Burmistrz Kingstown

Burmistrz Kingstown (2022) – recenzja i opinia o 2. sezonie serialu [SkyShowtime]. Koniec sentymentów

Iza Łęcka | 11.04.2023, 21:50

Kingstown pochłonie każdego, kto w nim mieszka. To miasto mroczniejsze niż smoła i nie ma w nim miejsca na szczęście, współczucie oraz nadzieję – na ulicach królują za to bezprawie, przemoc i wojujące ze sobą gangi. Mieścina ma jednak swojego władcę – człowieka, który jest zawsze we właściwym miejscu o właściwym czasie, tylko obecnie traci grunt pod nogami. Zapraszam do recenzji 2. sezonu serialu „Burmistrza Kingstown”.

Taylor Sheridan jest kurą znoszącą złote jaja dla Paramount – producent i scenarzysta odpowiada za szereg czołowych produkcji, które wzmacniają katalog platformy SVOD należącej do wytwórni, a w jego portfolio znajdziemy tak znakomite historie jak „Yellowstone” oraz jego klimatyczne prequele czy „Tulsa King”, lecz to utrzymany w starym stylu thriller kryminalny „Burmistrz Kingstown” stał się jedną z wizytówek serwisu – i bardzo zasłużenie. Po pierwszym sezonie, który elektryzował ciężkim, mrocznym klimatem i bardzo zwięzłą historią, główny twórca zalicza jednak pewną zadyszkę, którą obserwujemy w trakcie wszystkich 10 odcinków.

Dalsza część tekstu pod wideo

Burmistrz Kingstown (2022) – recenzja 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. W Kingstown nie ma miejsca na marzenia

Burmistrz Kingstown (2022) – recenzja 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. Mike i Bunny

Krwawe zakończenie buntu w więzieniu przyniosło tragiczne konsekwencje – ofiar jest wiele, strażnicy i przedstawiciele władzy liżą rany, próbując spacyfikować ostatnie przejawy niezadowolenia wśród zatrzymanych przestępców. W więzieniu trwają prace mające na celu doprowadzenie placówki do należytego stanu, dlatego pozostali osadzeni koczują w specjalnie przygotowanych namiotach. Niedostateczne warunki sanitarne, opieszałość strażników oraz fakt, że wewnątrz punktu brakuje przywódców odciska swoje piętno nie tylko na zakładzie karnym. Mieszkańcy miasta nie mogą spać spokojnie, a każdego dnia dochodzi do zamieszek i śmierci niewinnych ludzi. Mike musi działać, nie zapominając jednocześnie, że po piętach depcze mu Milo.

Po zakończeniu 1. sezonu recenzowanego „Burmistrza Kingstown” miałam ogromne oczekiwania wobec następnych epizodów, bo przyznam, że ta produkcja bardzo mi się spodobała. I pierwsza połowa serii zapowiadała niezwykle obiecujące i brutalne widowisko, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Sytuacja panująca w więzieniu nie pozostawiała złudzeń, że prędzej czy później Mike będzie zmuszony gasić pożar za pożarem, lecz pomimo usilnych starań jego idealny układ zacznie sypać się niczym domek z kart – tak to jest, gdy przestępca pertraktuje z przestępcami, zasłaniając się dobrotliwymi argumentami o względnym pokoju.

Z odcinka na odcinek widzimy, jak sytuacja się zaognia, a scenarzyści łapią dramatyczną zadyszkę i brakuje im równie chwytliwych pomysłów co w minionym sezonie. Pewne wątki nienaturalnie się przeciągają, mimo że epizody są znacząco krótsze, niestety nie brakuje im sztucznych „wypełniaczy” pod postacią nic niewnoszących dialogów czy wątków, które nie pchają zbyt mocno fabuły do przodu. Wszystko spoczywa na ramionach głównego bohatera, a oczy władzy oraz gangsterów są zwrócone tylko w jego kierunku, dlatego on niczym rycerz na koniu (albo raczej w czarnym Lincolnie) próbuje połatać dziury, pozbywa się kilku oprychów i wiecznie na linii dogaduje niezbędne spotkania. Śledząc 2. sezon „Burmistrza Kingstown” w pewnym momencie możemy złapać się na tym, że McLusky, któremu nikt nie podskoczy (nawet jeżeli otwarcie mu się sprzeciwia) tylko biega i rozmawia z oprychami, czasami machając spluwą. 8 odcinek tylko pokazuje, że jakoś trzeba było wypełnić zaplanowany czas.

Burmistrz Kingstown (2022) – recenzja 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. Zdecydowanie słabszy niż początek

Burmistrz Kingstown (2022) – recenzja 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. Bunny i jego ziomek

Kontynuując myśl, którą podjęłam przy okazji recenzji 1. sezonu, nadal podtrzymuję, że Sheridan niezbyt dobrze poradził sobie ze stworzeniem interesujących kobiecych postaci. Co prawda na pierwszy plan nieustannie wysuwały się Mariam oraz Iris, jednakże w 2. sezonie recenzowanego „Burmistrza Kingstown” słuch niemal o nich ginie – choć ich wątki przebijają się co jakiś czas, brakuje im polotu i pomysłu (co zresztą jest bolączką nowych odcinków). Matka Mike'a i Kyle'a wydaje się ostatnią ostoją człowieczeństwa oraz dobra w zdeprawowanym mieście – niemal mityczną patronką ogniska domowego, która jako jedyna w tym bezwzględnym świecie jest w stanie zrozumieć, przebaczyć i dać drugą szansę. Do pary z „Madonną” mamy biblijną kobietę upadłą, którą Mike musi uratować z opresji. Przyznam szczerze, że Iris od początku nie przypadła mi do gustu i sądzę, że showrunner wcisnął ją trochę na siłę, a im dalej w las, tym bardziej nie wiedział, jak wykorzystać jej potencjał – mimo że pomysł Emmy Laird na tę postać jest całkiem interesujący. Jednocześnie brakuje podstaw, by wierzyć, że jej relacja z Mikiem jest rzeczywiście tak głęboka, by był on w stanie postawić w stan gotowości większość służb i ją ratować. Podczas 2. sezonu wszelkie bolączki fabularne oraz „fikołki logiczne” wychodzą na jaw i nie dają o sobie zapomnieć.

Światła reflektorów w recenzowanym „Burmistrzu Kingstown” padają na kilka dramatycznych motywów. Przede wszystkim obserwujemy jak protagonista powoli się zatraca i gubi w swoich postanowieniach. Wróg depcze mu po piętach, w drugiej połowie serii mamy wrażenie, że nie będzie już szans na ratunek, tymczasem twórcy dają mu wiele okazji, by się wykazał w trakcie walki. Moją uwagę przykuły jednak dwie postacie – Bunny, który jeżeli intuicja mnie nie byli będzie w stanie jeszcze mocniej namieszać podczas kolejnych odcinków, oraz Kyle. Młodszy McLusky stoi przed kluczowym wyzwaniem w swoim osobistym życiu, lecz wspomnienia z więzienia mocno mieszają mu w głowie, regularnie przejmując kontrolę. Jak przystało na tradycyjne przedstawienie toksycznej męskości, młody policjant nie sięga po fachową pomoc, za to coraz częściej topi smutki w kieliszku oraz bierze udział w szemranych praktykach brata, stając się jego przybocznym. Wiele na to wskazuje, że rodzinna tradycja zostanie zachowana. Kingstown pochłania wszystkich, nawet ostatnich sprawiedliwych.

Nie zmienia to jednak faktu, iż „Burmistrza Kingstown” darzę ogromną sympatią i liczę, że Sheridan oraz Dillon potrzebują tylko chwili wytchnienia, by ponownie ogarnąć przejmującą i wciągającą historię w 3. sezonie. Kontynuacje dobrze przyjętych seriali bardzo często zaliczają „przejściowy” sezon, który niekoniecznie okazuje się satysfakcjonujący, za to jest swoistą ciszą przed burzą. Zapewne plany studia muszą mocno zmienić się przez wypadek Jeremy'ego Rennera, lecz w tym przypadku pośpiech nie jest wskazany. W końcu wielu widzów liczy jeszcze na nowe solidne wątki, a ja dołączam do tego grona.

Atuty

  • Mroczna, przytłaczająca atmosfera,
  • Bardzo brutalne sceny,
  • Mike McLusky jest w opałach,
  • Interesujące przedstawienie postaci Bunny'ego,
  • Nadal dobra kreacja Rennera.

Wady

  • 10 odcinków to aż za dużo jak na ten sezon,
  • Brak pomysłów na przemyślany rozwój fabuły,
  • Gdzie się podział główny przeciwnik Mike'a?
  • Osłabienie już i tak wątłej kobiecej reprezentacji – niektóre wątki bardzo mocno straciły na znaczeniu,
  • Słabe zakończenie sezonu.

„Burmistrz Kingstown” zalicza sporą zadyszkę w 2. sezonie, ale miejmy nadzieję, że twórcy w następnych odcinkach wyjdą z opresji obronną ręką i dostarczą bardziej emocjonującą oraz pomysłową historię. Podstawy fabularne są, czekamy tylko na nowe pomysły i udaną rekonwalescencję Jeremy'ego Rennera.

6,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper