walki o zapewnienie sobie, a także swojej rodzinie, dachu nad głową.
Zanim poznamy Lynette (Vanessa Kirby), a także jej dotkniętego Zespołem Downa brata Kenny’ego (Zack Gottsagen) i matkę Doreen (Jennifer Jason Leigh) zostaniemy - jako odbiorcy - zaatakowani medialnym jazgotem, mającym być - w zamierzeniu twórców - dobrym wprowadzeniem do właściwej fabuły. Stanowiącym tło społeczne sytuacji, w której znajduje się obecnie zapewne niejedna amerykańska rodzina. Bohaterki mają właśnie podpisać umowę kredytową, dającą im stabilizację w postaci własnego dachu nad głową. Niestety matka najwyraźniej ma ogromne problemy z oceną ich sytuacji, bowiem decyduje się na spożytkowanie swych funduszy - 25 tysięcy dolarów, potrzebnych na wkład do kredytu - w zupełnie inny sposób, skutkiem czego Lynette zostaje zmuszona do zdobycia tych pieniędzy w inny sposób. Mając na to zaledwie jedną noc…





Zawsze przychodzi noc (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix] Formuła społecznego thrillera
Twórcy “Zawsze wychodzi noc” postanowili wykorzystać formułę społecznego thrillera, w którym największych przeciwnikiem głównej bohaterki jest błyskawicznie upływający czas, a zadanie jakiego się ona podejmuje wydaje się wręcz niemożliwe do zrealizowania. O ile jednak autor podstawy scenariuszowej do tego obrazu, Willy Vlautin dał Lynette 48 godzin na załatwienie sprawy, twórcy filmu musieli się ograniczyć do zaledwie jednej nocy. To, co z konieczności musi być postrzegane jako źródło problemów, mogło się jednak okazać sporym atutem. Sprzymierzeńcami reżysera i scenarzystki, Sary Conradt powinno tu być bowiem obłędne tempo, podkreślane głównie przez dynamiczny montaż, a także precyzja scenariusza. Dwa elementy, które niestety w przypadku tego obrazu mocno zawodzą.
Sam skrypt, rzucający bohaterkę z miejsca na miejsca, od znajomego do nieznajomego nie byłby jeszcze tak wielkim problemem, gdyby nie bardzo kiepsko napisane postacie poboczne. Wśród galerii nieszczęśników mamy, graną z typową dla ostatnich ról Jennifer Jason Leigh obojętnością na otaczającą ją rzeczywistość, matkę głównej bohaterki, której przedziwnej decyzji o kupnie samochodu, twórcy - inaczej niż sprawnie kreślący pełny profil psychologiczny Vlautin w powieści - nie potrafią wytłumaczyć nawet jej skrajną lekkomyślnością. Kolega z pracy Cody (Stephan James), który z niewyjaśnionych do końca przyczyn, dopiero pod koniec dramatycznych wydarzeń przypomina sobie, że również ma w nich swój własny interes. Całość dopełnia postać Blake’a, w którego wcielił się Eli Roth, mającego tu być zapewne największym czarnym charakterem, który w końcówce filmu zachowuje się wręcz idiotycznie, pozwalając bohaterce zbiec z jego posiadłości.

Zawsze przychodzi noc (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix] Brak pomysłu na atrakcyjną stronę wizualną
Filmom takim jak “Zawsze przychodzi noc” można byłoby jednak wybaczyć wiele dyskusyjnych scenariuszowych wolt, gdyby tylko potrafiły trzymać widza w napięciu, serwując nocną pogoń przez rozświetlone neonami miasto. Ewidentnie jednak widać, że twórcy nie mieli pomysłu na oryginalną stronę wizualną filmu. Nocne zdjęcia, które powinny być ich największym atutem zdecydowanie zawodzą. Fabuła tego typu obrazu powinna być opowiadana przede wszystkim przez dynamiczny montaż, w tym wypadku również pozostawiający wiele do życzenia, bo prócz jednej dynamicznej ucieczki w zasadzie niewiele się w tym zakresie dzieje.
Na nic więc zdaje się ofiarna rola Vanessy Kirby, która z przejęciem, ale i dużą dozą pewności siebie, kreuje postać zdesperowanej kobiety, która jest w stanie zrobić wszystko, by uratować swą rodzinę przed pójściem na bruk. Jej osobista, przejmująca historia, obejmująca również wcześniejsze wejście w świat przestępczy, tak umiejętnie zarysowana w powieści Vlautina zostaje tu sprowadzona do kilku zbyt ekspozycyjnych dialogów, nie tylko z matką, ale też z granym przez Michaela Kelly Tommy’m. Z większością tych kiepskich momentów zdecydowanie kontrastują sceny z bratem, Kennym, jak również sama końcówka, przekonująca o tym, że relacja matki z córką mogłaby być największym atutem tego filmu, gdyby wcześniej pomyślano o właściwym nakreśleniu charakteru tej pierwszej, co niestety zupełnie się nie udało.
Ostatecznie otrzymaliśmy więc typowy filmowy półprodukt. Namiastkę wciągającego nocnego dreszczowca, w której stawką jest dalsze funkcjonowanie rodziny o wyjątkowo trudnych relacjach, pogrzebanego przez bardzo przeciętne zdjęcia i kiepski montaż. Dobrą rolę Vanessy Kirby, po raz kolejny przekonującą o tym, że jest jedną z najciekawszych aktorek swojego pokolenia w Stanach Zjednoczonych, która jednak często zmuszona jest do wypowiadania topornych dialogów, pozbawionych subtelności, pozwalającej na uruchomienie wyobraźni i pełnej gamy własnych skojarzeń. Mającą z gruntu dobre intencje historię o współczesnej Ameryce, w której wystarczy jeden zły krok, by osunąć się w przepaść, zawodzącą jednak jako dynamiczne widowisko. “Zawsze przychodzi noc” miało spory potencjał: ciekawy materiał wyjściowy, świetną bohaterkę i ciekawe tło społeczne, ostatecznie nie dostarczając jednak produkcji na miarę wielu wcześniejszych poruszających społecznych thrillerów.
Atuty
- ciekawy punkt wyjścia
- solidna główna rola
- niezłe zakończenie
Wady
- kiepsko napisane postacie poboczne
- przeciętne zdjęcia, zwłaszcza nocne
- jak na thriller zdecydowanie brakuje tu dynamicznego montażu i większej liczby przeszkód, które musi pokonać główna bohaterka
“Zawsze przychodzi noc” to niestety kolejny przypadek filmu, który na papierze miał niemal wszystko, by okazać się wciągającym i ważnym thrillerem, mówiącym wiele o dzisiejszych czasach, ostatecznie jednak zawiódł jako dynamiczne widowisko.
Przeczytaj również






Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych