![Vinci 2 (2025) – recenzja filmu [WB]. Niby Vinci, ale po japońsku](https://pliki.ppe.pl/storage/e1f5f45ff312f85a8519/e1f5f45ff312f85a8519.jpg)
Vinci 2 (2025) – recenzja, opinia o filmie [WB]. Niby Vinci, ale po japońsku
Robert “Cuma” Cumiński od dwudziestu lat prowadzi spokojne życie w Hiszpanii, u boku swojej partnerki, Carmen. Lecz kiedy nagle odwiedza go dawny znajomy “z pracy”, załączają się dawne instynkty. A gdyby tak zrobić jeszcze jedną, szybką fuchę? Raz jeszcze poczuć ten dreszczyk emocji? Podobno robota ma być z grubsza taka sama, jak ostatnim razem, co z jednej strony jest dobrą wiadomością dla Cumy i... raczej taką sobie dla widzów w kinie.
Gdy tylko usłyszałem, że pan Juliusz Machulski bierze się za kontynuację „Vinci”, klasycznej komedii akcji, którą osobiście uważam za jego ostatni, prawdziwie dobry film, moje serduszko zabiło jakby mocniej niż zwykle (a może to te kanapki ze smalcem, które akurat wtedy jadłem, trudno powiedzieć). Stara ekipa powraca niemal w komplecie – nieodżałowanych Jana Machulskiego i Mieczysława Grąbki już z nami nie ma, ale obaj wciąż pojawiają się w filmie duchem – pomysł zdaje się być całkiem interesujący, kilka nowych twarzy pasuje do klimatu produkcji, wszystko znajduje się na swoim miejscu. Co też mogłoby się tu nie udać?! Cóż... na przykład scenariusz. Niestety.
Sama idea zrobienia drugiej części, gdzie wszystko z pozoru ma działać na tej samej zasadzie, co ostatnio, lecz ostatecznie zostaje wywrócone do góry nogami, wraz z oczekiwaniami widza, jest jak najbardziej godna pochwały. Nie żeby od razu była to koncepcja jakoś przesadnie oryginalna – w końcu dokładnie na niej oparto takie choćby „22 Jump Street” z Channingiem Tatumem i Jonah Hillem. Rzecz w tym, że tam prócz oczywistych odniesień do poprzedniego filmu znalazło się miejsce i na masę nowych gagów, żywo napisanych bohaterów i solidne rozwiązanie. W „Vinvi 2” nowe postacie... są, ale trudno coś więcej o nich napisać, a prawdziwie świeżych, udanych gagów jest tu jak na lekarstwo. Na pierwszy pomruk śmiechu na mojej sali trzeba było czekać dobrych 60-70 minut. Co ciekawe, dokładnie tyle trzeba też czekać, zanim wyklaruje się, o czym ten film właściwie będzie.




Vinci 2 (2025) – recenzja, opinia o filmie [WB]. Powroty po latach to zawsze loteria

Pierwsza godzina filmu to w znacznej mierze po prostu Cuma (Robert Więckiewicz) spacerujący po różnych, malowniczych zakątkach Krakowa, rozmawiający z ludźmi – czasami, bo taki miał plan, innym razem wpadając na nich czystym, bardzo szczęśliwym przypadkiem. A nie, przepraszam. Samo otwarcie filmu dzieje się... w Japonii, co jest problematyczne z dwóch powodów. Po pierwsze, stanowi zbyt wyraźną podpowiedź do rozwiązania głównej zagadki filmu, i po drugie... jest kompletnie zbędna i absolutnie niczego nie zmienia. Druga połowa (mniej więcej) filmu jest już odrobinę ciekawsza, bo nasi bohaterowie zaczynają faktycznie pracować nad czymś konkretnym, w co widz może się wczuć, czym może się zainteresować.
Powrót znanych i lubianych postaci z części pierwszej wcale nie zawsze działa tak dobrze, jak można było sobie tego zażyczyć. Specyficzna dynamika relacji Cumy i Szerszenia (Borys Szyc) zawsze na jakimś tam poziomie bawi, ale już sam Szerszeń, czy też Julian, jest zasadniczo postacią zbędną, której jedyny faktyczny wkład w fabułę można było bez większego problemu zastąpić. To już nawet nie jest ten sam człowiek, co w części pierwszej. Odnoszę wrażenie, że od pewnego czasu, kiedy Borys gra jakąś postać, to częściej niż rzadziej jest ona wzorowana na nim samym – problemy z alkoholem, trudna sytuacja rodzinna. I dokładnie taka jest też ta nowa odsłona Szerszenia. Sam w sobie wątek pracy nad sobą i walki o dziecko nie jest zły, ale ani nie ma on zbyt wiele wspólnego z fabułą całego filmu, ani nie został jakoś zmyślnie przedstawiony, oferując zakończenie bardziej wygodne niż jakkolwiek zasłużone.
Vinci 2 (2025) – recenzja, opinia o filmie [WB]. Nowe postacie, jak nowe sceny akcji – bez polotu

Uważam też, że to całkiem zabawne, że pierwszy, wydany przecież przeszło dwadzieścia lat temu „Vinci” wciąż może pochwalić się lepiej zrealizowanymi sekwencjami (właściwie to sekwencją) akcji, niż kręcona w dzisiejszych czasach kontynuacja. Precyzyjna detonacja schowanych pod ulicą ładunków, zapadnięcie się furgonetki i szybkie zwinięcie Damy z Łasiczką do dzisiaj mieszka za darmo w mojej głowie. Tymczasem moment kulminacyjny części drugiej jest jakiś taki... bez życia. Brakuje tu tempa, żwawszego montażu, lepiej rozplanowanego ruchu aktorów. Cała sekwencja byłaby nudna jak flaki z olejem, gdyby reżyser nie dorzucił do niej... odrobiny fajerwerków, które w teorii miały jedno zadanie, a w praktyce odwracają uwagę widza od bylejakości tego, co dzieje się na ekranie.
A skoro już o bylejakości rozmawiamy... „Vinci 2” to również garść nowych postaci. Po jednej stronie barykady mamy Kornelię i Janka Juniora (Zofia Jastrzębska i Jan Sałasiński), dzieci ulubieńca publiczności, nie pamiętającego ludzkich twarzy maestro materiałów wybuchowych, Werbusa (Jacek Król). Kornelia nadrabia braki scenariuszowe charyzmą wcielającej się w nią Jastrzębskiej, ale Janek to już bardziej narzędzie, para rąk niezbędna dla powodzenia planu, a nie pełnoprawna postać. Podobnie opisać można znajdujących się po drugiej stronie barykady Chudego (Mirosław Haniszewski), Ducha (Piotr Witkowski) i Cienia (Jędrzej Hycnar). Chudy ewidentnie „wyżej sra, niż dupę ma”, w pokazaniu czego doskonale radzi sobie Mirek. Natomiast pozostali dwaj to, jak to sam ich określa „młode pistolety” i w sumie to już wszystko, co można o nich powiedzieć. Są narwani, ambitni, bez szacunku do starszych i... tyle. W samym filmie zresztą nie ma ich za dużo, więc trudno, aby chłopaki zbudowali tu nie wiadomo jakie kreacje aktorskie. A już na pewno nie pracując z tym materiałem. No i jest jeszcze trzecia strona barykady, reprezentowana przez policjanta wydziału ochrony dzieł stuki, którego nazwiska za Chiny nie mogę sobie przypomnieć. Z niego też postać taka, że aż żadna, ale za to jest zabawny w swojej nieporadności, z którą konkurować mogą jedynie jego dobre chęci.
Być może brzmi to, jakby „Vinci 2” był najgorszym filmem, jaki widziałem w tym roku, ale to nie tak. Ja po prostu kocham oryginał, tak samo jako wszystkie wcześniejsze popisy reżyserskie pana Machulskiego, więc jestem automatycznie bardzo mocno wyczulony na wszystko, co moim zdaniem nie spełnia standardów wyznaczonych przez pierwszą połowę jego twórczości artystycznej. Jego nowemu filmowi brakuje stylu, brakuje lepszych dialogów, ciekawszych postaci, żywszego humoru... ale nie twierdzę przy tym, że film jest zupełnie tych elementów pozbawiony. Po prostu chciałbym, żeby „Vinci 2” był lepszy. Bo nie jest.
Atuty
- Ciekawy pomysł na niebanalną kontynuację;
- Kilka solidnych gagów;
- Odniesienia do poprzedniego filmu i prawdziwych wydarzeń;
- Druga połowa nawet wciąga.
Wady
- Pierwsza połowa męczy i nic konkretnego się w niej nie dzieje;
- Szerszeń i garść innych postaci pobocznych nie zostali za dobrze wpisani w intrygę;
- Kilka razy fabuła zbyt mocno wbija się w opary absurdu;
- Finałowa sekwencja akcji jest raczej oczywista, brakuje jej tempa i napięcia;
- Część wątków wypycha jedynie czas seansu, nie dodając niczego wartościowego do samego filmu;
- Nowe postacie w większości płytkie jak kałuża.
„Vinci 2” ma solidny pomysł i mocną obsadę, ale zawodzi na tym polu, które mogłoby te elementy połączyć w jedną, satysfakcjonującą całość – ma byle jaki scenariusz. Pół filmu nie dzieje się nic, drugie pół filmu dzieje się już coś, ale bez energii i ciętej satyry, której widz ma prawo oczekiwać. Wielka szkoda.
Przeczytaj również






Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych