Czerwone maki (2024)

Czerwone maki (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Zdobywając Monte Cassino

Piotrek Kamiński | 04.04, 21:00

Jak polska superprodukcja, to o wojnie. A jak o wojnie, to z patosem i martyrologią dumnie noszonymi na piersi. Krzysztof Łukaszewicz, reżyser filmów takich, jak "Raport Pileckiego" i "Orlęta. Grodno '39" bierze się za bary z historią Polaków pod Monte Cassino i choć próbuje wgryzać się w nią z różnych stron, to ostatecznie i tak wychodzi jak zwykle.

Scenariusz miksuje postacie i wydarzenia historyczne z fikcyjnymi, tak więc zobaczymy na ekranie i generałów Andersa, Bohusza-Szyszko oraz Sulika (odpowiednio Michał Żurawski, Radosław Pazura i Bartłomiej Topa) i nieposiadającą nazwiska sanitariuszkę Polę (Magdalena Żak) i niepokornego Jędrka Zahorskiego (Nicolas Przygoda), któremu nie w głowie oddawanie życia za sprawę. Jak łatwo się domyślić, to właśnie ta para będzie głównymi bohaterami filmu, podczas gdy generałowie siedzą w swoich sztabach i wydają zgodne z podręcznikami rozkazy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Film otwiera scena jak żywo wycięta z któregoś "Indiany Jonesa". Jędrek zakrada się do irańskiego szpitala po leki. Zostaje przyłapany i musi salwować się ucieczką, jeśli chce zachować dłoń. Te leki to oczywiście nie dla niego, a dla wspomnianej już Poli. Chłopakowi bardzo na niej zależy - tak naprawdę wszystko, co robi, robi dla niej. Wokół ich burzliwej znajomości kręci się fabuła całego filmu. Ona jest oddana sprawie, on ma oczy tylko dla niej, co sprawia, że nie mogą dojść do porozumienia. Miłość na wojnie to sprawdzony, skuteczny temat, ale moim zdaniem tutaj nie wypada zbyt dobrze. Raz, że nie czuję żadnej chemii między aktorami, a dwa, że już nawet sam scenariusz stawia ich na takich pozycjach, że trudno jest im w jakikolwiek sposób kibicować: on ma na jej punkcie obsesję, ona przez cały film zachowuje się, jakby najbardziej chciała żeby po prostu dał jej spokój.

Czerwone maki (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Ciekawy, choć nie w pełni zrealizowany wątek ludzki

Wojskowi i redaktor

Drugą osią fabuły jest relacja Jędrka z dziennikarzem wojennym, znanym po prostu jako "pan Redaktor" (Leszek Lichota). Facet bierze naszego bohatera pod swoją opiekę, łagodzi stopniowo jego naturę i pokazuje jak wygląda walka i dlaczego setki ludzi godzi się atakować wroga, nawet ze świadomością, że szansa na sukces jest zastraszająco mała. I tak jak mam wrażenie, że ich kolejnym scenom przydałoby się więcej kontekstu, jakaś linia narracyjna i konkretne, porywające zakończenie, tak przyznam, że tutaj przynajmniej czuć jakąś komitywę, sympatię do drugiego człowieka. Łukaszewicz trwoni odrobinę potencjał postaci, nigdy nie wykorzystując w żaden widoczny sposób faktu, że redaktor jest dziennikarzem, ma robić wywiady, zadawać trudne pytania, opisywać otaczający go horror. Gdyby nie naturalna charyzma Lichoty, nie mielibyśmy praktycznie postaci. No i nie wiem kto wymyślił, żeby ubrać go akurat w te ciuchy, ale za każdym razem, kiedy widziałem go w tej arafatce na szyi, zapominałem, że oglądam świat sprzed 80 lat.

Tak więc w kontekście snutej opowieści film jest równie udany, jak postać niedźwiedzia Wojtka - jest, istnieje. Dużo więcej się już o nim nie powie. Naprawdę nie rozumiem po co było wywalać nie wiadomo ile kasy na w pełni komputerowego zwierzaka, który jest dosłownie tylko ozdobą kilku scen, nie mając ostatecznie żadnego znaczenia dla opowiadanej historii. Szwagier producenta ma firmę robiącą efekty wizualne, czy jak? Jeszcze żeby ten Wojtek nie wiadomo jak dobrze wyglądał, ale gdzie tam! To futro w jakichś takich specyficznych kępkach, w dodatku tylko umownie reagujące na dotyk Jędrka, dziwnie błyszczące oczy - nigdy nie miałem poczucia, że oglądam prawdziwego zwierzaka. Niby "jak na nasze standardy" to jest nieźle, nie widzę powodu dla którego nie można by tego zrobić lepiej.

Czerwone maki (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Wojna nigdy się nie zmienia 

Pola i brat Jędrka

Tym jednym elementem, który udało się przygotować naprawdę solidnie, są sceny batalistyczne. Jasne, tam też CGI jest raczej widoczne, ale i tak byłem pod wrażeniem jak dużo się dzieje i jak przytłaczającą atmosferę udało się zbudować ekipie filmowej. Kule świszczą ze wszystkich stron, ciała i mundury co i raz dziurawione są przez pociski, a niepokojącą ciszę w każdej chwili może przerwać lądujący obok pocisk moździerza, efekt czego nieraz przyprawi widza o gęsią skórkę. Urwane kończyny, wybebeszone ciała, rozerwana skóra - to widoki, na które trzeba być gotowym wybierając się na seans. Reżyser sprytnie daje nam zwykle poznać postacie, które zamierza później uśmiercić ( nie wszystkie, ma się rozumieć), dzięki czemu ich śmierć czy okaleczenie odbieramy tym bardziej osobiście.

Jest też w tych scenach widocznie zarysowana taktyka wojenna. Niemcy zajmują odpowiednie pozycje, polscy saperzy czołgają się przed czołgami rozminowując im przejazd, piechota prowadzi ogień osłaniający, aby inni mogli awansować za kolejne zasłony. Nie ma się poczucia, że walki przygotowywał jakiś świeżak z pierwszej łapanki, który nie ma bladego pojęcia o strategii, jak w przypadku takiej chociażby "Długiej nocy", z "Gry o Tron", gdzie genialni zdobywcy wymyślili, że będą się bronić wystawiając niemal całą swoją piechotę przed mury zamku, a z katapult zaczęli walić dopiero, kiedy potencjalnie mogli trafiać w ten sposób swoich. W "Czerwonych makach" niemiecka linia obrony jest cholernie skuteczna i atakowanie jej jest proszeniem się o śmierć, ale jak to powiedział Anders: "Trzeba było to zrobić". 

Finalnie, "Czerwone maki" ewoluują w klasyczny obraz wielkiego oddania i patriotyzmu, wytrwałości i odwagi. Rozumiem, że taki to nasz klimat, ale czy nie dałoby się raz zagrać inaczej? Mniej męczennictwa, a więcej, przepraszam za kolokwializm, zajebistości? Nawet tylko po to, żeby wyróżnić się jakoś na tle reszty. Reżyserowi udało się tu zbudować naprawdę imponujący, wojenny klimat i myślę, że gdyby dorzucić do niego lepiej zbudowane postacie i trochę żwawiej podejść do snucia opowieści, przenieść nieco jej ciężar, to moglibyśmy dostać film, którym można by się szerzej chwalić. Widać, że mamy w sobie niezbędny potencjał. Może następnym razem?

Atuty

  • Wojna i sposób jej ukazania;
  • Sympatyczna relacja Redaktora i Jędrka;
  • Skutecznie pozwala nawiązać więź emocjonalną z żołnierzami;
  • Z Żurawskiego jest całkiem przekonujący Anders.

Wady

  • Nijaki wątek romantyczny;
  • Mało przekonująca droga głównego bohatera;
  • Nie widać ani nie czuć szerszej skali całej sytuacji - mówią, zamiast pokazywać;
  • Po co było na tego komputerowego Wojtka wydawać pieniądze?

"Czerwone maki" bardzo przekonująco pokazują trudy naszych podczas zdobywania Monte Cassino, ale mało ciekawy główny bohater i nieporadnie zawiązana fabuła ciągną go skutecznie w dół. To nie jest zły film, ale do dobrego też jeszcze trochę brakuje.

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper