Sandman (2025) - recenzja 2. sezonu serialu [Netflix]. Myślał kogut o niedzieli…

Sandman (2025) - recenzja 2. sezonu serialu [Netflix]. Myślał kogut o niedzieli…

Jan_Piekutowski | Dzisiaj, 19:00

Do tej pory “Sandman” pasował mi pod każdym względem. Gra aktorska, tempo akcji, efekty specjalne, podejście do oryginału, muzyka. Wszystko ze sobą grało, zazębiało się. A później przyszła druga połowa drugiego sezonu i mój napompowany balonik pękł z hukiem.

Pierwszą połowę sezonu wieńczącego całość kończyłem przede wszystkim zadowolony. Zachwycał mnie przede wszystkim świat przedstawiony, gra Toma Sturridge’a, subtelny, ale zauważalny rozwój głównego bohatera, a także spójność, którą udało się zachować mimo konieczności przeskakiwania kilku wątków fabularnych zaprezentowanych w komiksowym oryginale.

Dalsza część tekstu pod wideo

Obawy miałem, ale były one niewielkie. Głównie dotyczyły one tego, czy druga część sprawi, że “Sandman” zostanie zapamiętany jako serial satysfakcjonujący od początku do końca. Po następnych sześciu odcinkach nie tylko wiem, że odpowiedź będzie przecząca, ale też, że problemy wykraczają daleko poza to.

Kłopoty z tożsamością

Sandman_2
resize icon

Gdy ostatnio rozstawaliśmy się z Morfeuszem, stawał on w obliczu nadchodzącego końca. Na jego życie dybały Panie Łaskawe, co miało bezpośredni związek z decyzją, jaką Sen podjął w sprawie swojego syna, Orfeusza. Naturalnie więc drugi sezon skupiał się na dalszych losach głównego bohatera w kontekście walki o przetrwanie, w kontekście walki z przeznaczeniem, któremu trudno umknąć.

Aby osiągnąć zamierzony efekt, twórcy porzucili wcześniejszą konstrukcję, która, moim zdaniem, sprawdzała się bardzo dobrze. Nie ma już miejsca i czasu na to, aby prezentować luźno powiązane historie. Ostatnie pięć odcinków stanowi jedną ciągłość narracyjną, a to znacząco rzutuje na tempie, które zostaje drastycznie zmodyfikowane. Już poprzednie odcinki były dość niespieszne, ale tym razem jesteśmy rzucani od ściany do ściany - kilka wątków rozwiązano pospiesznie, kilka zaś przeciągnięto. Efekt tych działań był jednaki - trudność w zaangażowaniu się w historię i pojęcia ciężaru emocjonalnego, jaki powinien być z nią nierozerwalnie związany.

W związku z bardzo oszczędnymi środkami wyrazu, zwłaszcza w grze aktorskiej, nie czułem dramatyzmu. Nie czułem skali wydarzeń, których byłem naocznym świadkiem. Gdy w królestwie Morfeusza dochodziło do rzezi oraz kolejnych gwałtownych przemian, byłem wobec nich obojętny. Z jednej strony dobrze znałem postaci, które spotkały liczne okropieństwa, z drugiej zaś nie czułem z nimi wystarczającego związku, aby ich los mnie przejął. Poprzez decyzję o wyrzuceniu pojedynczych historii i ograniczeniu całości opowieści do jedynie dwóch sezonów stracono szansę na rozwój drugiego planu. Poświęcono go w imię doprowadzenia do końca opowieści o Morfeuszu, zapominając, że porządny władca potrzebuje naprawdę mocnego dworu. Tutaj został on zmarginalizowany również ze względu na powrót i większą rolę kilku innych postaci, między innymi Puka (Jack Gleeson), Lokiego (Freddie Fox), Lyty Hall (Razane Jammal), Johanny Constantine (Jenna Coleman) i Koryntczyka (Boyd Holbrook). 

Wysoka cena

Sandman_23
resize icon

Każdy z nich ma wielki wpływ na to, co ostatecznie stanie się z Sandmanem. Bez nich finał byłby po prostu niemożliwy, ale nierówne rozłożenie akcentów sprawiło, że serial wydaje się rwany. Pierwsza część drugiego sezonu opowiada o jednej perspektywie, druga o zupełnie innej. Pomostów między nimi jest niewiele, poza Snem do tego grona zaliczają się raptem Puk, Loki oraz Johanna.

Warto przy tym dodać, że wątek Puka i Lokiego poprowadzono dobrze, w czym niewątpliwie pomógł warsztat aktorski Foxa i przede wszystkim Gleesona. Ich interakcje są ciekawe, energiczne, a w konsekwencji wiarygodne. Stanowią przeciwwagę względem tego, jak sztucznie wypadło sparowanie Johanny z Koryntczykiem. Pojawia się ono zdecydowanie za szybko i bez odpowiedniej podbudowy, a co za tym idzie kompletnie nie wybrzmiewa. Jeszcze gorzej w kwestii przekonania widza wypada jednak zachowanie Lyty. 

Jej motywacje stanowią podstawę finału, tymczasem jest to podstawa nieznośnie chybotliwa. Lyta okazuje się bohaterką bardzo łatwowierną, nieposzukującą prawdy o swoim synu. Koniec końców zaś jej wątek zostaje zamknięty w mało satysfakcjonujący sposób. On również wywołuje reakcję na poziomie: “no okej”, a chyba zupełnie nie na to liczyli twórcy, którzy wcześniej kazali nam się zastanawiać nad sensem istnienia i wagą każdego czynu.

Punkty zaczepienia

Sandman_5
resize icon

Na opisane kłopoty nie cierpi na szczęście cały “Sandman”. Ostatnie dwa odcinki - chociaż też obłożone dużym ciężarem - wypadają bardzo dobrze. Wyjątkowe spotkanie Nieskończonych to prawdopodobnie najlepszy element drugiej części sezonu. Dzięki niemu wracamy do wielu historii, otrzymujemy kilka opowieści, czasami nawet zdań, które rozbudowują świat przedstawiony. Okazuje się między innymi, że znana nam Rozpacz (Donna Preston) nie jest pierwszą Rozpaczą w historii. Zdradzenie tej tajemnicy pojawia się w dosłownie jednym zdaniu i nie ma specjalnego znaczenia dla całej fabuły, toteż nie traktuję go jako spoiler, ale dowód na to, że twórcy - jeśli tylko byli w formie - potrafili przemycić ciekawe rzeczy z pomocą drobinki. 

Nieco większy element zaś stanowi odcinek bonusowy poświęcony Śmierci (Kirby Howell-Baptiste) i to również rzecz godna polecenia. W gruncie rzeczy można z nią zapoznać się w oderwaniu od reszty serialu, ale wzbogacona o nią wybrzmiewa jeszcze mocniej, trafniej. W zaledwie godzinę wywołuje więcej emocji oraz przemyśleń niż cała druga połowa drugiego sezonu. To dobrze, ale tylko pod jednym względem.

Atuty

  • Kapitalny odcinek poświęcony Śmierci, który stanowi zamkniętą opowieść;
  • Udany wątek Puka i Lokiego, pomagający w podbudowie finału - bez niego byłoby kiepsko;
  • Wizualnie serial wciąż wygląda świetnie, chociaż jest mniej efektowny niż w sezonie pierwszym i na początku sezonu drugiego;
  • Trzyminutowa rozmowa Morfeusza ze Śmiercią;
  • Fani komiksu nie będą rozczarowani, to bardzo wierna adaptacja głównego wątku fabularnego…

Wady

  • …ale czasami zdecydowanie zbyt wierna, za mało w niej powietrza, za dużo zaś przytłaczającego ciężaru;
  • Kłopot z wydobyciem właściwych emocji u widza, co spowodowane jest zmianą tempa oraz sposobu narracji;
  • Postaci kluczowe dla finalnego rozwiązania w większości otrzymują zbyt mało czasu, w związku z czym koniec nie wybrzmiewa odpowiednio mocno;
  • Bywa po prostu za nudny.

Finał finałów “Sandmana” to przygoda rozczarowująca, stojąca na innym poziomie niż sezon pierwszy i połowa drugiego. Być może przygniótł go ciężar oczekiwań, a być może wina leży po stronie nieznośnego patetyzmu, którego tym razem nijak nie udało się zrównoważyć.

6,0
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper