The Last Faith

The Last Faith - recenzja i opinia o grze [PS4,PS5,Switch,XONE,XSX,PC]. Klasyka w 2D

Krzysztof Grabarczyk | 27.11.2023, 22:00

Uwielbiam Bloodborne. Dlaczego tak nagle przywołuję dzieło From Software? Autorzy z Kumi Souls Games wielbią tę produkcję o wiele bardziej. Zainspirowani wieczną nocą łowów w mieście Yharnam, stworzyli Last Faith. Twórcy nie kryją się z licznymi zapożyczeniami. Wyobraźcie sobie, co może powstać, gdy do kotła wrzucimy wspomniane Bloodborne, Blasphemous i Castlevanię: Symphony of the Night? Gra prawie idealna? No, prawie. Zapraszam do recenzji.

The Last Faith jest kolejną soulsvanią. Gatunek ten jest faktycznym rozwinięciem metroidvanii. Zasadnicza różnica polega na implementacji bazowych założeń z nurtu souls-like. Niezależni twórcy od kilku lat prześcigają się w naśladownictwie metod From Software. Latem graliśmy w Blasphemous II. Czas na projekt Kumi Souls Games. Czy wierne kopiowanie zapewniło grze oczekiwaną jakość? Spróbuję Wam odpowiedzieć na to pytanie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Istotny jest balans poziomu trudności. Dlaczego? To bardzo proste dla osób regularnie grywających we wszelkie Darks Souls i pochodne gatunku. The Last Faith miewa z tym problemy, ale do tego jeszcze przejdziemy. Korzystając ze sprawdzonej formuły i przyciągającego settingu twórcom udało się sprawić, że trudno nie przejść obok The Last Faith obojętnie. Jeszcze trudniej jest zrobić to bezkrytycznie. Czy w zalewie lepszych i gorszych przedstawicieli gatunku, tytuł wyróżnia się czymś szczególnym? Sprawdźmy.

The Last Faith - zaraza...

undefined

Recenzowana produkcja nie chce nas zaskoczyć. Protagonistę trawi zaraza. Zaraza trawi również świat wokół. To świat pogrążony w żałobie i nierzadko opłakiwany przez deszcz. Fabułę poznajemy dzięki bardzo dobrze napisanym dialogom. Cennych wskazówek dokładają również arcyciekawe opisy przedmiotów. Znacie już te metody narracji, prawda? To stara i wciąż niezawodna szkoła From Software. W poszukiwaniu licznych odpowiedzi i przede wszystkim lekarstwa, Eryk, główny bohater The Last Faith spotka na swej drodze interesujące postacie. Dla kilku wypełni specjalne życzenia. W rezydencji czeka na niego choćby Kobieta w Czerni prosząca o odszukanie „dzieci". U Lady Helenya'i bohater rozwinie statystyki, i dowie się czegoś więcej o swojej przeszłości. Tytuł starannie dokłada intrygujących NPC, którzy w swoich opowieściach rzucają światło na nowe fakty.

The Last Faith idzie znanym i lubianym tropem odkrywców lore na własną rękę. Stąd nie będzie zaskoczeniem. Twórcy na każdym kroku podkreślają, że czerpią garściami od najlepszych. Przed tym jednak pozwalają na wybór jednej z czterech klas: awanturnika, łotra, astronoma i strzelca. Różnice opierają się głównie na ilości danych statystyk. Każdą z klas gra się tak samo i nie kryje się za tym żadna filozofia czy chęć zbalansowania rozgrywki. Postawiłem na pierwszą z klas, ponieważ zawsze stawiam na fizyczność postaci, a dopiero potem celuję w magię. Gwarantem progresu bohatera jest Nycrux, czyli nic innego jak odpowiednik dusz z Dark Souls. Porażka oznacza jedną szansę na odzyskanie wcześniej zgromadzonej esencji. Uprzedzam, że w Last Faith nietrudno o zgon, i nie tylko w walce.

The Last Faith - krwawa podróż


undefined

Recenzowane The Last Faith opiera się na eksploracji i angażującej walce. Obydwa te elementy tworzą niezbędną spójność. W ciągu kilkunastu godzin nie odczuwałem zmęczenia materiału. Wyzwanie rośnie w miarę postępów rozgrywki. Bohater budzi się w tajemniczej kaplicy. Pierwsze chwile spędzimy na obowiązkowym tutorialu, czyli jak się poruszać po mrocznym, gotyckim świecie gry. The Last Faith jest przeznaczone dla weteranów ubijania plugastwa w Yharnamie i widzimy to na każdym metrze kwadratowym produkcji. Sama eksploracja bardzo kojarzy się z innym naśladowcą formuły, Blasphemous. Bohater nawet ląduje w ten sam sposób, co The Penitent One, bohater gry autorstwa The Game Kitchen. Zapożyczeń jest więcej, ponieważ samo zadawanie ciosów wygląda jak żywcem wyjęte z tamtej produkcji. Szkoda, że nie zadbano o jedną z kluczowych mechanik, jaką jest parowanie. Wiem, że Bloodborne opierał się na ofensywnie i unikach, nie pozwalając stricte na obronę. Tylko to był trójwymiarowy świat, gdzie Last Faith jest pełnokrwistym side-scrollem. Sparowanie ataku w grze jest bardzo trudne do opanowania, i wymaga jednego z kilku pasków wytrzymałości i wydaje się, jakby było opcjonalne, i nie stanowiło integralnej części movesetu postaci. Powinno być inaczej.

Twórcy każą nam częściej polegać na unikach (w stylu Alucarda z Symphony of the Night) i atakowaniu adwersarzy. Szybko idzie przywyknąć. Do nawigacji po świecie służy mapa. Dzięki pinezkom jesteśmy w stanie zaznaczyć obszary niedostępne w danej chwili. W zgodzie ze standardem metroidvanii The Last Faith bawi się backtrackingiem. Dostęp do świeżych poziomów zapewniają specjalne przedmioty. Część z nich należy zakupić, zwłaszcza na początku gry. Większość gadżetów odkrywamy w trakcie eksplorowania mapy. Przygotujcie się na dużą porcję platformingu. I od razu zaznaczę, że skakanie w grze jest wyzwaniem samym w sobie. Wystarczą milimetry, by znaleźć się w dole wypełnionym kolcami. Pod tym względem grze jest blisko do klasycznej Castlevanii. Przy krawędziach bardzo często stoją wrogowie ciskający albo z broni palnej, albo miotający płomieniami. Twórcy gry na każdym kroku wprowadzają dodatkowe utrudnienia.

Czasowe efekty jak podpalenie są celowo przedłużone i musimy użyć kilku fiolek leczniczych, aby przetrwać. Pomiędzy budowaniem wyzwania a frustracją jest bardzo cienka granica, zwłaszcza gdy nie ma poziomu trudności do wyboru, co jest wpisane w poczet tego gatunku. The Last Faith pozwala na zabawę wieloma rodzajami broni. Każdy miłośnik zwalczania nocnego plugastwa znajdzie tutaj coś dla siebie. Od mieczy, toporków po bicz, którym nie pogardziłby nawet Simon Belmont. Stawiam na szybkość i zawsze byłem wyposażony w ostrze. Bronie można wzmacniać, co zachęca do eksperymentowania i grindu. Autorzy nie zapomnieli o satysfakcjonujących pojedynkach z potężnymi bossami. Przy kilku nawet się zatrzymałem na dłuższą chwilę. Bloodborne jak się patrzy. A finezji dodają finiszery podpatrzone z obu części Blasphemous.

The Last Faith - mroczne piksele

undefined

W niniejszej recenzji muszę jeszcze wspomnieć o kwestiach wizualnych. The Last Faith to całkiem udana ekspozycja stylów. Utrzymana w mrocznej i gotyckiej stylistyce oprawa potęguje klimat. Eryk przemierza wiele rozmaitych miejscówek. Raz będą to kaplice, trafi się jakiś zamek, by następnie brnąć przez ponure cmentarzyska. Ma to swój nieodparty urok, lecz to wszystko już gdzieś widzieliśmy. Twórcy podeszli dość bezpiecznie do tematu. Stosują sprawdzone scenerie, by gracz poczuł się jak w klasykach pokroju Bloodborne'a czy Symphony of the Night. Na pochwałę zasługuje także voice-acting. Cieszy również, że gra doczekała się polskiej lokalizacji, co zdecydowanie ułatwia poznawanie tajemnic świata gry. Nie zapomniano o interakcji, ponieważ licznymi przedmiotami można rzucić w dowolnym kierunku.

The Last Faith jest grą wartą uwagi. Fanów gatunku nie muszę przekonywać. To pikselowa mikstura najlepszych inspiracji. Nie zaskoczy ani narracją, ani systemem walki. Jest rzetelną kopią. Dla weteranów tyle powinno wystarczyć. Choć gra ani trochę nie zaspokoi apetytu na sequel Bloodborne, który wszak nigdy nie nadejdzie, to jest całkiem zjadliwym kąskiem. Miewa pewne kłopoty z wyważeniem poziomu trudności, ale przecież tutaj od zawsze chodziło, aby nie było zbyt łatwo, prawda? Niemniej, polecam Last Faith. Nie wnosi nowości, ale też nie ma się czego wstydzić. Liczę, że twórcy wyciągną wnioski w przyszłości.

Ocena - recenzja gry The Last Faith

Atuty

  • Klimat
  • Walka
  • Polska wersja językowa
  • Eksploracja

Wady

  • Brak odpowiedniego balansu rozgrywki
  • To jednak kopia
  • Miejscami gubi klatki animacji, co przy tej oprawie nie powinno się zdarzyć

Last Faith angażuje. Bywa również frustrujące. Twórcy dedykują grę fanom przede wszystkim fanatykom Bloodborne. Walki potrafią być wymagające, a satysfakcja z każdego ubitego bossa działa motywująco. Zdarzyło się kilka zgrzytów, lecz gra umie przyciągnąć. Warto się tutaj wybrać.
Graliśmy na: PS5

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper