Bloodhounds (2023)

Bloodhounds (2022) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Sprawiedliwość wymierzana lewym sierpowym

Piotrek Kamiński | 13.06.2023, 21:00

Można powiedzieć, że dzisiejszy serial celowo ma prostolinijną fabułę, którą w ruch wprawiają jednoepitetowi bohaterowie, ponieważ twórcy chcieli się skupić na akcji. Można. Można też powiedzieć, że "Bloodhounds" to po prostu atrakcyjnie wyglądający średniak i nie próbować dorabiać mu na siłę ideologii. 

Serial powstał na podstawie koreańskiego komiksu internetowego autorstwa Jeong Chana, co może w jakimś tam stopniu tłumaczyć jego skupienie się na akcji i raczej mało ambitny scenariusz. Nie zrozum mnie źle, nie twierdzę, że fabuła serialu jest zła. Główni bohaterowie są sympatyczni, ich cele i wrogowie jasno ustaleni, a zakończenie odpowiednie do reszty historii. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach, kiedy filmy i seriale kręcą dosłownie wszyscy i to w ilościach hurtowych, ważniejsze niż kiedykolwiek jest dobieranie sobie rzeczy do oglądania tak, aby pozniej nie żałować, że nie obejrzało się czegoś ciekawszego. Nie bawiłem się źle oglądając "Bloodhounds", ale cały czas towarzyszy mi poczucie, że spędziłem osiem dobrych godzin na obejrzenie serialu, który spokojnie mogłem sobie darować, który nawet nie próbował mnie niczym zaskoczyć. Żeby chociaż był trochę krótszy! 

Dalsza część tekstu pod wideo

Bloodhounds (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Prosta historia 

Sparing

Osiem godzin to raczej dużo czasu na opowiedzenie pojedynczej historii. Można solidnie rozbudować kilka wątków, rozpisać się na temat bohaterów, zaoferować masę intrygujących zwrotów akcji. "Bloodhounds" jednak nie jest przesadnie zainteresowany takimi rzeczami. Historia Geon-Woo i Woo-Jina zalicza się raczej do tych prostszych. Chłopaki są marznącymi o sławie i pieniądzach bokserami. Poznają się w finałowej walce niewielkiego turnieju i choć znajomość ta zaczyna się od tłuczenia się nawzajem po głowach, chłopaki szybko się zaprzyjaźniają. Woo-Jin jest odrobinę narwanym, ale ostatecznie dobrym chłopakiem. Geon-Woo natomiast na co dzień jest cichy, niemalże skryty, szalenie uprzejmy, do tego stopnia, że wywalając z autobusu naprzykrzającego się dziada uważa aby nie zrobić mu za dużej krzywdy i na każdym kroku przeprasza go za to, co robi. Po walce zaprasza swojego przeciwnika na kolację, gdzie na dobre rozpoczyna się ich znajomość.

I całe szczęście, ponieważ niedługo po tym zaczynają się kłopoty, z którymi ciężko byłoby poradzić sobie w pojedynkę. Mama jednego z głównych bohaterów prowadzi kawiarnię, lecz ze względu na szalejący w Seulu Covid popada w tarapaty finansowe. Z pomocą przychodzi firma lichwiarska oferująca warunki tak dobre, że to aż niemożliwe aby nie wisiał za nimi jakiś haczyk. I wisi! Kiedy przychodzą do niej uzbrojeni gangsterzy i żądają oddania absurdalnie wielkiej kwoty, Geon-Woo próbuje ich odpędzić, ale nawet gdyby dał radę pokonać ich wszystkich, właściciel firmy, pan Myung-Gil, przecież tak po prostu im nie odpuści. Na szczęście nie wszyscy bogaci ludzie w mieście są równie nieuczciwi. Chłopaki trafiają pod skrzydła pana Choia, dawnego szefa i mentora Myung-Gila, który pomaga im uporać się z długami. W zamian postanawiają pomóc mu pozbyć się nieuczciwego biznesmena raz na zawsze. Nie będzie to ani łatwe ani bezpieczne, lecz trzeba to zrobić, zanim inni naiwni ludzie dadzą się złapać w jego sidła.

I tak przedstawia się główna oś fabuły serialu, która nie ulegnie już większym zmianom właściwie do końca ostatniego odcinka. Jasne, po drodze poznamy kilka dodatkowych postaci, między jedną, czy drugą osobą wywiąże się jakaś tam rywalizacja, ale ogólny kształt fabuły nie ulegnie już zmianie. To po prostu osiem godzin różnego rodzaju planów mających ten sam cel. I zdaję sobie sprawę, że w podobny sposób można spłycić wieje fabuł, lecz to ta tutejsza nie dała rady mnie kupić. Wszystko to już było, emocje nie istnieją, jedynie sympatia do bohaterów i nieźle nakręcone walki ciągną mnie od jednego odcinka do drugiego.

Bloodhounds (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Braki w fabule nadrabia akcją 

I na dachu

Same walki mają ten zabawny, animacyjny sznyt - jeden z głównych bohaterów jest niesamowicie szybki, zalewając wrogów dziesiątkami ciosów na sekundę. Drugi natomiast analizuje przeciwnika i szuka łuk w jego gardzie, prawie jak Michael B. Jordan w ostatnim "Creedzie". Wrogowie są wielcy, charakterystyczni, przerysowani - tak jak mówię, żywcem wyciągnięci z anime, stanowiąc potwierdzenie pochodzenia całej produkcji. Nie ma to zbyt wiele wspólnego z jakimkolwiek realizmem, ale wygląda całkiem widowiskowo. Okazjonalnie miałem natomiast problem z montażem. Sceny i cięcia zawsze skadrowane są tak abyśmy nie mieli wątpliwości kto, kogo i gdzie uderzył. Drażniło mnie za to, że montażysta często uparcie ciął na moment przed faktycznym dojściem ciosu. Pierwsza scena walki między przyjaciółmi nie ma tego problemu, dzięki czemu czuć tę energię, klimat boksu, ale im bliżej końca, tym walki stawały się bardziej... Delikatne. Co samo w sobie jest niezłym absurdem, jako że serial jest generalnie bardzo brutalny.

Twórcy "Bloodhounds" nie boją się pokazać odrobiny juchy. Czy to pod postacią czerwonych plam i kropek na obitych twarzach, zalanych szkarłatem knykci, czy... Podczas tortur/przesłuchania, kiedy to w ruch idzie elektryczna piła tarczowa. Noże i miecze przebijają ciała, tu i tam zobaczymy jakąś strzelaninę. Pod kątem czystej akcji trudno mieć serialowi coś do zarzucania. Jak już wspominałem - priorytetem dla nich ewidentnie była akcja. Gdyby ktoś jeszcze wziął i przepisał na nowo scenariusz, odpowiednio go skracając, dostalibyśmy absolutnie satysfakcjonujący, choć z natury niemądry serial.

"Bloodhounds" to karykaturalnie prostolinijna oppwiastka o potędze przyjaźni i wybieraniu tego co właściwe, a nie łatwe. Czarny charakter jest tak zły w swojej potrzebie ciągłego mnożenia zysków, że dosłownie brakuje mu tylko wąsa do podkręcania aby w pełni przeobrazić się w postać z kreskówki. Z drugiej strony mamy natomiast altruistycznego starszego pana chodzącego o kulach - uosobienie dobroci i bezinteresowności. To nie są prawdziwi ludzie, a postacie z bajki. Tyle że bardzo brutalnej bajki, co kłóci się trochę z naiwnością scenariusza. Jeśli proste historie cię nie zrażają, to jest spora szansa, że "Bloodhounds" jest propozycją w sam raz dla ciebie. Jeśli natomiast potrzebujesz czegoś bardziej rozbudowanego aby dobrze się bawić, raczej nie masz tu czego szukać.

Atuty

  • Sympatyczni główni bohaterowie;
  • Kilka zabawnych żartów;
  • W większości sprawnie nakręcone sceny walk;
  • Całkiem satysfakcjonujące zakończenie.

Wady

  • Mało konkretnej treści jak na 8 godzin telewizji;
  • Szybko odsłania wszystkie karty;
  • Płaskie, jednowymiarowe postacie;
  • Miejscami trochę się ciągnie;
  • Kilka specyficznych decyzji montażowych.

"Bloodhounds" stara się nadrobić mało angażującą fabułę sprawnie nakręconą akcją i sympatycznie nakreślonymi bohaterami. Wychodzi mu to całkiem nieźle, ale na osiem godzin telewizji to jednak dla mnie trochę za mało.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper