John Wick 4 (2023)

John Wick 4 (2023) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Quo vadis, panie Wick?

Piotrek Kamiński | 16.03.2023, 21:00

John Wick dochodzi do siebie po finale wydarzeń poprzedniego filmu. Nie zamierza jednak poprzestać. Szuka sposobu na wydostanie się z systemu. Część dawnych przyjaciół próbuje mu pomóc, część na niego poluje. Gdzieś w oddali zapala się światełko nadziei, kiedy John dowiaduje się, że wolność znajduje się w zasięgu jego ręki. Musi tylko najpierw zabić kilka(set) osób... 

Filmy o Johnie Wicku są ewenementem w świecie kinematografii. Dawno już nie widziałem tak spektakularnie zrealizowanych adaptacji gier video, które nie dość, że wcale na podstawie gier nie powstały, to jeszcze żadne sensowne studio nie pokusiło się o zrobienie należytej adaptacji. Jest niby całkiem sympatyczny "John Wick Hex", ale to bardziej ciekawostka, niż akcyjniak z prawdziwego zdarzenia, na którego Keanu zasługuje. 'Gierkowość' filmów ma, oczywiście, swoje lepsze i gorsze strony. Niedorzecznie wysokooktanowa widowiskowość jest fajna, ale łatwo jest przesadzić i stać się karykaturą samego siebie, jak po części miało to miejsce w części trzeciej. Cała scena z Halle Berry wyglądała jak pojedynczy, przydługawy, oderwany od reszty produkcji level gry, a kiedy John trafił do obozu króla asasynów i zaczęła się konwersacja o rytuałach, kodeksach i tym podobnych, to myślałem, że skisnę. Czy czwarta część jeszcze bardziej idzie w kamp, czy spuszcza odrobinę z tonu pod tym względem?

Dalsza część tekstu pod wideo

John Wick 4 (2023) - recenzja filmu [Monolith]. Fabularna wata, ale Donnie Yen robi robotę 

John wita się z żołnierzem

Rzecz zaczyna się od bezimiennej postaci Clancy'ego Browna, odwiedzającej hotel Continental prowadzony przez Winstona (Ian McShane). Nieznajomy informuje kierownika, że hotel stracił swoje prawa i w ciągu godziny zostanie zniszczony. Po czym wyciąga gigantyczną, ozdobną klepsydrę i stawia ją na stole, zaczynając odliczać czas. Bardzo niegrzecznie odpowiadając na zadane wyżej pytanie kolejnym pytaniem: a jak myślisz?

Fabuła w filmach z tej serii nigdy nie była wybitna. W dzisiejszych grach mogłaby zostać opisana w notatkach rozsianych po przepełnionych trupami lokacjach, tłumaczących co tu się wydarzyło. Czwarta odsłona nie jest pod tym względem inna. Raz na jakiś czas dostajemy kilka minut jakiejś historii, motywującej zniszczenie, które podziwiamy w pozostałej części filmu, ale jest tego raczej niewiele i mało ambitnie napisane - dokładnie jak w starych grach!

Jasnym punktem filmu jest postać Caine'a (Donnie Yen) i jego trudna znajomość z Johnem (Keanu Reeves). Ślepy Azjata nie chce wcale walczyć z dawnym przyjacielem. Przewodzący Radą Markiz (Bill Skarsgard) nie daje mu jednak wyboru, trzymając w garści życie jego jedynej córki. To tragiczna historia walki do której po prostu musi dojść, choć nie chce tego żaden z zainteresowanych - obaj zresztą do samego końca okazują sobie należny szacunek. Donnie Yen jest klasą samą w sobie, jeśli mówimy o sztukach walki. Odpowiedzialny ponownie za reżyserię Chad Stahelski doskonale rozumie jak wykorzystać jego fizyczność. Caine niszczy wszystkich w pomieszczeniu nawet będąc kompletnie niewidomym, ale film nie przedstawia go tak, jakby wciąż doskonale "widział innymi zmysłami" jak Daredevil, czy ktoś. Musi orientować się przestrzennie za pomocą swojego kijka, reaguje na wrogów dopiero, kiedy pozwolą się usłyszeć, na odległość strzela tylko względnie celnie. Widać, że spece od choreografii bardzo szczegółowo zaplanowali każdą jedną akcję z jego udziałem.

John Wick 4 (2023) - recenzja filmu [Monolith]. Nierówne sekwencje akcji 

Akira, pani zza lady

Szkoda, że tego samego nie da się powiedzieć o całości filmu. Wiele walk nie imponuje niczym zapadającym w pamięć, a wręcz miejscami podejrzanie często korzysta z tych samych zagrań - w pewnym momencie przestałem liczyć ile razy John zakłada przeciwnikowi dźwignię nogami, po czym dokańcza go kulką w głowę. To wciąż dobrze przygotowane starcia i guzdrający się z ziemi przeciwnicy, czekający aż główny bohater będzie miał chwilkę aby ich dobić nie rzucają się jakoś bardzo w oczy. Byłem odrobinę zawiedziony tym jak krótka i raczej mało ambitna była scena ze Scottem Adkinsem. Jasne, taki kolos jak Scott w kostiumie grubaska zawsze wywoła uśmiech na twarzy, ale scena jako całość nie powalała.

Tak naprawdę w całym, trwającym prawie sto osiemdziesiąt minut filmie wrażenie zrobiły na mnie tylko sceny z ostatniej godziny. Sprytnie ze strony reżysera, że to właśnie te momenty najmocniej zapadają w pamięć, bo raz, że zaczynałem już odczuwać te trzy godziny w... nogach, a dwa, że widz bardziej skłonny jest wybaczyć słabszy początek, jeśli koniec jest mocny, niż odwrotnie. Tak więc scena na rondzie przy łuku triumfalnym, z autami nieustannie pędzącymi pomiędzy walczącymi (logiki tu nie szukajmy, to w końcu "John Wick"), rozróba w budynku, z kamerą śledzącą całą akcję od góry, jak w grach typu twin stick shooter i oczywiście bitka na schodach przed bazyliką Sacre Coeur - te trzy sekwencje robią właściwie cały film. No i oczywiście każda scena z Yenem. Tyle, że to łącznie około 60 minut rozrywki. Gdzie pozostałe 110?

Bolesna prawda jest taka, że "John Wick" zjada własny ogon i zaczął to robić już w części trzeciej. Mitologia tego świata jest całkiem ciekawa, lecz kolejne filmy rozwijają ją raczej przy okazji, powierzchownie i zdawkowo. Niech za przykład posłuży postać Shamiera Andersona, znana tylko jako 'Tropiciel'. Jest dobry w tym co robi i ma fajnego, komputerowego pieska. Nic więcej nie jestem w stanie o nim powiedzieć. Gdyby wyciąć go z filmu, absolutnie nic by się nie zmieniło. Miło jest popatrzeć jak Keanu chodzi z jednego ciekawego miejsca do drugiego i zostawia za sobą stos ciał, ale kiedy jest to główny motyw całego filmu, przydałby się bardziej intrygująco rozpisany scenariusz i krótszy czas seansu. Bo inaczej dostajemy trzy godziny non stop akcji i niewiele ponad to. Na pewno znajdą się widzowie, którym taka rozrywka w zupełności wystarcza, ale dla mnie to za mało i zwyczajnie nie chcę już kolejnej części.

Atuty

  • Yen i McShane kreują zaskakująco niebanalne postacie;
  • Keanu wciąż jest niezastąpiony jako Wick;
  • Trzy naprawdę zapadające w pamięć sceny;
  • Całkiem sporo humoru (również samoświadomego);
  • Solidnie wykonany, komputerowy pies i CGI w ogóle. 

Wady

  • Jak na trzy godziny leci szybko, ale wciąż trochę za długi;
  • Część scen akcji raczej generyczna, niczym nie zachwyca i recykluje wciąż te same ruchy;
  • Niby nie jest to w tej serii najważniejsze, ale i tak - fabuła pisana na kolanie. 

"John Wick 4" raz jeszcze zabiera nas w naładowaną akcją i pozbawiona sensu podróż po świecie. Keanu Reeves i Donnie Yen dają radę przywrócić serii odrobinę serca, ale moim zdaniem formuła się już wyczerpała. Natomiast jeśli tobie wszystkie poprzednie części podobały się równie bardzo, spokojnie możesz dodać do oceny cztery oczka.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper