Ziam (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Ciosy karate ćwiczyłem z zombie

Ziam (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Ciosy karate ćwiczyłem z zombie

Jan_Piekutowski | Wczoraj, 21:00

Świat pogrąża się w kryzysie, który wywołany jest przez pandemię wirusa. Choroba nie tylko zabija zwierzęta, ale też przenosi się na ludzi i zamienia ich w zombie. Jedna z hord opanowuje szpital, gdzie przebywają były zawodnik muay thai i mały chłopiec. Ich celem staje się ucieczka.

Aktualny trend w popkulturze wskazuje na dość intelektualne podejście do zombie. “28 lat później” czy “The Last of Us” nie są skupione na dostarczaniu rozrywki polegającej na rozwałce kolejnych dziesiątek truposzy. Na pierwszy plan wychodzą relacje międzyludzkie, fabuły tych produkcji koncentrują się na próbie odnalezienia człowieczeństwa w świecie, w którym człowieczeństwo przestaje istnieć.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wiele osób taką perspektywą zdążyło się może nie znudzić, ale przekonać, że potrzebują czegoś innego. Czegoś prostszego, mniej wysublimowanego, skoncentrowanego na krwawej masakrze. Naprzeciw ich oczekiwaniom wychodzi “Ziam”. A przynajmniej próbuje.

I z kopyta go

Ziam_1
resize icon

Fabuła, całe szczęście, jest bardzo prosta. Otrzymujemy szybkie wyjaśnienie, dlaczego Tajlandia pogrążyła się w chaosie i co doprowadziło do rozpoczęcia przemian ludzi w zombie. W międzyczasie twórcy przedstawiają głównego bohatera, Singa (Prin Suparat). To były zawodnik muay thai, który wraca w swe rodzinne strony, aby znowu spotkać się z ukochaną Rin (Nuttanicha Dungwattanawanich). Pech chce, że dziewczyna pracuje w szpitalu, gdzie zmarli właśnie budzą się do życia.

W zasadzie tyle. Bo chociaż w tle rozgrywają się wydarzenia nieco pogłębiające świat przedstawiony - walki ludzi o pożywienie, starcia z policją - to służą one jedynie jako dodatek, film nie poświęca czasu na ich rozbudowę. Nie musi, bo w ogóle nie stawia sobie takiego zadania. “Ziam” to opowieść o ucieczce z apokaliptycznej przestrzeni i rozbijaniu głów zombie w rytmie ciosów karate i boksu tajskiego. Wszystko gołą pięścią, co automatycznie stawia Singa w gronie największych bad-assów.

W tym względzie najnowsza produkcja Netflixa się sprawdza. Choreografia nie jest wybitna, widać wiele cięć, ale trudno odmówić czerpania pewnej przyjemności z obserwowania poczynań Singa. Przyznam, że do tej pory nie widziałem zbyt wielu filmów, w których zombie byłby uśmiercane przede wszystkim za pomocą kopnięć, trzepnięć, pacnięć i jedynie okazjonalnego wykorzystywania narzędzi będących akurat pod ręką. Walki dostarczają przyzwoitej rozrywki, a o to właśnie chodziło.

A już było dobrze

W odbiorze filmu pomagają też efekty praktyczne. Bo chociaż zombie są kompletnie nie straszne - przez blisko dwie godziny próżno czekałem na moment prawdziwej grozy, przerażenia - to wyglądają porządnie. Zapracowano na to udaną charakteryzacją, dzięki czemu “Ziam” pozytywnie wybija się na tle wielu konkurentów, którzy garściami czerpią z rozwiązań komputerowych. Tutaj zaś czuć gumę nałożoną na twarz, lecz to nie zarzut, a zaleta.

Wydawać by się więc mogło, że twórcy stanęli na wysokości zadania i otrzymaliśmy pełnoprawny, sycący produkt. Niestety - nie do końca. Bo chociaż “Ziam” ma wspomniane już zalety, to nie jest w stanie zakamuflować licznych wad. Wśród nich wyróżnia się przede wszystkim zasygnalizowany już brak napięcia, który łączy się z brakiem stawki.

Oszczędność dialogów rzutuje na nasz związek z bohaterami, a właściwie powoduje jego brak. Chociaż Sing to postać sympatyczna, to ciężko trzymać za niego kciuki aż nam palce zbieleją. Jeszcze gorzej wypadają postaci poboczne, czyli Rin i młody chłopiec, a kompletnie położeni są bohaterowie epizodyczni. Gdy wkraczają do akcji pod koniec filmu, obchodzą nas tyle co zeszłoroczny śnieg. To ujma dla większości produkcji, a zwłaszcza tych, które powinny stawiać na emocje.

Atuty

  • Wpuszczenie świeżego powietrza do całego gatunku filmów o zombie
  • Efekty praktyczne wyglądają dobrze
  • Satysfakcjonujące uśmiercanie kolejnych hord przeciwników

Wady

  • Grozy tu tyle, co kot napłakał
  • Głupi finał, ale nie w sensie nieprawdopodobieństwa, ale dosłownej głupoty
  • Słabiutka podbudowa emocjonalna

Jeśli szukacie prostego akcyjniaka, w którym chodzi o rozwalanie głów zombiaków, to “Ziam” jest właśnie dla was. W tej materii sprawdzi się lepiej niż większość bardziej popularnych tytułów opowiadających o apokalipsie. Pod każdym innym względem wypada jednak słabiej.

5,5
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper