Cień i kość (2023) – recenzja 2. sezonu serialu [Netflix]. Udana kontynuacja

Cień i kość (2023) – recenzja i opinia o 2. sezonie serialu [Netflix]. Udana kontynuacja

Iza Łęcka | 13.04.2023, 21:00

Po dwóch latach przerwy Alina Starkov, Zmrocz, Mal Orestev oraz Wrony powracają do krainy targanej niepewnością i zagrożeniem wynikającymi z obecności Fałdy Cienia. I jest do powrót zdecydowanie w dobrym stylu. Zapraszam do recenzji 2. sezonu „Cień i kość”.

Leigh Bardugo i jej uniwersum griszy wypracowały sobie silną pozycję wśród części czytelników i zaskarbiły sympatię wielu widzów Netflixa – zainteresowanie serialem „Cień i kość” było na tyle duże, że streamingowy gigant nie mógł stracić tej okazji sprzed nosa. Po ogłoszeniu prac nad nowymi odcinkami, systematycznie relacjonowane były poczynania filmowców na planie, a marcowa premiera produkcji była momentem wyczekiwanym przez wielu odbiorców – w końcu pierwsza część serii cieszyła się naprawdę przyzwoitym przyjęciem, a ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, oczekiwania wobec kolejnej części opowieści były spore. Jak zespół Erica Heisserera wywiązał się z zadania?

Dalsza część tekstu pod wideo

Cień i kość (2023) – recenzja 2. sezonu serialu [Netflix]. By zniszczyć Fałdę

Cień i kość (2023) – recenzja i opinia o 2. sezonie serialu [Netflix]. Alina i Mal na statku korsarzy

Po intensywnej końcówce 1. sezonu Alinie i Malowi udało się uciec. Minione wydarzenia sprawiły, że młoda Przywoływaczka Słońca obiecała sobie jedno – chce za wszelką cenę zniszczyć Fałdę i zaprowadzić pokój w Ravce targanej wieloma niepokojami oraz tragediami. Do tego potrzebuje nie tylko wsparcia ukochanego i innych sprytnych korsarzy, ale przede wszystkim amplifikatorów, dzięki którym jej siła będzie jeszcze większa. Po piętach depcze im Zmrocz pragnący nie tylko zemsty, ale przede wszystkim zawładnięcia mocą Wybranki – generał jest w stanie posunąć się naprawdę daleko i sięgnąć po całe pokłady nienawiści oraz przemocy, by osiągnąć swój cel.

Zgodnie z zapowiedziami w recenzowanym 2. sezonie „Cień i kość” scenarzyści przedstawili wydarzenia z dwóch części trylogii Leigh Bardugo, co wywołało pewne plotki na temat możliwego nieprzedłużenia serii, jak również pewnych zmian w obsadzie. I z jednej strony to rozwiązanie naprawdę korzystnie wpłynęło na tempo historii, która szczególnie w drugiej połowie sezonu pędzi na łeb, na szyję, nie dając ani chwili wytchnienia. Przede wszystkim jednak ten obrót spraw może nie przypaść do gustu odbiorcom, którzy znakomicie znają oryginalne powieści – momentami nie jesteśmy w stanie na dobre wniknąć w ten klimatyczny i rozbudowany świat fantasy. W produkcji Netflixa szereg wątków zostało pominiętych, inne zostały zmodyfikowane, by na ekranie wszystko układało się w miarę spójną całość. W miarę spójną, bowiem początek opowieści, kiedy Alina i Mal łączą siły z pewnym korsarzem oraz jego ekipą, natomiast Zmrocz liże rany i gromadzi oddziały griszów, snując niecne plany o ataku, jest naprawdę mozolny i bez polotu. Druga połowa serii to już swoista jazda bez trzymanki.

W 2. sezonie uwaga scenarzystów koncentruje się oczywiście na Alinie i Malu – po latach wspólnego życia ich relacja przeradza się z głębokiej przyjaźni w miłość, która umacnia młodą Przywoływaczkę w przekonaniu, że będzie w stanie uratować Ravkę przed największym złem. O ile protagoniści byli uroczy w pierwszy odcinkach serialu, tak ich zmysłowa relacja i płomienne wyznania budzą pewne wątpliwości na późniejszych etapach historii. Między Jessie Mei Li oraz Archiem Renaux kompletnie nie czuje się chemii oraz napięcia, jakie obserwowaliśmy chociażby w scenach z udziałem aktorki i Bena Barnesa, kiedy Alina znalazła się na dworze Zmrocza. Za to śledząc poczynania Wron – które w „Cień i kość” nie raz, nie dwa kradną show i wprowadzają powiew świeżego powietrza do przyciężkawej opowieści – jesteśmy świadkami niepokojącej sytuacji między Inej i Kazem. Ekipa Brekkera oraz wyzwanie, z jakim się mierzy, okazują się bardzo cenną częścią produkcji. W przeciwieństwie do głównej protagonistki każda z Wron to bardzo charakterna osoba z intrygującą przeszłością, która ma niebagatelny wpływ na dalsze poczynania członków grupy.

Cień i kość (2023) – recenzja 2. sezonu serialu [Netflix]. Twórcy wyciągnęli cenne wnioski

Cień i kość (2023) – recenzja i opinia o 2. sezonie serialu [Netflix]. Zmrocz

To właśnie pomysły na postacie przyciągają przed ekran. Mimo że scenarzyści bardzo się napracowali i wprowadzili spory chaos w historii, która dotychczas była całkiem spokojnie i skrupulatnie przedstawiania, ekipie odpowiedzialnej za casting nie można odmówić brawurowego wykonania zadania. Aktorzy wcielający się w głównych bohaterów „Cień i kość” zostali dobrani znakomicie! Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Ben Barnes grający Zmrocza – po ucieczce Aliny generał z całych sił pragnie zawładnąć jej mocą, wydaje się zepsuty do szpiku kości i bezwzględny, choć nadal tli się w nim światełko człowieczeństwa. Brytyjski aktor bawi się rolą, już w 1. sezonie dobitnie widzieliśmy, że czuje się jak ryba w wodzie jako Zmrocz, lecz kolejne odcinki tylko utwierdzają w przekonaniu, że jego angaż był jedną z najlepszych decyzji podczas projektu. Wdzięk, z jakim Barnes ilustruje swoją postać sprawia, że pomimo jej nikczemnego charakteru oraz mrocznej aparycji, wielu z nas po prostu mu kibicuje, bacznie obserwując, jak jeszcze będzie w stanie namieszać w Ravce. Dotrzymują mu kroku serialowi Kaz Brekker (Freddy Carter) i Nikolai Lantsov (Patrick Gibson) – kolejni bardzo wyraziści bohaterowie.

Klimat recenzowanego „Cień i kość” bardzo przypadł mi do gustu. Oczywiście, można zarzucić autorom, że budżet produkcji nie należy do najwyższych, co czasami dobitnie odczujemy, lecz w gruncie rzeczy scenografie, stroje, a nawet efekty specjalne są bardzo przyjemne dla oka i wpisują się w ogólne założenia uniwersum. Intensywna realizacja niesie za sobą kilka pułapek, CGI bywa nierówne, choć na otarcie łez pozostają nam sceny akcji i ujęcia koncentrujące się na walce, którym nie można aż tak dużo zarzucić. Aktorzy nadrabiają bolączki scenariusza i ratują nawet te słabsze fragmenty fabuły, co bardzo się chwali.

2. sezon recenzowanego „Cień i kość” to wciągająca i niezwykle intensywna rozrywka, która nie pozwoli nam odetchnąć nawet przez chwilę. Stworzone przez Bardugo uniwersum czaruje wieloma elementami – bohaterami, magią klimatycznie dopasowaną do tego targanego wojną świata oraz interesującymi wątkami, z których Netflix czerpał garściami. Tej produkcji można zarzucić kilka niedociągnięć, jak chociażby spory chaos narracyjny, pominięcie lub zbyt lekceważące potraktowanie pewnych wątków oraz nieco mały budżet, lecz jest to propozycja warta uwagi – i to nie tylko dla nastoletnich widzów.

Atuty

  • Bardzo szybkie tempo, szczególnie w drugiej części sezonu, które nie pozwala nam odetchnąć nawet na chwilę,...
  • Interesujący wątek Wron
  • Znakomite role Bena Barnesa, Freddy'ego Cartera oraz Patricka Gibsona,
  • Efektowne sceny walk,
  • W gruncie rzeczy realizacja stoi na całkiem przyzwoitym poziomie,
  • To uniwersum, które ma potencjał.

Wady

  • ...lecz przez takie nagromadzenie fabuły wiele wątków zostaje pominiętych lub potraktowanych po macoszemu,
  • Relacja Aliny i Mala nie wzbudza większych emocji,
  • Czasami brakuje pomysłów na chwytliwe przedstawienie niektórych postaci,
  • Pomimo dbałości o pewne szczegóły, podczas seansu odczujemy niższy budżet produkcji.

„Cień i kość” w 2. sezonie to chaos, wiele wątków, szybkie tempo akcji oraz mocne zakończenie. Twórcy wyciągnęli wnioski z wcześniejszych odcinków i dostarczyli wciągającą, ale nierówną, historię – momentami aż można złapać zadyszkę. Jeżeli 1. sezon Wam się spodobał, to obok kontynuacji nie możecie przejść obojętnie.

7,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper