Futurama (1999)

Futurama (1999) - recenzja, opinia o 11. sezonie serialu [Disney]. Planet Express wraca ponownie! Ponownie.

Piotrek Kamiński | 25.09.2023, 21:02

Dziesięć zupełnie nowych odcinków "Futuramy", z których siedem to w zasadzie lepszej i gorszej jakości memberberries i tylko trzy, równie nierówne (hehe) nowości. Czekałem na ten sezon jak dziecko na gwiazdkę, ale teraz, kiedy kurz już opadł, nie wiem czy nie lepiej byłoby dać już odpocząć załodze Planet Express.

Billy West jest dla mnie jednym z największych gigantów wśród aktorów głosowych w historii, tuż obok swoich kolegów z obsady "Simpsonów", Setha MacFarlane'a, Maurice'a LaMarche'a, Tary Strong i oczywiście nieśmiertelnego Mela Blanca. Pamiętam w jakim szoku byłem, kiedy jako nastolatek po raz pierwszy usłyszałem, że Fry, Profesor, Zoidberg, Zapp, Nixon i kilka pomniejszych postaci to wszystko on. A to tylko w tym jednym serialu. Dzisiaj już słyszę, że to Billy, ale wtedy zgniotło mi to mózg. Rzecz w tym, że dzisiaj tylko częściowo to moje słyszenie wynika z faktu, że wiem po prostu, że to on. Przede wszystkim jednak problem polega na tym, że West ma już tych 71 lat i jego głos czasami zwyczajnie nie wyrabia, łamie się i nagle taki Zapp Brannigan brzmi jak Philip J. Fry. Nie rozumiem tylko dlaczego w tych miejscach nie postanowiono zrobić dubla. Zabrakło czasu, budżetu, chęci?

Dalsza część tekstu pod wideo

Futurama (1999) - recenzja, opinia o 11. sezonie serialu [Disney]. Mocno nie na czasie, bez wyczucia zeitgeistu 

All my circuits

Kiedy dwa miesiące temu pisałem o pierwszych sześciu odcinkach tego sezonu, napędzał mnie trochę entuzjazm związany z powrotem serialu na antenę. Jednak nawet wtedy widziałem już, że nie jest to ta sama błyskotliwość, z którą pisane były scenariusze pierwszych sezonów. Pierwsze rysy dostrzec można już w pierwszym odcinku. Nabijanie się ze streamingu i kultury oglądania całych sezonów na jedno posiedzenie jest może i celne, ale w 2023 roku temat wydaje się być spóźniony. Mocno spóźniony. No i problemem tego typu historii kręcących się wokół jakiegoś aktualnego tematu jest to, że nie minie pięć lat, a większość gagów zestarzeje się, straci kontekst i w efekcie będzie kompletnie nieśmieszna. Dobrze, że część gagów z odgrywaniem serialu na żywo pozostawiona jest tego bagażu. No i dobrze, że faktycznie można się z nich pośmiać!

Drugi odcinek również ma swoje problemy. Z jednej strony otrzymujemy na koniec ładny, wzruszający wręcz morał, a cała historia kręci się wokół zupełnie nowych postaci (które zaraz po tym niemalże w pełni znikają z ekranu, więc nie ma co się za bardzo podniecać), ale jest to również przykład największej bolączki całego tego sezonu - braku zupełnie świeżych pomysłów. Jasne, fajnie, że w końcu dostaliśmy kontynuację wątku potomstwa Amy i Kiffa, lecz fundamentalnie jest to historia z cyklu "a pamiętasz X"? Nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy mieli do czynienia z pojedynczą sytuacją, ale tak naprawdę znakomita większość odcinków pisana była pod znajome szablony - odcinek o udawaniu przeszłości, o robalach, które sprawiły, że Fry był przez chwilę chodzącą doskonałością, o Mikołaju, antologiczny. A gdzie jakieś nowe postacie, gdzie w pełni świeże pomysły?

Futurama (1999) - recenzja, opinia o 11. sezonie serialu [Disney]. Kilka dobrych pomysłów i najgorszy odcinek w historii serialu 

Wszyscy kochają Bendera

Z premedytacją nie wspominam właściwie o jakości animacji i obsadzie (poza tym Westem na początku), ponieważ pod tymi względami jest to wciąż ten sam serial, co zawsze. I tak naprawdę, pomimo mojego narzekania na zbyt bezpieczne podejście do tworzenia kolejnych odcinków, stanowi to jego największą siłę. Może i świąteczny odcinek był już wałkowany wielokrotnie, ale sama fabuła, napędzana sparowaniem Bendera z Zoidbergiem, po prostu działa. Tak samo odcinek o Momazonie, choć raczej nieprzesadnie błyskotliwy, potrafi przerazić tym jak blisko prawdy oscyluje, z jaką łatwością godzimy się na totalną kontrolę i monopol. Także jest w tym sezonie kilka wartych uwagi, nawet jeśli nie do końca ambitnych momentów. Szkoda tylko, że tuż obok nich znajdują się jedne z najgorszych odcinków w całym serialu.

Historia z covidem popełnia ten sam grzech, co ta ze streamingiem - jest niepotrzebnie "na czasie", przez co, biorąc pod uwagę, że świat powoli zapomina już, że coś takiego w ogóle było, nawet w chwili premiery wszystkie żarty wokół wirusa miały brodę niczym Panoramix. Może i pomysł aby lekarstwem na wirusa było voodoo, czyli mało poważana, dzisiaj też mało poważna praktyka, był całkiem zabawny, ale już rozwiązanie z Barbadosem Slimem i żoną Hermesa było zwyczajnie niesmaczne i stało w opozycji do ustalonej relacji państwa Conrad. Ale to i tak nic w porównaniu do odcinka antologicznego, który moim zdaniem jest najsłabszy w całej historii "Futuramy", co jest tym smutniejsze, że zwykle były to jedne z moich ulubionych odcinków. Prosty mechanizm narracyjny pozwalał opowiadać zwariowane historie (Bender jako człowiek to wciąż jeden z moich faworytów). Tutaj natomiast zaczynamy od dziwacznej sytuacji, w której Leela obwieszcza Fry'owi, że zakochała się w kosmicie, po czym nagle, bez ładu i składu, zaczyna się mini historyjka. Ani nie wiąże się ona w żaden sposób z szerszą fabułą odcinka, ani nie ma żadnego innego sensu. Ktoś po prostu stwierdził, że fajnie będzie zrobić na przykład opowiastkę, w której nasi bohaterowie są nakręcanymi zabawkami. I jasne, sama koncepcja ma potencjał i kilka razy można się zaśmiać albo chociaż uśmiechnąć, ale całość jest tak randomowa i pozbawiona sensu, że ciężko nie poczuć irytacji, kiedy dwadzieścia minut później odcinek kończy się, a my wciąż nie mamy pojęcia co autor miał na myśli (prawdopodobnie nic).

Po pierwszych sześciu odcinkach jedenasty sezon "Futuramy" napawał mnie ostrożnym optymizmem. Później jednak było było tylko gorzej i gorzej. To wciąż całkiem niezła rozrywka, ale biorąc pod uwagę historię serialu, oczekiwałem czegoś znacznie lepszego. Spragnieni przygód Fry'a w kosmosie fani i tak obejrzą, lecz jeśli nigdy wcześniej nie miałeś kontaktu z marką, sugerowałbym sprawdzić najpierw pierwsze sezony. Są nieporównywalnie ciekawsze, głębsze i lepiej napisane.

Atuty

  • To wciąż stara, dobra Futurama;
  • Kilka (trochę mało)interesujących pomysłów;
  • W dalszym ciągu potrafi bawić i wzruszać;
  • Świąteczny odcinek reprezentuje oczekiwaną jakość od początku do końca;
  • Kilka razy ciekawie bawi się stylem graficznym.

Wady

  • Skandalicznie mało oryginalnych pomysłów;
  • W paru miejscach postacie zachowują się zupełnie niepodobnie do siebie;
  • W większości płytkie żarty, morały, metafory i scenariusze w ogóle;
  • Leniwy design nowych postaci/ras;
  • Ten antologiczny odcinek nigdy nie powinien był powstać w takiej formie.

"Futurama" powróciła, lecz zawiodą się ci, którzy szukają błyskotliwych analogii, wnikliwych obserwacji i żwawych dialogów znanych z pierwszych sezonów. Zdecydowanie wciąż warto obejrzeć, ale kolejny sezon absolutnie musi podnieść poprzeczkę, jeśli nie chce zniszczyć własnego dziedzictwa.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper