Naznaczony: Czerwone drzwi (2023)

Naznaczony: Czerwone drzwi (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Powrót rodziny Lambertów

Piotrek Kamiński | 08.07.2023, 20:00

Po dwóch prequelach, seria "Naznaczony" powraca do źródła, oferując widzom dalszy ciąg historii rodziny Lambertów. Minęło dziesięć lat odkąd Josh i Dalton zgodzili się dać zahipnotyzować aby zapomnieć o swoich zdolnościach, o śpiączce młodego i istnieniu duchowego świata. Kiedy wykładowczyni na studiach wpływa przypadkiem na podświadomość Daltona, ponownie zaczynają dziać się wokół niego dziwne rzeczy.

Uwielbiam Patricka Wilsona. Wydaje się być ponadprzeciętnie sympatycznym gościem, zagrał w dziesiątkach bardzo dobrych albo chociaż dających masę radochy filmów, ma pół-polską żonę, ewidentnie lubi horrory - czego tu nie lubić?! Po wystąpieniu w głównej roli w dwóch różnych seriach horrorów Jamesa Wana, przyszła w końcu pora aby samemu siąść na reżyserskim stołku przy okazji kręcenia kolejnego odcinka jednej z nich. Padło na "Naznaczonego". Teoretycznie dobry wybór, ponieważ poprzednie dwa odcinki to były zasadniczo spin-offy skupiające się na pobocznych postaciach, ledwie dziejące się w tym samym świecie (choć czasami bardzo ciekawie nawiązujące do poprzednich odsłon i rozwijające mitologię tego świata, dodające interesujący kontekst). Myślałem, że powrót do korzeni pozwoli odpowiedzialnym za opowieść Leigh Whannellowi i Scottowi Teemsowi zatoczyć ponowną pętlę, poszerzyć świat, dopowiedzieć coś nowego do już znanych nam postaci i wydarzeń. Tak się jednak nie stało...

Dalsza część tekstu pod wideo

Naznaczony: Czerwone drzwi (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Zagadka, która tak naprawdę wcale nie jest zagadką

Darth Maul z Pepco

Dawno już nie widziałem tak kompletnie zbędnej kontynuacji. Lwia część filmu opiera się na fakcie, że duet głównych bohaterów nie pamięta wydarzeń pierwszych dwóch części i muszą odkryć na nowo swoją przeszłość zanim będzie za późno i zostaną zabici/porwani przez demona o czerwonej twarzy. Problem w tym, że to tylko oni mają amnezję. Większość widzów wybierających się na piątą część franczyzy zapewne oglądała wcześniejsze filmy i doskonale wiedzą o co chodzi. Zagadka zupełnie więc nie działa. Paradoksalnie, lepiej by było aby potencjalny widz nie oglądał żadnej z poprzednich części, to będzie chociaż miał jakąś tam niespodziankę. Niezły absurd.

Należy przy tym nadmienić, że film kompletnie nie jest straszny. Tu i tam potrafi zbudować upiorny nastrój, zazwyczaj poprzez bezczelne umieszczenie kamery w taki sposób, aby prócz bohatera elegancko widać było również tło - na przykład tylną szybę samochodu albo podwórko rozchodzące się za przyjemnie panoramicznymi oknami domu. Zazwyczaj w tych momentach skrajnie rozmazany element tła zaczyna się nagle poruszać i chyba iść w stronę kamery. Czasami nagle sobie po prostu zniknie, czasami wbije się nagle do środka, przy akompaniamencie piekielnie głośnego dźwięku tłuczonego szkła. Można podskoczyć w fotelu, jasne. Tak to już działają jump scare'y - biorą widza z zaskoczenia, a kiedy czegoś się nie spodziewany, podskok, czy inny spazm jest reakcją jak najbardziej naturalną, choć z prawdziwym lękiem nie ma wiele wspólnego. Prawdziwej, narastającej grozy w piątym "Naznaczonym" po prostu nie ma. Dlaczego? Myślę, że składa się na to kilka czynników.

Naznaczony: Czerwone drzwi (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Horror w koledżu nie jest straszniejszy od kolokwiów 

Josh Lambert

Debiut reżyserski często i gęsto oznacza obecność dziwnie podanych dialogów, tu i tam specyficzny montaż albo w ogóle obecność scen, których w filmie mogło by nie być. "Czerwone drzwi" są, przynajmniej częściowo, winne wszystkich tych grzechów. Jeśli chodzi o bohaterów, zazwyczaj jest bardzo dobrze. W szczególności Ty Simpkins, który tym razem jest niezaprzeczalnie głównym bohaterem, wypada przekonująco we wszystkich swoich scenach. Jego wielkie, ekspresyjne oczy idealnie nadają się do wyrażania gniewu, zdziwienia, innego typu intensywności. Może trochę za często reżyserowi wystarczyło aby z jego oczu/oka popłynęła pojedyncza łza dla pokazania emocjonalnego bólu Daltona, lecz ogólne młodzian solidnie poradził sobie z główną rolą. Byłoby jednak znacznie słabiej, gdyby nie towarzyszyła mu wygadana Chris (Sinclair Daniel), stanowiąca coś w stylu jego odwrotności, nadająca ich wspólnym scenom odpowiedniego kolorytu. Dalton sam w sobie jest zbyt wielkim mrukiem aby pociągnąć samodzielnie cały film. Słabiej wypadają natomiast rodzice. W przypadku Wilsona pewne braki emocjonalne można tłumaczyć faktem, że musiał reżyserować samego siebie i najwyraźniej zabrakło mu trochę wprawy. Nie są to często zauważalne sytuacje, ale zdecydowanie ze dwa razy wypada trochę blado w scenach wymagających mocy. Rose Byrne natomiast została skrzywdzona przez byle jaki, stawiający na tanią dramę scenariusz. Niby nie jej wina, ale jest jak jest.

Klimat studencki również nie pomaga za bardzo budowaniu atmosfery grozy. Szef jednego z bractw, o wdzięcznym imieniu Nick the Dick (Peter Dager) jest tak komiczną karykaturą człowieka, że miejscami można mieć wrażenie, że urwał się z jakiejś budżetowej kontynuacji "American Pie". Jego imprezki są sztywne, on sam absurdalny, jego teksty niemożliwie sztuczne, a najstraszniejszym elementem całego jego bractwa jest fakt, że jeden z członków... Zaimprezował się kiedyś na śmierć! To jest komedia. Nie wiem, czy zamierzona, ale zdecydowanie komedia. Równie krzywdzące jak te sceny, których w filmie być nie powinno, są te, których z jakiegoś powodu brakuje. Zwłaszcza bliżej końca bohaterowie potrafią nagle magicznie znaleźć się w jakimś położeniu, bez żadnego logicznego wytłumaczenia co, jak i dlaczego. Może miało być przez to bardziej tajemniczo, ale moim zdaniem wyszło bardziej komicznie.

"Naznaczony: Czerwone drzwi" nie jest dobrym horrorem ani dobrą kontynuacją, choć jako taki tam sobie film jest przynajmniej poprawnie skleconym zlepkiem scen i wydarzeń. Oświetlenie jest odpowiednio klimatyczne, z dużą ilością czerwieni i błękitów, a praca kamery odznacza się zazwyczaj ujęciami tak klasycznymi, że aż krzywdzącymi dla klimatu, ponieważ każdy, kto widział w życiu kilka horrorów, od razu będzie widział co nadchodzi. Aktorzy robią co mogą, ale jeśli scenariusz nie reprezentuje odpowiedniej jakości, to za dużo się z nim nie zdziała. Szkoda, bo seria "Naznaczony" i sposób w jaki funkcjonuje w niej czas, stwarzają właściwie nieograniczony, twórczy potencjał, możliwość ciągłego wracania do poprzednich wydarzeń i budowania na nich czegoś nowego. Może następnym razem.

Atuty

  • Porządne zdjęcia;
  • Simpkins i Daniel tworzą ciekawy duet;
  • Ze dwa niezłe jump scare'y...

Wady

  • ...ale jednak większość strachów to wciąż tylko te jump scare'y i ktoś poruszający się niewyraźnie w tle;
  • Mizernie pomyślany scenariusz;
  • Ślimacze tempo;
  • Części scen spokojnie można by się pozbyć, a innym przydałoby się rozbudowanie;
  • Aktorsko brakuje czasami emocji.

"Naznaczony: Czerwone drzwi" to kontynuacja, do której najlepiej byłoby usiąść bez znajomości poprzednich części. Wtedy zagadka scenariusza miałaby przynajmniej jakikolwiek sens. Niezbyt straszny i raczej powolny, tak więc nie polecam.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper