South Park: Snow Day! (2024)

South Park: Snow Day! - recenzja gry. Nie do końca udany eksperyment

Piotrek Kamiński | 25.03, 17:00

W swojej nowej grze, deweloper Question LLC proponuje nam hack 'n' slashowy gameplay z elementami RPG i roguelite'owe mechaniki każące zaczynać poziom od zera po każdej śmierci, a wszystko to podlane sosem unikalnego humoru prosto z głów Treya Parkera i Matta Stone'a. Na papierze brzmi to nawet ciekawie, a jak wyszło w praniu? Zapraszam do zapoznania się z naszą recenzją "South Park: Snow Day".

Kiedy siedem miesięcy temu Matt Stone i Trey Parker pokazali światu swoją nową grę, odzew fanów był raczej... Umiarkowanie entuzjastyczny. Z jednej strony chłopaki wciąż brali bezpośredni udział w procesie produkcji, więc o to, czy czuć będzie ducha serialu, nie było się co martwić. Z drugiej nowy styl graficzny - pełne 3D - dystansuje ten nowy tytuł od dwóch poprzednich, bardzo ciepło przyjętych gier, kojarząc się za to z krapiszonem z pierwszego PlayStation i Nintendo 64. Po ograniu raz całej fabuły - częściowo z kolegą, a częściowo solo - mogę spokojnie powiedzieć, że większość tych wczesnych obaw była absolutnie... Uzasadniona. Już tłumaczę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Miasteczko South Park zostało zasypane śniegiem. Pogoda nie odpuszcza, ludzie zaczynają wpadać w panikę, na potęgę zaopatrywać się w papier toaletowy, podejmować jałowe próby odśnieżania swoich aut i podjazdów. W całym tym chaosie najlepiej odnajdują się dzieci. Ponieważ szkoła została odwołana, można spokojnie bawić się w wojowników i czarodziejów. Ekipa postanowiła jednak zmienić zasady, bo poprzednie dwa razy Nowy Dzieciak stał się tak OP, że nie było sensu dalej grać. Nie wszystkim jednak nowe zasady przypadły do gustu. Kyle, Stan i Kenny postanowili odłączyć się i grać na własnym systemie. I tu na scenę wkraczasz Ty, Nowy Nowy Dzieciak. Twoje zadanie: skopać tyłki swoich kolegów, aby zmusić ich do powrotu na właściwą stronę.

Nieustanna, monotonna młócka 

Randy i papier

Fabuła to bardzo typowy "South Park". Niedorzeczny pomysł, który staje się tym bardziej szalony, im dłużej gramy w grę, obowiązkowe zwroty akcji i gościnne występy znanych i lubianych postaci. Całą opowieść poznajemy z przerywników przed i po skończeniu danego poziomu. Tych deweloper przygotował pięć. Niby niewiele, ale każdy z nich spokojnie zajmie ci około godziny, a po przejściu całości odblokowane zostają dodatkowe wyzwania, zachęcające gracza do ponownego zmierzenia się z nimi. Prócz tego, na dzień dobry mamy DLC, w którym gotka Henrietta oferuje cztery poziomy w stylu Hordy z "Gears of War", gdzie trzeba przeżyć najazdy kolejnych fal wrogów. W pierwszym z nich do zrobienia jest siedem fal, ale kiedy zobaczyłem, że w nagrodę dostaję jedynie papier toaletowy i odrobinę "dark matter", za którą można kupować stałe ulepszenia dla swojej postaci, do kolejnych już niespecjalnie miałem ochotę podchodzić.

System walki nie jest przesadnie skomplikowany. Mamy do dyspozycji atak bronią białą, atak bronią dystansową, blok, dwie umiejętności i limitowaną umiejętność specjalną, tak zwany "bullshit" czy też "przeginkę" w polskiej wersji językowej gry. Poza podstawowym combo można jeszcze wykonać atak ładowany i cios z góry. Z początku ograniczeni jesteśmy jedynie do podstawowych sztyletów i łuku, ale z czasem odblokujemy dodatkowe bronie - łącznie trzy białe i trzy dystansowe. Umiejętności jest natomiast aż osiem, więc jest z czego wybierać. Grając w ekipie można na przykład stworzyć sobie coś na kształt healera, specjalizującego się w miotaniu ognistymi kulami i w razie czego leczącego siebie i resztę. Można pójść w bardziej tankowy build, uzbrajając się w młot bojowy, którym można kręcić potężne młynki, wspierany umiejętnościami podnoszącymi siłę ataku albo zabawnym pierdem, który nie dość, że pozwala szybko uciec z nieprzyjemnej sytuacji, to jeszcze obrzydza wszystkich znajdujących się w zasięgu wrogów, praktycznie unieruchamiając ich na krótką chwilę. Gorzej natomiast sprawy się mają, kiedy gramy samodzielnie. Niby konsola dorzuca nam trzy boty, które w razie czego mogą postawić nas na nogi i wesprzeć w walce, ale praktycznie musisz wtedy poświęcić jeden slot umiejętności na leczniczy totem, jeśli poważnie myślisz o ukończeniu danego levelu na poziomie wyższym niż łatwy.

Największym problemem tego systemu jest fakt, że... Nudne jest to ciachanie w kółko tych samych przeciwników. Prócz klasycznych przedszkolaków (uzbrojonych w miecze albo łuki lub ich odpowiedniki) mamy jeszcze dzieci w swoim wieku, szóstoklasistów, a bliżej końca także dorosłych. W praktyce różnią się oni od siebie głównie ilością życia i tak jak przedszkolaki padają jak muchy po jednym-dwóch combosach, tak dorosłych trzeba tłuc i tłuc. Nie stają się przez to trudniejsi, po prostu dłużej stoimy w miejscu i męczymy kwadrat, okazjonalnie musząc też wyrwać się z ich chwytu - również cisnąc kwadrat, więc w sumie niewiele się zmienia. Kolejne mapy potrafią być całkiem zróżnicowane architektonicznie, ale nie sprawia to wcale, że potyczki stają się ciekawsze. Jeszcze grając z kolegami można całkiem nieźle bawić się przez sam fakt, że przechodzimy wszystko wspólnie, ale grając samemu musiałem praktycznie zmuszać się do dalszej zabawy, nawet mimo faktu, że kolejne poziomy całkiem znacząco różnią się od siebie zadaniami i unikalnymi dla nich mechanikami zabawy - na przykład w pierwszym musimy znaleźć paliwo i kluczyki do samochodu, aby uwolnić Randy'ego spod lodu, a w trzecim przejść dwie próby siły i albo ukraść szóstoklasistom świerszczyka albo rozpalić ogniska w zrujnowanym wieżowcu SoDoSoPa. Twórcy na każdym kroku zaskakują nas ciekawymi pomysłami. Gdyby tylko ta mechanika walki była bardziej angażująca!

Zatrzęsienie pomysłów i typowy dla tej marki humor

Walka na dachach

Ponieważ Matt i Trey zawsze podchodzą do robienia swoich gier na poważnie, tak więc i tym razem praktycznie wszystkie mechaniki, cała gierkowa otoczka tego, co się dzieje, jest wyjaśniona w fabule. Zauważanie kolejnych związanych z tym faktem detali sprawia olbrzymią frajdę. Maluchy ogłaszają, że "nie żyją", kiedy się ich pokona. Leżące na ziemi "ciała" spoglądają od czasu do czasu, czy mogą już wstać, czy wciąż muszą udawać martwych. Karty umiejętności zostały oczywiście ręcznie narysowane przez mistrza gry, Dougie'ego, a kiedy podnosimy ich poziom, stary zostaje po prostu przekreślony, a nowy wpisany obok - bo tak dokładnie wyglądałoby to w prawdziwym życiu. Walutą w grze jest papier toaletowy, bo ludzie wykupują go na potęgę, żeby im nie zabrakło, jeśli śnieżyca jeszcze potrwa. Gra dosłownie wyładowana jest budującymi ten świat ciekawostkami i smaczkami do odkrycia.

Graficznie gra wygląda całkiem nieźle, choć zdecydowanie trzeba się do tego stylu przyzwyczaić. Ponieważ całość rozgrywa się w trakcie burzy śnieżnej, wszystkie poziomy wyglądają podobnie - biało albo szaro. Różne pory dnia i pogoda sprawiają jednak, że każdy poziom ma swój własny, unikalny charakter. To postacie wymagają większej ilości dobrej woli od gracza. Przeniesienie znanych postaci w trzeci wymiar wyszło całkiem dobrze - wszyscy wyglądają tak, jak ich dwuwymiarowe odpowiedniki praktycznie przez cały czas. Największym problemem, przynajmniej w moim odczuciu, są oczy. W serialu coś dzieje się praktycznie cały czas, a my prawie zawsze widzimy postać z tej samej perspektywy. W grze dzieciaki stoją zwykle w miejscu i gapią się tylko w przestrzeń, w dodatku nie podążając za nami wzrokiem, przez co wyglądają dziwnie martwo, sztucznie. Idzie się do tego przyzwyczaić, ale mam jednak nadzieję, że przy kolejnej grze wrócimy do poprzedniego stylu graficznego.

"South Park: Snow Day!" to całkiem ciekawy eksperyment, ale nie wszystko zagrało w nim tak, jak należy. Gra jest raczej krótka, a walka raczej niezbyt angażująca. Kolejne poziomy wprowadzają coraz to nowsze pomysły na gameplay, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do bezustannego klepania odpowiedzialnego za atak przycisku i nawet typowy dla serialu humor i niezła fabuła nie są w stanie powstrzymać wdzierającej się do zabawy nudy. Do pewnego stopnia sytuację ratuje wspólna zabawa z trójką znajomych, a niewysoka cena sprawia, że fani marki mogą dać grze Question LLC szansę. Ale tylko pod warunkiem, że mają z kim grać!

Ocena - recenzja gry South Park: Snow Day!

Atuty

  • Zabawna, trzymająca poziom fabuła;
  • Dużo smaczków i detali do zauważenia;
  • Spore możliwości kustomizacji stylu rozrywki;
  • Artystycznie zróżnicowane, wyraziste poziomy;
  • Losowy charakter zdobywania kart sprawia, że każde podejście do levelu może być zupełnie inne.

Wady

  • Walka szybko staje się monotonna;
  • Graficznie nie powala - Uncharted 2 miało lepszy śnieg piętnaście lat wcześniej;
  • W trybie dla jednego gracza wieje nudą;
  • Krótka.

"South Park: Snow Day!" raczej szybko zmęczy większość graczy, ale fani marki mogą znaleźć tu dla siebie parę godzin dobrej zabawy i dużo typowego dla tej marki humoru. Grunt, to mieć z kim grać, bo pojedynczy gracz szybko padnie z nudów.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper