Loki (2021)

Loki (2021) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Disney]. George Lucas będzie dumny, kiedy to zobaczy

Piotrek Kamiński | 11.11.2023, 20:00

Po śmierci Tego, Który Trwa, multiwersum zaczęło otwierać się jak szalone, we wszystkich kierunkach. Problem w tym, że mogące ponownie spoić je w jedność wrzeciono ulega przeciążeniu. Loki i reszta muszą działać szybko, jeśli chcą uratować, cóż... Wszystko. Paradoksalnie, w miejscu, w którym czas nie działa, brakuje im właśnie czasu.

Obok "Wandavision" oraz do pewnego stopnia "Hawkeye" i "Moon Knight", "Loki" znajduje się w czołówce moich najbardziej ulubionych seriali MCU. Najchętniej zapomniałbym o nudzie i kastracji głównych bohaterów, jakie zapisał nam "Falcon i Zimowy Żołnierz", okropnie źle napisanej "Mecenas She-Hulk", czy niedawnej "Tajnej Inwazji", która koncertowo spaprała projekt niemal skazany na sukces. Każdy z tych czterech, wymienionych wyżej seriali miał w sobie coś unikalnego, ciekawego i zwyczajnie potrafił utrzymać zainteresowanie widzów przez dłużej, niż pięć sekund. "Wandavision" zabawnie bawiła się formą i przy okazji rozbudowywała w istotny sposób postać Wandy (chociaż, kurde, no mogła sobie wziąć dzieciaki z innego wymiaru, w którym ona umarła, a one żyją, zamiast próbować zamordować nastolatkę żeby ukraść jej moc - niby nieskończone możliwości, a nie potrafili wymyślić nic lepszego. "Hawkeye" miał Hailee Steinfeld i w sumie już to by mi wystarczyło, a przecież dostaliśmy również niezgorszą intrygę i powrót Wilsona Fiska w wykonaniu Vincenta D'Onofrio. "Moon Knight" mógł pochwalić się bardzo ciekawie dobranymi kadrami i generalnie bardziej mrocznym, niż standardowo dla MCU klimatem - choć im bliżej końca, tym klimat mocniej siada, zamieniając się w typową, superbohaterską papkę. No i jest jeszcze "Loki".

Dalsza część tekstu pod wideo

Przyznam, że z początku nie podobała mi się ta bardziej nieporadna, emocjonalna, ludzka strona głównego bohatera. Drażniło mnie, że kolejna fajna, całkiem dramatyczna postać zostaje przerobiona na chodzący żart - i to z tych raczej niskich lotów - ale całkiem szybko się do niego przekonałem. W TVA nikogo nie obchodziły jego ambicje, w skali wszechświata maleńkie, niczym ziarnko piasku na plaży i, co najważniejsze, nikogo tam nie znał, nie musiał przed nikim udawać. Po raz pierwszy od urodzenia nie grał żadnej roli, mógł po prostu być sobą. Do tego serial dał nam kilka ciekawych tematów do zastanawiania się, tonę smaczków do znalezienia przez uważnego widza, no i przedstawił następnego wielkiego złego MCU... który od tamtej pory pojawił się na ekranie łącznie dwa razy, z czego raz w bardzo mało satysfakcjonującej wersji, ale to nie wina dzisiejszego serialu! Było w nim parę mniej udanych motywów, ale wciąż oglądało się go zazwyczaj dobrze. Teraz jednak drugi sezon przychodzi i zmiata sporą część problemów poprzednika z powierzchni ziemi, skutecznie wypychając go na pozycję najlepszego serialu MCU.

Loki (2021) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Disney]. Dużo pytań, ale nie część bez jakiejkolwiek odpowiedzi 

Ouroboros

Już sam początek sezonu stawia przed widzem kilka zagadek - co dzieje się z Lokim (Tom Hiddlestone), dlaczego nikt go nie rozpoznaje, co to za czas, w którym TVA stoi opuszczone i parę innych. Nasz Asgardczyk będzie musiał przekonać wszystkich, że zagrożenie ze strony Tego, Który Trwa (Jonathan Majors) jest realne i zmienić bieg historii. Ale, że nie ma pośpiechu, to wpadnie również na premierę filmu z Bradem Wolfe'em, do McDonald's, a nawet spędzi kilka tysiącleci na czytaniu książek - zupełnie serio. Fabuła, po mocnym otwarciu, wprowadzającym również postać Ouroborosa (Ke Huy Quan), przezabawnego naukowca, z którego aż wylewa się naturalna, pozytywna energia aktora, bardzo mocno zwalnia, zasadniczo przez kilka odcinków stojąc w miejscu i szukając nietrafionych rozwiązań zaistniałego problemu, tylko sporadycznie wprowadzając przed kamerę istotny element całej układanki. Ostatecznie jednak fabuła zaczyna się klarować, by w finałowym odcinku zakończyć cały serial (zakładam) z przytupem, pokazując wyraźnie szerszy zamysł twórców. Otóż właściwie cały drugi sezon rymuje się z pierwszym, eksplorując ponownie, w pewnym sensie, te same tematy, ale z nowej bogatszej w wiedzę i doświadczenie perspektywy.  George Lucas będzie dumny, że hej. W końcu jego prequele też rymowały się z oryginalną trylogią.

W obsadzie doszło do kilku ciekawych przetasowań. Jedna z najważniejszych postaci pierwszego sezonu, Ravonna Renslayer (Gugu Mbatha-Raw) dostaje niby bardziej rozbudowaną niż ostatnio przeszłość, ale w całym sezonie ma tak niewiele do roboty, że mogłoby jej równie dobrze nie być. Chyba że ustawiali jej tutaj tor pod jakiś przyszły występ w MCU, ale nawet jeśli, to można było w trochę większym stopniu zaangażować ją w rozwój wydarzeń. Jej czas antenowy przeznaczono dla X-05 (Rafael Casal), którego uważam za największe rozczarowanie tego sezonu. Wszyscy po kolei starają się udawać, że od zawsze kręcił się po TVA i świetnie się ze wszystkimi zna, ale coś w stylu bycia postaci, czy też aktora albo może w reżyserii sprawia, że kompletnie nie jestem w stanie w to uwierzyć. Facet biega, krzyczy, gestykuluje, strzela miny, ale wszystkie te jego starania wypadają niewiarygodnie sztucznie. Na pięć minut wpada też Kate Dickie, tylko co z tego, skoro istnieje chyba tylko po to, żeby Renslayer miała cokolwiek do roboty?

Loki (2021) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [Disney]. Mocna główna obsada

Victore Timely

Główna obsada też uległa zmianie. Sylvie (Sophia Di Martino) większą część sezonu chilluje z dala od akcji, pościgów i zdrad. Z początku uważałem, że to trochę dziwne, że dosłownie najważniejsza postać pierwszego sezonu po prostu poszła sobie żyć gdzieś na odludziu, jeść hamburgery i pić whisky w barze. Ale sama zainteresowana tłumaczy to najlepiej w serialu, zauważając, że całe życie musiała uciekać przed ludźmi, którzy chcieli zrobić jej krzywdę, a teraz wreszcie nie musi i chce się tym nacieszyć. Trochę osłabia to jej relację z Lokim, ale pasuje do postaci, więc szanuję decyzję scenarzystów. Zwłaszcza, że z Ouroborosem na jej miejscu scenariusze kolejnych odcinków stały się dużo zabawniejsze, potrafiąc jednak zachować powagę tam, gdzie wymaga tego opowieść. Duet Mobius (Owen Wilson) i Loki w dalszym ciągu sprawdza się doskonale, regularnie dostarczając widzom powodów do śmiechu i ocierania nieśmiało kręcącej się w kącie oka łezki, a teraz, kiedy jeszcze do kompletu poznajemy wariant Mobiusa i widzimy, jak wyglądało jego normalne życie, ładunek emocjonalny ich scen jest większy i mocniejszy niż kiedykolwiek. Choć, oczywiście, nawet teraz głównym interesującym Mobiusa tematem są skutery wodne...

Jonathan Majors nie został wylany z pracy na podstawie nieudowodnionego oskarżenia (czyżby Hollywood czegoś się powoli uczyło?) i tym razem ma znacznie większą rolę do odegrania. Choć Victor Timely nie jest najbardziej przerażającym mężczyzną, jakiego można spotkać w nocy, w ciemnej uliczce, Majors i tak kradnie każdą scenę, w której występuje. Ten wariant Kanga nie jest zdobywcą, nie jest terrorystą, śmieszkiem, czy nawet złośliwcem. To taka poczciwa dusza, inteligentny, ale niedopasowany człowiek, jąkający się, sprawiający wrażenie, jakby cały czas był przestraszony. Twórcy serialu zrobili przy nim kawał dobrej roboty, zwłaszcza w scenie, w której jest zasadniczo trzymamy na muszce i być może zaraz zginie. Ta szczerość wymieszana z lekiem i nutką błagania bijące od niego, sposób w jaki nie śmie spojrzeć na swojego oprawce, bo boi się go zdenerwować. Jest w tej scenie coś żywego, tak prawdziwego, że aż lekko niepokojącego.

Nie obraziłbym się, gdyby serial zakończył się w tym momencie, z ewentualnymi kontynuacjami niektórych wątków pozostawionymi dla przyszłych filmów. Cała ekipa filmowa zapewniła nam dwa pięknie uzupełniające się sezony, które wspólnie tworzą zgrabną całość i czuć w nich tę finalność, której często brakuje mi w produkcjach liczących na to, że to jeszcze nie koniec. Droga do mety bywała w paru miejscach wyboista, ale naprawdę uważam, że ten finał tak zgrabnie zebrał całą historię do kupy, że nie umiem gniewać się jakoś bardzo na mało satysfakcjonujące rozwiązania niektórych wątków i raczej powolny środek sezonu. Tak, wczoraj popełniłem śmiertelny grzech wystawienia pozytywnej oceny filmowi, który choć mocno popsuty, dał mi w kinie sporo radości i wyszedłem z kina w dobrym nastroju, a nie układając sobie do czego się przyczepię. Dzisiaj mam jednak dobrą wiadomość! Nie naciągam "Lokiemu" oceny, bo się pośmiałem. To po prostu dobry serial. Byłby nawet lepszy, gdybym nie musiał odrobinę męczyć się z przebrnięciem przez środek sezonu. Jakby jednak nie było, "Loki" po dwóch sezonach jest najlepszym serialem MCU i jedną z najlepszych ichnich produkcji ostatnich lat ("Strażnicy Galaktyki 3" grają we własnej lidze). Warto sprawdzić. 

Atuty

  • Loki i Mobius jak zawsze tworzą świetny duet;
  • Jonathan Majors i Ke Huy Quan uświetniają każdą scenę, w której grają;
  • Kolejne odcinki pięknie odnoszą się do pierwszego sezonu;
  • Żywe emocje, napięcie i solidnej klasy humor;
  • Satysfakcjonujące zakończenie.

Wady

  • Reszta nowych postaci nie robi świetnego wrażenia;
  • Środek trochę się ciągnie;
  • Logicznie wciąż można się przyczepić do tego i tamtego.

"Loki" powraca z drugim sezonem, który choć niepozbawiony niedociągnięć, uzupełnia pierwszą paczkę odcinków w bardzo satysfakcjonujący sposób. Nie jest tak dobrze, jak dwa lata temu, ale jako całość, "Loki" po prostu działa. Jest intrygująco, z sercem i pomysłem.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper