PDP Riffmaster - test gitary. Tak należy robić akcesoria dla konsol

PDP Riffmaster - test i opinia o gitarze. Tak należy robić akcesoria dla konsol

Maciej Zabłocki | Wczoraj, 22:30

Kto pamięta zapocone piwnice, w których plastikowe Stratocastery przenosiły sąsiadów w rejony dźwiękowej ekstazy, ten natychmiast poczuje, czym jest PDP Riffmaster. Ten kontroler nie tyle przywraca wspomnienia, ile je dosłownie remasteruje. Przeczytajcie moje wrażenia z testowania plastikowej gitary. Dla miłośników konsolowego czy nawet PCtowego grania to sprzęt naprawdę godny polecenia.

PDP, czyli Performance Designed Products, niegdyś występujące pod szyldem Pelican Accessories, od końca lat dziewięćdziesiątych zręcznie balansuje między dostępnością, a jakością. Początkowo sygnowało budżetowe akcesoria, lecz konsekwentna praca nad detalami uczyniła z marki partnera największych firm na rynku. Słuchawki Afterglow świeciły na półkach sklepów równie jasno, jak wirtualne sceny, a high-endowa linia Victrix wprowadziła PDP w sferę sprzętu turniejowego. Gdy Mad Catz odwiesiło swoje plastikowe gitary, to właśnie PDP przejęło schedę i zadbało, by Rock Band 4 nie został osierocony. Przejęcie firmy przez Turtle Beach w 2024 roku dodało inżynierskich muskułów i zasięgu dystrybucyjnego, dzięki czemu Riffmaster powstał nie jako kaprys, lecz jako owoc dobrze oliwionej maszyny projektowej.

Dalsza część tekstu pod wideo

Punktem zwrotnym okazał się Fortnite Festival, który wciągnął w swój ekosystem sporą część publiczności i zamknął erę cotygodniowych aktualizacji Rock Band 4 (ostatni pakiet utworów pojawił się w styczniu). Biblioteka skurczyła się, lecz apetyt na plastikowe wiosła nie zniknął – wręcz przeciwnie, brak nowej produkcji sprzętu przez lata sprawił, że używane Les Paule i Jaguary stały się towarem równie ekskluzywnym, co winyle z pierwszego tłoczenia. Dlatego każdy świeży instrument trafiający na rynek jest dla miłośników gatunku wydarzeniem porównywalnym z powrotem ulubionej kapeli po dekadzie milczenia. Na tle tej pustki Riffmaster jawi się nie jako kolejny gadżet, lecz jako sygnał, że plastikowa scena wciąż drży od gitarowych riffów – tylko czekała na odpowiedni wzmacniacz.

Gitara już od pierwszych minut robi duże wrażenie

PDP sprzecik
resize icon

Kto spojrzy na Riffmastera z dystansu, dostrzeże kontur gitary, który – choć pozbawiony logotypu Fendera czy Gibsona – zachowuje proporcje budzące respekt każdego „szarpidruta”. Korpus, wykonany z gęstego, matowo wykończonego tworzywa, nie próbuje udawać mahoniu, lecz nadaje plastikowi elegancję przedmiotu użytkowego, nie zabawki. Powierzchnia minimalnie satynowa dobrze maskuje drobne rysy, lecz jednocześnie zdradza skłonność do eksponowania odcisków palców. Szkoda, bo szybko się brudzi. Inżynierski kunszt konstruktorów tkwi w przemyślanym gryfie – nie odkręca się tradycyjnie, lecz składa na solidnym zawiasie. Przyznam, że to decyzja odważna, bo ryzykowna, ale zrealizowana tak precyzyjnie, że zamykającemu mechanizmowi towarzyszy tylko pojedynczy, stonowany „klik”. Stalowe śruby usztywniają newralgiczne punkty, a płyta ochronna na froncie, mocowana magnetycznie, mieści niewielki nadajnik USB, dzięki czemu w szufladzie nie błąka się nic, co mogłoby zaginąć w czeluściach sprzętowego chaosu.

Wystarczy kilka chwil, żeby uznać, że samo granie odsłania, jak starannie dobrano detale. Przyciski progowe, wsparte elastyczną podkładką, reagują z kulturą klawiatury membranowej (odczucie wciśnięcia jest bardzo podobne). Odpowiadają natychmiast, lecz nie hałasują. Ich prostokątny kształt obejmuje całą szerokość gryfu, dzięki czemu nawet drobniejsze dłonie nie muszą się gimnastykować, by dosięgnąć skrajów. Listwa brzmieniowa skróciła skok o jedną trzecią. Palec ledwie muska element, a sprzęt rejestruje uderzenie z dużą precyzją, pozostając niemal niesłyszalny dla otoczenia. Dźwignia tremolo, wydłużona i osadzona centralnie, oddaje się władzy zarówno prawo-, jak i leworęcznych bez konieczności kombinacji z paskiem. Na spodzie gryfu ukryto miniaturowy drążek sterujący, ale o nim rozpisuję się niżej.

Pierwszy kontakt podczas rozgrywki to cisza – cisza zaskakująca, bo pamiętamy, jak potrafiły łoskotać stare kontrolery. Przyciski jedynie szepczą, listwa cicho wzdycha, a tremolo tłumi każde dotknięcie. Drugi wniosek pojawia się wraz z szybką solówką: jest nim responsywność. Skrócony skok listwy brzmieniowej i miękkie odbicie przycisków ułatwiają utrzymanie długich serii nut, a dolny rząd dodatkowych klawiszy, przydzielony partiom solowym, pozwala przenieść rękę w okolice mostka, co nadaje zabawie teatralnego sznytu. „Through the Fire and Flames” na najwyższym poziomie trudności nie staje się może prostsze, lecz na pewno otrzymuje partnera, który nie sabotuje wysiłku grającego. Wrażenie wyższego kalibru sprzętu podkreśla też masa - wyraźnie większa niż w dawnych Stratocasterach od Mad Catz, ale rozłożona tak, że gitara zachowuje lekkość, nie wydając z siebie ani jednego trzeszczącego dźwięku nawet przy gwałtownych ruchach.

Analog pod kciukiem – mała, gumowana gałka schowana z tyłu gryfu, tuż nad dolnym rzędem przycisków – robi więcej, niż wygląda. Pracuje w pełnym zakresie 360 stopni, ale ma króciutki skok i wyraźny środkowy opór, więc trudno ją przypadkowo poruszyć podczas gry. W systemowym menu PlayStation i w interfejsie Fortnite Festival zastępuje lewy drążek pada: przewijasz listy, zmieniasz ustawienia, zatwierdzasz kliknięciem (gałka ma funkcję przycisku), nie zmieniając chwytu na gryfie. W Clone Hero komputer widzi ją jako standardowy stick XInput, więc można nią nawet ustawić kalibrację opóźnień lub przerzucać zakładki modów. Gałka ma rowkowaną krawędź, dzięki czemu palec się nie ślizga, a sprężyna centrująca szybko ją wygasza po każdym ruchu. Jedyny minus: Rock Band 4 ignoruje sygnały analogowe w swoim UI, dlatego w tej grze wciąż trzeba wracać do d-pada lub listwy, ale wszędzie indziej ten niewielki drążek zdecydowanie skraca czas między piosenkami i eliminuje irytujące „przeklikiwanie” strum-barem.

Gałka analogowa w riffie
resize icon

Łączność zaprojektowano pragmatycznie. Pasmo 2,4 GHz i dedykowany nadajnik eliminują kaprysy domowego Bluetootha. Podczas moich testów sygnał nie przerwał się ani razu. Wbudowany akumulator o pojemności 2000 mAh ładuje się przez złącze USB-C w około trzy godziny, a następnie zasila instrument przez trzydzieści kilka godzin aktywnej gry. Migająca dioda z wyprzedzeniem informuje, że nadchodzi moment ładowania, co pozwala uniknąć dramatycznej ciszy w połowie popisowego riffu. Może i czas ładowania jest długi, ale długość grania w pełni go rekompensuje.

Riffmaster po podłączeniu do PlayStation figuruje jako „Wireless Guitar”, co automatycznie udostępnia pełny katalog Rock Band 4 wraz z importowanymi zestawami utworów i rozszerzeniami. Od marcowej aktualizacji bieżącego roku równie bezproblemowo odnajduje się na scenie Fortnite Festival. Na komputerze osobistym wystarczy przełączyć oprogramowanie nadajnika w tryb standardowego sterownika i już można cieszyć się zarówno z Clone Hero, jak i bardziej eksperymentalnymi projektami, które społeczność dopiero oswaja – w tym coraz częściej wspominanym Trombone Champ. Niewielki suwak w nadajniku pozwala nawet na bezbolesne przeniesienie instrumentu do przenośnej konsoli od Valve, co czyni z Riffmastera sprzęt prawdziwie uniwersalny.

Czy warto kupić? Jeżeli nie zraża Was cena - jak najbardziej tak

Najnowsze dzieło PDP nie udaje prawdziwej gitary – i dobrze, bo nie taka jego rola. Jego zadaniem jest przenieść gracza w świat rytmicznego uniesienia bez barier technicznych i bez hałasu, a przy tym przetrwać niejeden domowy koncert. Z tego zadania wywiązuje się bardzo solidnie, z czego niesamowicie się cieszę. Przez lata na rynku brakowało kontrolera, który łączyłby dyscyplinę konstrukcji z elegancją obsługi. Gdyby tylko ten sprzęt się aż tak nie palcował i nie rysował to już w ogóle byłby idealny, ale zbiera odciski palców jak szalony. Niemniej, jeśli więc w waszych żyłach wciąż pulsuje wspomnienie piwnicznych jam session, Riffmaster stanowi najprostszy i najpewniejszy kanał powrotu do tamtych emocji – w wersji wysokiej rozdzielczości, bez trzasków i przerw.

Atuty

  • Miękkie, responsywne przyciski minimalizują hałas i zwiększają precyzję
  • Składany gryf pozwala łatwo schować gitarę do plecaka lub szuflady
  • Wbudowany akumulator starcza na realne 30–35 godzin grania bez kabla
  • Analog pod gryfem błyskawicznie przewija menu, oszczędzając czas między utworami
  • Solidna, sztywniejsza konstrukcja eliminuje skrzypienie znane ze starych Stratów
  • Pełna kompatybilność z Fortnite Festival i Rock Band 4 ratuje gatunek na konsolach

Wady

  • Wysoka cena (ok. 570 zł)
  • Drobne problemy z kompatybilnością sterowania w niektórych grach
  • Czarne, matowe tworzywo bardzo lubi zbierać kurz i odciski palców

Właściwie trudno znaleźć tu jakiekolwiek zastrzeżenia. Może z wyjątkiem ceny, która jest bardzo wysoka, jak za dodatkowe akcesorium do konsoli. Ale poza tym to świetnie wykonany, bardzo dobrze działający sprzęt, który łatwo można złożyć i przenieść w dowolne miejsce. Jeżeli szukaliście sprawdzonej gitary do swoich konsol, to trudno o coś lepszego.

9,0
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper