Koloru zła: czerwień (2024)

Kolory zła: czerwień (2024) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Kryminał jakich wiele

Piotrek Kamiński | 02.06, 23:03

Młoda dziewczyna z Trójmiasta znajduje pracę w lokalnym klubie, gdzie rozpoczyna romans z powiązanym z przestępczym półświatkiem managerem. Miesiąc później jej nagie, pozbawione ust ciało zostaje wyłowione z wody. Młody i ambitny prokurator postanawia dojść do prawdy, mimo naporów ze wszystkich stron, aby odpuścił.

Nie ma dla kryminału zbrodni większej, niż kiepsko zaprojektowana intryga. Tysiąc razy widziałem już sytuacje, gdzie fabuła rozkręcała się całkiem ciekawie, od mocnego punktu wyjścia, po czym autor, pragnąc za wszelką cenę zaskoczyć widza/czytelnika, wyjeżdżał na sam koniec z kompletnie nieprzewidywalnym zwrotem akcji, który wcześniej zaszył w jakimś jednym, losowym zdaniu bliżej początku fabuły, żeby nikt się nie czepiał, że zakończenie "z dupy" wyciągnięte. Jeszcze pół biedy, kiedy to główny bohater dostaje ostatecznie jakiegoś objawienia i dociera do prawdy. Gorzej, kiedy to ostateczne rozwiązanie staje się dziełem przypadku, kiedy nie ma żadnego związku z inteligentnym, detektywistycznym rozpracowywaniem sprawy, łączeniem poszlak i szukaniem kto, jak i dlaczego. Tak przygotowany scenariusz może być w najlepszym przypadku porównany do jazdy na kolejce górskiej - masa emocji, strachu, zabawy i zwrotów, ale ty jako odbiorca jesteś jedynie biernym obserwatorem, z wyłączonym mózgiem przeżywającym, co tam jeszcze przygotowali dla ciebie twórcy tego doświadczenia. I tak jak w przypadku rollercoasterów nie oczekuję absolutnie niczego innego, tak lubię, kiedy autor kryminału oczekuje ode mnie, że ruszę w trakcie głową.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zgadnij, z jakiego typu scenariuszem mamy do czynienia w przypadku nowego filmu Adriana Panka...

Kolory zła: czerwień (2024) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Opowieść rozbita na dwie części

Nowa praca

Fabuła filmu rozpoczyna się zasadniczo w dwóch punktach czasu, na zmiany rozwijając je aż do ich naturalnego zakończenia. W przeszłości zaczynamy od postaci Moniki (Zofia Jastrzębska), o której wspomniałem we wstępie. Widzimy jak idzie do klubu z przyjacielem, Mario (Jan Karol Wieteska), na miejscu poznaje managera, Waldemara (Wojciech Zieliński), z którym tego samego wieczora wraca do domu i... Cięcie. Plaża, ranek. Zwłoki Moniki leżą tuż przy wodzie. Na miejsce przybywa nowy prokurator, Leopold Bilski (Jakub Gierszał). Po zapoznaniu się z prowadzącymi sprawę policjantami, Kitą (Łukasz Pawłowski) i Pająkiem (Wojciech Kalita) konsultuje się z patologiem, Tadeuszem Dubielą (Andrzej Konopka), który rozpoznaje ciało. Zostaje poinformowana matka zmarłej, sędzia Helena Bogucka (Maja Ostaszewska). 

Fabuła kręci się i meandruje, podsuwając regularnie nowe tropy i możliwości. Szybko dowiadujemy się, że do podobnej zbrodni doszło już piętnaście lat wcześniej, a jej sprawca niedawno wyszedł z więzienia. Co ciekawe, wątek ten w oryginalnej książce Małgorzaty Oliwii Sobczak jest podobno całkiem mocno rozwinięty - część wydarzeń z tamtego okresu zostaje nam wręcz opisana. Tymczasem w filmie cała sprawa została zredukowana do dwóch czy trzech zdań, wypowiedzianych przez przełożonego Bilskiego. To tak, jakby twórcy chcieli, żebyśmy od razu wiedzieli, że to nie tędy droga... Później dochodzi jeszcze postać niejakiego Kazara (Przemysław Bluszcz), nieobecny ojciec denatki (Andrzej Zieliński) i jeszcze parę osób, które potencjalnie mogłyby mieć motyw albo chociaż możliwość. W trakcie ogląda się to naprawdę dobrze. Sęk w tym, że nie zmierza to do niczego ciekawego...

Kolory zła: czerwień (2024) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Rzemieślnicza robota, której czasami brakuje tego i owego

Randka z szefem

Chciałoby się móc powiedzieć, że chociaż aktorzy robią dobrą robotę, ale i na tym polu sytuacja jest piekielnie nierówna. Z jednej strony mamy naprawę mocne występy, jak główna rola Jastrzębskiej, która z jednej strony jest rozrywkową dziewczyną, choćby przez pół sekundy nie zastanawiającą się nad konsekwencjami swoich dziań, z drugiej przerażoną tym co się dzieje, z trzeciej cichą, skrzywdzoną i błagającą o pomoc. Gdzie indziej mamy role, jak to się mówi po angielsku, żujące scenerię. Tu króluje pan Bluszcz, będący w pierwszej kolejności po prostu kompletnym zwyrolem, udającym jedynie poważnego biznesmena czy tam gangstera. Widać, że każdą jedną scenę grał z mantrą "jestem totalnym diabłem" dźwięczącą wesoło w głowie. Najwięcej jednak znajdziemy tu zwyczajnie słabych postaci, bez odrobiny uczucia podających tekst, byleby tylko dobrnąć do końca dnia. Winna temu jest Ostaszewska i po części Konopka, ale najgorszy jest bezsprzecznie główny bohater, bo akurat po Gierszale spodziewałem się znacznie więcej, niż płaskie podawanie kwestii i patrzenie na wszystko znudzoną twarzą.

Zdjęcia wypadają zwykle w porządku. Nic nadzwyczajnego, ale spełniają swoje zadanie, chociaż akurat jedna rzecz lekko mnie ubodła. Ja rozumiem, że w polskim i szerzej europejskim konie jeśli nie będzie jakiegoś biustu albo chociaż pośladków, to nie będzie i filmu, ale nawet w takim klimacie powinny istnieć jakieś granice dobrego smaku. Na przykład stawianie w centrum kadru postaci, która niedawno została zgwałcona i boi się o swoje życie zupełnie nago - nie seksualnie, tak po prostu, w wannie, żeby widz mógł sobie popatrzeć - jest absolutnie obrzydliwe i nie powinno mieć miejsca. Niczemu absolutnie nie służy, bo aktorka już wcześniej prezentowała się "w rosole", a jedynie próbuje tanio przyciągnąć uwagę widza.

Skoro jesteśmy już przy doznaniach audiowizualnych, to zapewne wypadałoby wspomnieć dwa słowa o ścieżce dźwiękowej. Z jednej strony reżyser serwuje nam tu całą masę chwytliwych klasyków, odpowiednio podkreślających wydarzenia na ekranie, z drugiej jest tu tej muzyki zwyczajnie za dużo. Praktycznie każda scena podkreślona została jakimś utworem, korespondującym z tym co oglądamy, przez co ma się w trakcie wrażenie, że albo twórcy mają widzów za idiotów albo po prostu za mocno się starają. A przecież kompletna cisza potrafi być doskonałym materiałem na budowanie napięcia. Ktoś wolał jednak pójść w dosadność - ponownie nie ufając inteligencji widza.

"Kolory zła: Czerwień" to wcale nie najgorszy thriller, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan dzisiejszej kinematografii, ale na każdy ambitny element w nim zawarty, znajdziemy jeszcze przynajmniej kilka absolutnie niedopracowanych, zrobionych po łebkach, według ustalonych ram. Postacie nie mają w sobie niczego wyjątkowego, zagadka zawodzi na więcej, niż jednej płaszczyźnie, a aktorstwo w pojedynczych przypadkach potrafi być wybitne, a w innych wręcz kiepskie. Można obejrzeć i jeśli nie ma się zbyt wielkich wymagań, to nawet zakończyć seans w dobrym nastroju, ale jeśli szukasz prawdziwie dobrego dreszczowca... To szukaj dalej.

Atuty

  • Przerażający, bezpośrednio podany temat;
  • Niezłe zdjęcia;
  • Ogląda się szybko i przyjemnie;
  • Zofia Jastrzębska robi robotę!
  • Ścieżka dźwiękowa potrafi zrobić robotę...

Wady

  • ...ale częściej męczy oczywistością i nieustępliwością;
  • Słabe rozwiązanie;
  • Większość aktorów bardzo płaska, nijaka;
  • Scenariusz tylko częściowo wykorzystuje potencjał drzemiący w książce.

"Kolory zła: Czerwień" to thriller detektywistyczny do szpiku kości - powielający niemal wszystkie klisze, jamie jesteś w sta je wymyślić. Ostatecznie wypada trochę nijako z ale można go sobie bezboleśnie obejrzeć, jeśli nie ma się nic lepszego do roboty.

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper