Agents of Mayhem - recenzja gry

Agents of Mayhem - recenzja gry

Michał Włodarczyk | 15.08.2017, 09:57

Przed premierą Agents of Mayhem uchodziło za produkcję z gatunku "nikogo". Autorzy Saints Row za sterami, cel-shadingowa oprawa, konwencja sandboksa i plejada wykręconych postaci - wiele osób skreśliło ten tytuł już w momencie zapowiedzi. Tymczasem po skończeniu przygód agentów jestem przekonany, iż gra nie podzieli losu zapomnianego Fuse i zostanie doceniona.

Będę z Tobą szczery. Kiedy przed rokiem Volition ujawniło swoją najnowszą pozycję, ja również wzruszyłem ramionami. Wcześniejszym dziełom tego studia daleko było do miana rewelacji, w dodatku przeciętny remaster Saints Row IV oraz samodzielne rozszerzenie do "czwórki" o podtytule Gat Out Of Hell to wszystko, na co było stać dewelopera w epoce PlayStation 4 i Xboksa One. Agents of Mayhem uwagę zwróciło na siebie podczas tegorocznego E3. Zaprezentowane tam fragmenty rozgrywki zwiastowały produkcję co najmniej solidną, a już na pewno ciekawszą i ładniejszą niż podobne stylistycznie i gameplayowo Crackdown 3 od Microsoftu. Po ukończeniu ok. 20-godzinnej kampanii i wypełnieniu szeregu zadań pobocznych gotów jestem okrzyknąć AoM największą niespodzianką tego lata.

Dalsza część tekstu pod wideo

MAYHEM vs. LEGION

Mimo banalnego tytułu, gra może pochwalić się całkiem bogatą "historią". Agents of Mayhem doskonale funkcjonuje jako samodzielna produkcja, a do czerpania przyjemności z zabawy znajomość wcześniejszych dzieł dewelopera nie jest wymagana, lecz fani Volition szybko zrozumieją, że na dobrą sprawę jest to spin-off serii Saints Row. Akcja gry toczy się po zakończeniu dodatku do czwartej odsłony cyklu, przenosząc graczy do Seulu przyszłości. Właśnie nad Koreą Południową swoją latającą siedzibę ma MAYHEM (Multinational AgencY Hunting Evil Masterminds) - międzynarodowa organizacja walcząca ze złem. Głównym zmartwieniem szefowej tego interesu, Persephony Brimstone, jest LEGION, syndykat zrzeszający największych super złoczyńców na naszej planecie i nie tylko. Dowodzący grupą cyborgów Doktor Babilon za cel obrał sobie koreańską stolicę, a powstrzymać mogą go naturalnie tylko agenci MAYHEM-u. Na początku poznajemy troje z nich. Hollywood to niespełniony amerykański aktor, pochodząca z Kolumbii Fortuna ma za sobą karierę podniebnego pirata, z kolei ogromny Szkuner służył swego czasu w armii Wuja Sama. Z czasem dołączają do nich m.in. błyskotliwa snajper Rama, władająca technikami ninja tajemnicza Szeherezada, uzbrojona w miniguna i jeżdżąca na rolkach Stokrotka czy walczący za ojczyznę Yeti, posługujący się działem zamrażającym, podobnym do wynalazku Mr. Freeze'a. Każda z postaci ma wyraźnie zarysowaną osobowość, mocnym punktem scenariusza są również interakcje między bohaterami, rozmowy których słyszymy najczęściej przez radio.

Niewiele ustępują im pozostałe postaci, przez cały czas slużące nam wsparciem. Persefona to francuska femme fatale z głową na karku, sympatyczna Piątka szuka w sobie odwagi, by wyznać szefowej swoją miłość, zaś odpowiadający za technikalia Mikser ewidentnie pomylił siedzibę MYHEM-u z dyskoteką. Zabawi i różnorodni bohaterowie zdecydowanie się scenarzyście "udali", podobnie zresztą jak cała otoczka, żywcem wyjęta z animowanych seriali z lat osiemdziesiątych - zarówno tych dla małych, jak i dużych chłopców. Historię poznajemy poprzez wstawki wykonane na silniku gry oraz rysowane cutscenki, nasuwające skojarzenia z takimi klasykami, jak G.I. Joe, He-Man czy Visionaries: Knights of the Magical Light. Autorzy Saints Row nie byliby sobą, gdyby nie zamieścili zabawnych komentarzy na temat rzeczywistych zjawisk. I tak oberwało się lewicowym aktywistom walczącym o "wyzwolenie" kolejnych grup społecznych, pop-owym gwiazdkom i ich fanom, miłośnikom wirtualnych piosenkarek w stylu Hatsune Miku czy grom wideo jako takim (m.in. za schemat "do trzech razy sztuka"). Osoby znające wcześniejsze dokonania dewelopera wyłapią mnóstwo większych i mniejszych odniesień do starszych produkcji, wiele easter eggów przygotowano też dla graczy niezaznajomionych z uniwersum Saints Row. Pod koniec kampanii w nasze ręce wpada broń działająca na identycznej zasadzie, co Młot Świtu z Gears of War, jedna z bohaterek z działu R&D przypomina Sunny z Metal Gear Rising, fani cyklu Hideo Kojimy zauważą też duże podobieństwo między gościem dbającym o pojazdy agencji a Zadornovem z MGS: Peace Walker. A to i tak tylko pierwsze z brzegu przykłady.

Crackdown spotyka Overwatch

W swojej konstrukcji Agents of Mayhem niewiele różni się od większości współczesnych gier akcji z otwartym światem. Teren zabawy nie jest szczególnie rozległy, zasypano go za to wieloma rodzajami aktywności, nie ma więc mowy o nudzie. Poruszać możemy się pieszo lub samochodem. Model jazdy jest tak arcade'owy, jak to tylko możliwe - rozbijamy się bez większych konsekwencji, korzystamy z dopalacza, wyskakujemy wysoko w powietrze, w zakręt możemy wchodzić niemal na pełnej szybkości, a kiedy chcemy porwać pojazd z ulicy, agent nie otwiera nawet drzwi, tylko efektownie teleportuje się do środka. Do charakteru zabawy taki model sterowania pasuje doskonale i sprawdza się o wiele lepiej niż w tytułach Ubisoftu. Jeszcze przyjemniej futurystyczny Seul zwiedza się "z kapcia". Każda z postaci dysponuje sprintem, potrójnym skokiem oraz dashem. W związku z tym metropolia rozbudowana jest także pionowo, a eksploracja urozmaicona została o aspekt platformowy. Na terenie miasta rozsiane są czerwone kryształy, będące jednym z wielu sposobów na rozwój agentów, a ich zbieranie potrafi uzależnić tak samo, jak kolekcjonowanie orbów w Crackdown. Zanim jednak rzucimy się w wir rozwałki i zwiedzania, z poziomu ARK (nazwa naszej bazy) musimy wybrać zespół. Z chwilą lądowania w mieście sterujemy tylko jedną postacią, lecz w każdym momencie przełączamy się między trójką agentów (kierunki na krzyżaku). Ogień prowadzimy znad ramienia lub z biodra, a przełączanie się pomiędzy bohaterami jest często niezbędne, by osiągnąć sukces. Najważniejsze to wytypować takie trio, z którego każdy walczy nieco inaczej i uzupełnia partnerów. Ja przez większość zabawy korzystałem z dwójki Hollywood (postać uniwersalna) - Szkuner (najlepszy na krótkim dystansie), dopełniając ich jakąś zwinną agentką (Szeherezada świetnie walczy wręcz, Rama operuje karabinem snajperskim).

Spośród kilkunastu wojaków każdy znajdzie kogoś dla siebie, w dodatku producent zadbał o bogate opcje rozwoju postaci. Wraz z każdą jednostką doświadczenia agent zyskuje więcej punktów energii i tarczy, nowe umiejętności do rozdysponowania oraz bonusowe efekty do broni. Warto zbierać pieniądze i schematy, by nabywać ekwipunek z kategorii specjalny oraz LEGION (potężne ataki i wzmocnienia już istniejących), jak również stroje i skórki dla bohaterów. Pracownicy MAYHEM-u różnią się od siebie nie tylko wyglądem, rodzajem broni czy atakiem specjalnym, lecz przede wszystkim trybem Mayhem. Po zapełnieniu różowego paska, na kilkanaście sekund możemy przejść w stan "furii", podczas którego bohaterowie stają się prawie niewrażliwi na ataki adwersarzy, sami za to zadają wrogom potężne obrażenia. Jeśli ktoś po obejrzeniu w akcji Overwatch zapragnął zagrać w podobną grę, tyle że z mięsistą kampanią dla samotnego gracza, otrzymał właśnie taki tytuł. Mimo pewnych ograniczeń mechaniki (to w końcu dość prosty shooter z platformową "nakładką"), misje wątku głównego są pomysłowe i wciągające, zróżnicowanie przeciwników stoi na zadowalającym poziomie, a starcia z bossami potrafią zaskoczyć rozmachem. Producent przygotował też mnóstwo aktywności opcjonalnych. Przejmowanie posterunków i infiltracja baz LEGION-u, niszczenie specyficznych obiektów, ratowanie uwięzionych cywilów, biegi oraz wyścigi na czas, zamykanie dziur grawitacyjnych czy polowania na olbrzymich Golemów, to czynności, które wykonywałem z przyjemnością. W każdej chwili możemy także teleportować się do bazy, gdzie czekają na nas sklepy z zaopatrzeniem, misje w rzeczywistości rozszerzonej oraz Operacje, czyli zadania w stylu Outer Ops z MGS V: The Phantom Pain, w których wysyłamy agentów w różne zakątki świata. Cel? Zdobyć Moskwę!

"Agents of Mayheeeeeem!"

Trzecioosobowy shooter, tuzin zróżnicowanych postaci, szeroki wybór misji z poziomu mapy. Czegoś tutaj zabrakło? Niektórych z pewnością zaskoczy brak jakiejkolwiek formy kooperacji czy komponentu multiplayer. O ile eksploracja Seulu czy niektóre zadania nieobligatoryjne zostały zaprojektowane z myślą o jednym graczu, to brak możliwości zaproszenia drugiej osoby do rozegrania misji głównych uważam za złą decyzję, gdyż szansa na pokonanie bossa w towarzystwie znajomego po drugiej stronie kabla to zawsze dodatkowa beczka miodu. Jeśli jednak jesteś typem gracza singlowego, a wydaje Ci się, że z gry wycisnąłeś maksimum, to wiedz, że każdy quest - główny, poboczny, już zaliczony - możesz rozegrać na jednym z kilkunastu poziomów trudności. Przekłada się to na ilość otrzymanych punktów doświadczenia, gotówki, a przede wszystkim funu. Czas spędzony z Agents of Mayhem uprzyjemnia również schludna oprawa graficzna, która pociągnięta cel-shadingiem skutecznie maskuje fakt, że mamy do czynienia z produkcją z segmentu AA. Po stronie plusów zapisać należy też stabilny framerate (animacja odrobinę zwalnia tylko podczas wyjątkowo intesywnych bitew), błyskawiczne loadingi oraz dynamiczny, przesiąknięty klimatem lat osiemdziesiątych soundtrack.

Agents of Mayhem uważam za szczytowe osiągnięcie dewelopera i miłe zaskoczenie tegorocznych wakacji. Napakowana zawartością, stylowa gra akcji spod dłuta Volition określana była przez niektórych mianem "Crackdowna dla ubogich", tymczasem pod koniec roku może się okazać, że AoM dla produkcji Sumo Digital stanowić będzie poprzeczkę nie do przeskoczenia.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Agents of Mayhem

Atuty

  • Stylowa rozwałka
  • Mięsista kampania
  • Mnóstwo aktywności opcjonalnych
  • Liczba postaci i opcji ich rozwoju
  • Humor, styl kreskówek z lat 80.
  • Cel-shadingowa oprawa

Wady

  • Standardowa mechanika i tego konsekwencje
  • Brak kooperacji w jakiejkolwiek formie
  • Sporadyczne spadki animacji

Zaskakująco udana fuzja Crackdowna i Overwatch, polana sosem z Saints Row. Największe zaskoczenie tegorocznych wakacji!

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper