![Cudowne życie (2025) – recenzja filmu [Best Film]. Mama, Bóg i… Sylvie Vartan?](https://pliki.ppe.pl/storage/8e7c944cb89d7500aafc/8e7c944cb89d7500aafc.jpg)
Cudowne życie (2025) – recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Mama, Bóg i… Sylvie Vartan?
Kiedy Roland był małym, schorowanym chłopcem, jego mama poinformowała go o dwóch, niezaprzeczalnych prawdach: że Bóg go kocha i że piosenkarka, Sylvie Vartan też, tylko na swój sposób. Teraz, jako dorosły mężczyzna, próbuje zrozumieć, która z tych miłości była bardziej toksyczna. „Cudowne życie” to francuski film, który może i wygląda jak kolejna ciepła, familijna komedia, ale w rzeczywistości bardziej przypomina jazdę bez trzymanki sportowym autem kierowanym przez pozbawioną hamulców, w pełni zdeterminowaną, przyspieszającą przed czerwonym światłem (metaforycznie) matkę. Potem jednak film, tak jak ta przejażdżka, kończy się, a my zastanawiamy się: to już wszystko? A później zaczynamy się zastanawiać...
Francuzi potrafią robić kino, które niby jest o niczym, ale zostaje w głowie na długo. “Ma mère, Dieu et Sylvie Vartan” autorstwa Kena Scotta, to film o życiu – dosłownie od porodu, po dzień dzisiejszy – niejakiego Rolanda Pereza, prawnika z Paryża, który prawdopodobnie nigdy nie osiągnąłby tego wszystkiego, co ma w życiu, gdyby nie jego matka. Opowieść śledzimy oczami dorosłego Rolanda, który opowiada nam o swoim dzieciństwie z apodyktyczną, ale i pełną wdzięku matką (fantastyczna Leila Bekhtri), która za swój życiowy cel postawiła sobie zapewnienie mu tytułowego cudownego życia – czy sobie on tego życzył czy nie.
Jak ten film został żywo zmontowany! Kamera przez większość czasu pozostaje statyczna, okazjonalnie tylko śledząc przez chwilę temat ujęcia, lecz film i tak zdaje się tańczyć do muzyki Nicolasa Errery i świetnie dobranych, skocznych, znanych, pasujących do epoki kawałków, jak choćby „Get it on” T.Rexa. I to właśnie ten rytm – żywy, pełen ciętych dialogów, absurdalnych scenek (“Pani syn urodził się ze słoniową stopą...”, oznajmia lekarz. “I słoniową trąbą?”, odpowiada zaniepokojona matka) – sprawia, że „Cudowne życie” ogląda się zaskakująco lekko, mimo że pod spodem siedzą całkiem poważne emocje. Ta energia zdaje się odzwierciedlać pasję, z jaką Eshter podchodzi do sprawy swojego najmłodszego syna. Bliżej końca narracja staje się znacznie bardziej powolna, pogrążona w kontemplacji, tym razem bijąc w rytm serca samego Randala, pragnącego w końcu żyć własnym życiem - tak jak chce.




Cudowne życie (2025) – recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Nazywam się Eshter, usłysz mój krzyk!

Centralną osią fabuły jest relacja Rolanda z matką – kobietą, która chce dobrze, ale kompletnie nie zna żadnych granic. Kocha swojego syna nad życie, lecz lata pracy nad jego przyszłością sprawiły, że sama wie najlepiej, czego mu potrzeba – a przynajmniej tak jej się wydaje. Niby jest wierząca, ale traktuje Boga jak kolejnego mężczyznę, którego trzeba sobie podporządkować, z którym można się targować. Bekhtri gra ją fenomenalnie – potrafi być zarazem groteskowa i tragiczna, łącząc w sobie po równo wpływy Boga i wspomnianej już tu Sylvie Vartan. Kiedy patrzy na kogoś negującego prawo jej syna do szczęśliwego życia, można się jej dosłownie przestraszyć (mimo raczej niewielkiego wzrostu), a w kolejnej scenie wzruszyć lub rozśmieszyć do łez za sprawą jej bezpośredniości i zdecydowania.
To jedna z tych ról, które niezwykle łatwo byłoby kompletnie zaprzepaścić, wybierając niewłaściwą aktorkę. Bekhtri dosłownie stała się tutaj matką Rolanda. Nigdy, choćby przez pół sekundy, nie mamy wątpliwości, że całe to jej uczucie jest prawdziwe, że poświęciłaby swoje życie na zniszczenie cię, gdybyś śmiał stanąć na jej drodze. Niby „madka”, ale w najlepszym możliwym wydaniu, bo rozumiemy ją i sympatyzujemy z jej werwą. I nawet jeśli reszta obsady nieco blednie przy jej obecności, to jest to coś, co trzeba Scottowi po prostu wybaczyć. „Cudowne życie” to teatr jednej aktorki, ale przy tym wyciśnięty do ostatniej kropli.
Cudowne życie (2025) – recenzja, opinia o filmie [Best Film]. Żwawy, słodko-gorzki sprint przez życie Rolanda Pereza

Humor gra w filmie Scotta ogromną rolę – zresztą, bez niego cała ta opowieść mogłaby się z łatwością zamienić w niemożliwie ciężkie, klaustrofobiczne kino o religii, rodzinie i toksycznych relacjach. Ale na szczęście reżyser potrafi odpowiednio zrównoważyć ton. Już sama początkowa scena filmu, w której matka, Esther, dzwoni do zakładu pracy swojego męża, aby przekazali mu informację, że jedzie urodzić dziecko, ale nie, nie potrzebuje pomocy, wszystko jest okej, potrafi wywołać uśmiech na twarzy widza. Chwilę później reżyser kompletnie zmienia ton, informując i nas i samą Esther, że Roland urodził się z wadą genetyczną, ale niemal natychmiast kwituje scenę lekkim, sympatycznym żartem, żeby nigdy nie przekroczyć tej granicy radości i smutku. To jest wesoły film! Celebracja życia i ludzkiej zawziętości, która potrafi działać cuda. Jasne, Scott regularnie sprowadza widza na ziemię, przypominając, że życie to nie bajka, ale ogólny przekaz pozostaje na wskroś pozytywny.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić – a że z natury jestem marudą i w dodatku pisanie o filmach niejako wymaga tego ode mnie – to byłaby to „ilość filmu w filmie”: za dużo tu treści, a za mało czasu. Film trwa niespełna dwie godziny, a materiału spokojnie starczyłoby zapewne na cały mini-serial. Czasem miałem wrażenie, że kolejne etapy życia Rolanda oglądamy „na podglądzie”, żeby zdążyć do kolejnego punktu na liście. Niełatwo jest opowiedzieć wszystkie najważniejsze momenty czyjegoś życia w 100 minut. Miejscami ta skrótowość nie przeszkadza, innymi razy, jak kiedy od informacji o chorobie jednej z postaci do pogrzebu filmowi potrzebne jest dosłownie jedno cięcie, już trochę tak. Wygląda to prawie, jakby cała sytuacja miała mieć charakter komediowy, ale nawet zdezorientowany widz szybko zauważy, że tak nie jest.
„Cudowne życie” to jeden z tych filmów, w których emocje, a nie sama fabuła, są daniem głównym. To niby prosta, ale jakże potężna w wydźwięku historia matki, która dla swojego syna poszłaby w ogień i to bez chwili wahania. To opowieść o miłości tak silnej, że często krzywdzącej zarówno obdarowującego nią, jak i obdarowanego. Koniec mógłby być bardziej porywający, ale opowiadamy o człowieku, który wciąż żyje, więc ta „zwyczajność” jest jakoś tam wytłumaczalna. Piękny film, w sam raz na poprawę humoru.
Film wchodzi do kin już w najbliższy piątek, 18.07.
Atuty
- Żywe tempo i narracyjna energia (do pewnego momentu);
- Niesamowita Leila Bekhtri jako mama Rolanda;
- Inteligentny, lekki humor, równoważący cięższe tematy;
- Pięknie opowiada o wszystkich odcieniach rodzicielstwa.
Wady
- Finałowi brakuje energii i mocniej postawionej kropki nad i;
- Miejscami zbyt prędko przelatuje nad poszczególnymi wątkami.
To film całkiem lekki, ale przy tym opowiadający poważną historię. Ciepły, ale nie popadający w banał. Ostatni akt nie ma już tej iskry, co poprzednie, ale i tak zostawia widza z miłym uczuciem w środku po seansie.
Przeczytaj również






Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych