Sandman (2025) - recenzja po 6 odcinkach 2. sezonu serialu [Netflix]. Najlepszy serial na podstawie komiksów?

Sandman (2025) - recenzja po 6 odcinkach 2. sezonu serialu [Netflix]. Najlepszy serial na podstawie komiksów?

Jan_Piekutowski | Wczoraj, 21:00

Lipiec to wyjątkowo dobry czas dla produkcji bazujących na komiksach. Z jednej strony świetny “Superman”, z drugiej zaś jeszcze lepszy “Sandman”. Tak, napisałem to. Drugi sezon opowieści o Morfeuszu to bajka.

Pierwsza część drugiego sezonu “Sandmana” podzielona jest na dwa segmenty. Pierwszy opowiada głównie o potyczce Snu z Lucyfer, drugi zaś koncentruje się na rodzinie Nieskończonych, a przede wszystkim relacji Morfeusza z jego synem, Orfeuszem. Całość, a jakże, bazuje na komiksach Neila Gaimana, czerpiąc po trosze z kolejnych tomów serii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Serial Netflixa robi to w sposób udany, chociaż, z racji rychłego końca całej serii, musi skakać między kilkoma opowieściami, co w naturalny sposób pozbawia produkcję głębi znanej z pierwowzoru. Nie znaczy to jednak, że “Sandman” wyszedł płaski, wypruty z emocji. Bardziej chodzi o to, że pospieszność da się odczuć do tego stopnia, że powoduje ona żal. Bo chociaż drugi sezon wciąż jest świetny, to próżno uciekałem przed wrażeniem, że mógł być jeszcze lepszy.

Na krawędzi

Lucyfer
resize icon

Kontynuacja serii korzysta z podobnych patentów, co pierwszy sezon, który został bardzo ciepło przyjęty. Znów więc zanurzamy się w oniryzmie, świecie pełnym niedopowiedzeń, metafor, świecie złudnym, gdzie niczego w gruncie rzeczy nie można być pewnym. Wreszcie w świecie po brzegi wypełnionym emocjami, bo chociaż sam Sandman nie chciałby tego przyznać, to właśnie one determinują jego zachowania i prowadzą do dramatycznego finiszu zapowiadającego drugą część drugiego sezonu. Sandman, chociaż należy do Nieskończonych, ponownie daje się poznać jako bohater bardzo ludzki. W teorii niezdolny do odczuwania tak błahych spraw jak żal, strata i smutek, w praktyce czyni z nich swój motor napędowy. Bo przecież konfrontacja w Piekle i poszukiwania głowy Orfeusza - filary fabularne nowej opowieści - biorą się właśnie z tego, że Morfeusz okazuje się niezdolny do pohamowania instynktów kojarzonych z człowieczeństwem.

“Sandman” pozostaje w dużej mierze traktatem o życiu, filozoficzną przypowieścią. Robi to w sposób samoświadomy, a jednocześnie niewyobrażalnie wręcz pyszny. Rozumiem, jeśli komuś ten serial nie podejdzie, nie będę tym zdziwiony. “Sandman” bywa uosobieniem słowa edgy, bez wątpienia najlepiej trafi do osób rozedrganych, młodych, co zgodne z duchem komiksu Gaimana, który szczególnie mocno rezonuje, gdy bierze się za niego czytelnik w wieku licealnym. Okres dojrzewania, wejścia w dorosłość wypełniony jest licznymi rozterkami i wątpliwościami, które “Sandman” bierze na warsztat. Często też właśnie w tym okresie prezentujemy najbardziej nieprzejednane postawy, nie chcemy nawet na moment spuścić z tonu. Serial Netflixa okazał się kierowany podobnymi pobudkami, to rzecz bardzo poważna w swojej wymowie. W sposób szczególny skupia się na dramacie, niewiele w niej przestrzeni na horror (a szkoda, bo kilka sekwencji wypada znakomicie) i jeszcze mniej na komedię, której w gruncie rzeczy nie ma wcale, ale to może akurat dobrze, bo przyboczni Morfeusza, na barkach których spoczywa gros humorystycznych wątków, prezentują się dość przeciętnie.

Polonistka bije brawo, a anglistka jej wtóruje

Kraina snu
resize icon

Drugi sezon bazuje na materiale trudniejszym. Gaiman, tworząc ciąg dalszy swojej historii, coraz mocniej zapuszczał się w świat mitologii i historii. To, co wcześniej było jedynie sygnalizowane, czy wprowadzane z rzadka, teraz stało się jednym z najważniejszych punktów. Osoby stojące za serialem poradziły sobie jednak z tym naprawdę wymagającym zdaniem. Nie czuć fałszu, ale faktyczną radość z rozrzucania smaczków po całym scenariuszu.

Zarazem obcowanie z “Sandmanem” przypomina spotkanie z zapalonym fanem literatury, który bardzo chciałby, abyśmy doskoczyli do jego poziomu. Czasami wręcz tego wymaga - bo o ile wpleciony “Sen nocy letniej” do skutecznego wybrzmienia nie potrzebuje znajomości oryginału przez widza, o tyle “Mit o Orfeuszu” w takich warunkach może wydawać się nieco niedorobiony. Jego kulminacyjny moment to właściwie mgnienie oka - rzecz, którą łatwo przegapić i jeszcze łatwiej zakwestionować, jeśli przespało się lekcje polskiego kilkanaście lat temu. Podobnie je też z kilkoma innymi drobnostkami. Twórcy wyszli z założenia, że nie muszą wykładać kawy na ławę, podchodzą do widza z wiarą i szacunkiem. Mnie to jak najbardziej kupuje.

Lubię tę patetyczność, lubię nawet fakt, że “Sandman” nie potrafi spojrzeć na siebie z dystansu. Odnajduję w tym dużą spójność, bo fabuła drugiego sezonu skupia się już nie tyle na problemach śmiertelników, lecz sprawach jeszcze większej wagi. Na szali lądują losy Piekła, a także życia samych Nieskończonych. Okazuje się bowiem, że wcale nie są nieśmiertelni.

Piękny sen, ale czy pobudka?

Oko snu
resize icon

W gruncie rzeczy moim jedynym realnym zmartwieniem przed finałem finałów pozostaje wątpliwość, czy wszystkie wątki uda się zbudować i rozwiązać tak dobrze, jak same na to zasługują. Zwiastun do drugiej połowy drugiego sezonu zapowiada już nie wycieczki egzystencjalne, ale ciągłą walkę. I to nie za pomocą oręża słownego jak bywało dawniej, ale za pomocą faktycznej siły fizycznej. To zaś tylko potęguje rodzącą się obawę.

Bo ja naprawdę bardzo chcę, aby “Sandman” zapisał się w historii jako serial świetny od początku do końca. Do tej pory udało się sprostać tej misji. Została ostatnia prosta, lecz jest to prosta najtrudniejsza, wyboista, nierówna, naznaczona walką z materiałem źródłowym, aby pociąć go bezwzględnie, a jednocześnie z jakimkolwiek poszanowaniem. Jeśli się to uda, “Sandman” ma realną szansę zostać najlepszym serialem bazującym na komiksach. Być może konkurencji nie ma zbyt mocnej, ale skoro zostaniemy zmuszeni do opuszczenia Krainy Snów, to przynajmniej zróbmy to w sposób faktycznie zapadający w pamięć.

Choćby w podzięce dla tego genialnego, tak, genialnego Toma Sturridge’a. Nie mogliśmy otrzymać lepszego Morfeusza. Jego kamienna twarz wygląda tak pięknie, dostojnie, że w momencie, gdy pęka, pękamy i my. To aktorstwo najwyższej próby.

Atuty

  • Oniryzm wylewa się z ekranu, pochłania widza i nie chce puścić nawet na chwilę
  • Częste i gęste odwołania do literatury, malarstwa oraz historii, które wzajemnie się przenikają, budując bezkres świata przedstawionego
  • Zjawiskowe kreacje Nieskończonych na czele ze Snem i Maligną
  • Teoretycznie bardzo oszczędny w emocjach, w praktyce potrafiący wymierzyć dewastujący cios
  • Wizualnie bardzo sprawny (mimo kilku potknięć), skutecznie oddaje klimat miejsc, po których wędruje Morfeusz

Wady

  • Stężenie patosu jest na tyle wysokie, że wiele osób może po prostu odrzucić
  • Serial z trudnością wypuszcza powietrze, a gdy to robi, to wychodzi dość niezgrabnie
  • Kilka postaci pobocznych, które otrzymują sporo czasu ekranowego, a ich jedynym zadaniem jest wypełnienie tła

Pierwsza część drugiego “Sandmana” to wciąż znakomity serial. Twórcy dobrze wiedzą, że najskuteczniej trafią do określonej widowni i to w jej stronę wykonują najgłębszy ukłon. Otrzymujemy jeszcze więcej mistycyzmu i egzystencjalnych przemyśleń, ale tempo akcji znacząco na tym nie traci.

8,5
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper