Avatar Frontiers of Pandora key art

Avatar: Frontiers of Pandora - recenzja gry. A może Far Cry: Pandora?

Kajetan Węsierski | 12.12.2023, 21:30

Każdy z nas ma takie momenty w życiu, które zostają z nim już na zawsze. Czasem są to pojedyncze sytuacje, innym razem jakieś szczególne wydarzenia, a jeszcze kiedy indziej całe okresy wypełnione chwilami, które trudno jest zapomnieć. Dla mnie jednym z takich punktów na życiowej osi czasu była wycieczka w Szkole Podstawowej do kina na “Avatara” - któregoś chłodnego dnia stycznia w 2010 roku. I od tego warto zacząć recenzję Avatar: Frontiers of Pandora. 

Wyjazd oczywiście, jak wszystkie inne. Jak zawsze do Trójmiasta (bo w moim mieście nie było wtedy kina), jak zawsze z największym wyczekiwaniem na samą podróż autokarem i jak zawsze obładowani z kumplami masą niezdrowego jedzenia, żeby najeść się do rozpuku. Po powrocie do domu sytuacja była jednak nieco inna. Wyjątkowo, to nie sam przejazd wspominałem najlepiej, a główny punkt całej wycieczki - seans.

Dalsza część tekstu pod wideo

Cóż to była za opowieść i cóż to było za wykorzystanie technologii 3D! Nigdy wcześniej nie miałem z nią styczności na taką skalę i byłem, nie ukrywam, oczarowany. Największe wrażenie zrobiła na mnie natomiast Pandora. Księżyc, o którym długo później myślałem i na który chciałem się przenieść. A w 2023 roku, za sprawą recenzowanego Avatar: Frontiers of Pandora, wreszcie dostałem taką możliwość w odpowiedniej skali. 

Pierwsze kroki

Avatar: Frontieres of Pandora #1 - Początek

Choć wydawać by się mogło, że ostatni dzień listopada wyznaczy także koniec wydawania dużych, wysokobudżetowych gier wideo, to Ubisoft postanowił wyłamać się z tego schematu i u schyłku minionego tygodnia zaserwował nam premierę, na którą czekaliśmy naprawdę bardzo długo. Od pierwszych oficjalnych zapowiedzi minęło wiele miesięcy, ale wreszcie doczekaliśmy się premiery Avatar: Frontiers of Pandora

Sama pozycja była zapowiadana bardzo hucznie. Doskonale pamiętam, jak obiecywano przekroczenie bariery “AAA” (dorzucając dodatkowe “A”), albo stworzenie najbardziej niesamowitego świata, jaki kiedykolwiek mieliśmy okazję oglądać w granicach naszej ukochanej branży. Massive Entertainment miało przełamać schematy i ograniczenia, aby pozwolić nam poczuć się niczym bohaterowie Avatara. 

A skala zainteresowania nie może dziwić, bowiem mówimy o dwóch bardzo popularnych filmach. Ten z 2009, o którym wspomniałem we wstępie, wygenerował do dziś 2,923,706,026 dolarów w box-office i jest najlepiej zarabiającym filmem w historii. A drugi, wydany w ubiegłym roku, również ma się czym chwalić - tam rezultat to gargantuiczne 2,320,250,281 dolców. Niezła suma, prawda? 

Choćby wyłącznie z tego względu spodziewano się, że recenzowane Avatar: Frontiers of Pandora wzbudzi zainteresowanie. A dokładając do tego, że tytuł wydawany jest pod szyldem tak uznanego studia, jak Ubisoft, oczekiwania były ogromne. Wszak jeśli masz w swoim portfolio takie serie jak “Assassin’s Creed” czy “Far Cry”, to mimo pewnej generyczności, fani Ci ufają. Zwłaszcza jeśli zamierzasz ich zabrać w kosmos - a dokładniej rzecz biorąc, na Pandorę. 

Rozgrywka w Avatar: Frontiers of Pandora 

Avatar: Frontieres of Pandora #2 - Natura

Wiele osób bardzo interesuje kwestia rozgrywki. Nie chodzi jednak o sam jej opis, a to, czy jest podobna do innych dzieł studia - w szczególności do Far Cry’a. Cóż, tego typu porównań nie dało się uniknąć, albowiem już pierwsze materiał dawały vibe tej marki. Najszybciej na myśl przychodziły oczywiście kultowy Far Cry 3 i poboczny Far Cry: Primal. Czy słusznie? Cóż, troszkę tak. 

Powiem wprost - widać gołym okiem wykorzystanie pewnych sprawdzonych mechanik i sam koncept rozgrywki, który przywodzi na myśl serię Far Cry. Budowa zadań (zwłaszcza tych pobocznych) jest zbliżona, ulepszanie broni oraz odzienia tak samo. A jeśli dorzucimy do tego perspektywę, wątki z polowaniem, czy mechanikę walki, to odnajdziemy tu naprawdę sporo bardzo podobnych mechanik. Dokładnie tych, z których Ubisoft bardzo chętnie korzysta od lat.

Osobiście nie mogę się jednak wyzbyć w tym wszystkim także skojarzeń z Crysisem. Trochę przez wzgląd na zderzenie natury i zaawansowanej technologii, trochę przez wygodę poruszania, a trochę przez ogólny vibe przeplecenia prehistorii ze science-fiction. Koniec końców, działa to bardzo dobrze. Co więcej, nauka operowania w świecie recenzowanego Avatar: Frontiers of Pandora nie zajmuje dużo czasu, bo doświadczyliśmy wcześniej podobnych aspektów. 

Far Cry: Pandora?

Avatar: Frontieres of Pandora #3 - Łuk

Są łuki, są bronie mechaniczne, są granaty, są pułapki… Możemy wykorzystywać pnącza, wyrwy i krawędzie do wspinaczki. Szukamy kolejnych klanów, robimy dla nich zadania i wszystko to oplatamy wokół głównego wątku, który - podobnie jak w filmach - nie jest niczym wyszukanym. Nie zaskoczy Was zwrotami akcji czy rozbudowaną fabułą. 

I chyba nie ma sensu przesadnie się na jej temat rozpisywać. Mamy mieszkańców Pandory, mamy wrogą organizację ZPZ (Zarząd Pozyskiwania Zasobów), a oba stronnictwa ścierają się ze sobą. Pierwsi chroniąc swoją florę i faunę, a drudzy chcąc się jej kosztem wzbogacić. Walka dobra ze złem w niemal podręcznikowym wydaniu. Tu główna przyjemność płynie z bycia w świecie Avatar: Frontiers of Pandora. Dość powiedzieć, że mamy tu opcję Szybkiej Podróży, ale świadomie ją odrzucałem.

Zjawiskowy księżyc

Avatar: Frontieres of Pandora #4 - Noc

Tak się bowiem składa, że choć sterujemy stworzonym przez siebie kosmitą, będącym przedstawicielem Na’vi, a więc rasy zamieszkującej wspomnianą Pandorę, to głównym bohaterem gry zdaje się być tytułowy księżyc. I to w nim upatruję fundamentalnego, a przy tym po prostu najlepszego, elementu całego Avatar: Frontiers of Pandora. Zresztą, mogliśmy się tego przecież spodziewać. 

Już na etapie powstawania pozycji, deweloperzy udzielali mnóstwa wywiadów, z których wynikało, że zamierzają skupić uwagę odbiorców na samej planecie. W tym celu dostaliśmy zmieniającą się perspektywę. Pierwszoosobowo podczas eksplorowania (dla immersji), a trzecioosobowo podczas lotu na Ikranach (by móc z lotu ptaka podziwiać panoramę dżungli). I robi to robotę - w praktyce nawet lepszą, niż na nagraniach.

Jakby tego było mało, projekt Pandory sprawia, że chce się w to grać. Mapa jest ogromna, a niemal każdy jej zakamarek został dopracowany ze szczególną pieczołowitością. Widać sporo pracy włożonej w odwzorowanie świata, który zdaje się z nami koegzystować. Jednym z założeń tytułowego księżyca, już w samych filmach, było pokazanie, że żyje i funkcjonuje w pewnej symbiozie z mieszkańcami. Tu to naprawdę czuć. 

Co więcej, w zależności od pogody, wrażenia mogą być inne. Czyste niebo sprawia, że chce nam się eksplorować, a deszcz wywołuje niepokój oraz chęć, by pozostawać w bazie i grzać się przy palenisku. W dzień aktywności dają frajdę, a w nocy prowadzą do kontemplowania. Swoją drogą, po zachodzie słońca, jest tak oniryczny - niemal narkotyczny - klimat, że chapeau bas, Ubi! Niemal inna gra, a to cały czas recenzowany Avatar: Frontiers of Pandora

Avatar: Frontiers of Pandora - Podsumowanie 

Avatar: Frontieres of Pandora #5 - Widoki

Przyznam, że trochę zastanawiałem się nad końcowym werdyktem, bowiem nie jest to gra idealna. Twórcy dobrze przekuli powtarzalność w aspekt pomocniczy, ale… To jednak dalej pewna powtarzalność. Weterani serii Far Cry nie będą tu niemal niczym zaskoczeni i gdyby nie znali serii filmów od Jamesa Camerona, to pomyśleliby, że to po prostu spin-off ich ulubionej marki. Tylko troszkę podrasowany.

Z drugiej strony, sama gra została dopracowana tak dobrze, że gdyby była Far Cry’em, to jednym z najlepszych. I na pewno nie tak generycznym, jakby stanowiła kolejną odsłonę serii do odbębnienia. Ogromna w tym zasługa wspomnianego opracowania Pandory, a także wiernego odwzorowania aspektów związanych z kinowymi hitami. Kolejne plemiona, cudowna natura i widowiskowe starcia natury z technologią. To robi robotę. 

Avatar: Frontiers of Pandora jest więc tytułem bardzo udanym. Nie bezbłędnym, ale wystarczająco przyjemnym, by się nim zainteresować. Dla fanów filmowych pierwowzorów pozycja obowiązkowa i kawał znakomitej zabawy. Dla pozostałych… Cóż, myślę że pierwsza obniżka będzie świetną okazją. Bo nawet jeśli wiele elementów bazuje na sprawdzonych schematach, to robi to tak dobrze, że przynajmniej te kilkanaście godzin to fenomenalna zabawa. Ja polecam, choć jeśli jesteście świeżo po Far Cry'u, możecie odczuć znużenie! 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Avatar: Frontiers of Pandora.

Ocena - recenzja gry Avatar: Frontiers of Pandora

Atuty

  • Pandora zachwyca, oczarowuje i nie daje o sobie zapomnieć
  • Dbałość o najmniejsze detale robi wrażenie
  • Satysfakcjonujące poruszanie
  • Czuć klimat znany z filmów
  • Zadowalająca optymalizacja

Wady

  • Fabuła, podobnie jak w filmach, jest mocno sztampowa
  • Pierwszoosobowa perspektywa czasem doskwiera
  • Podobieństwa do Far Cry mogą przeszkadzać

Avatar: Frontiers of Pandora to gra, która nie zaskoczy Was mechanikami, ale oczaruje pięknym światem. Nie spodziewajcie się rewolucji gatunkowej, ale bardzo dobrego przedstawiciela w swojej kategorii. Jeśli to "kolejny Far Cry", to zdecydowanie jeden z najlepszych - zwłaszcza z perspektywy świata wykreowanego przez Jamesa Camerona.
Graliśmy na: PS5

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper