Amsterdam (2022)

Amsterdam (2022) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Część z tego wydarzyła się naprawdę

Piotrek Kamiński | 04.10.2022, 18:00

Lekarka, czarny prawnik i żydowski lekarz wchodzą do baru. I nie jest to początek żartu, za który w dzisiejszych czasach zostałbym zapewne zlinczowany, ale jedna ze scen w dzisiejszym filmie. Głównymi bohaterami są bardzo niestandardowi przyjaciele, którzy próbując pomóc zrozpaczonej kobiecie ładują się w gigantyczne tarapaty, a ostatecznie ujawniają spisek, który mógł zmienić trajektorię historii całego świata. Serio. Dlatego reżyser, David O. Russell stwierdził, że najlepiej będzie zrobić z tego komedię.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak niesamowitą, gigantyczną wręcz, przepełnioną gwiazdami obsadę dali radę zebrać twórcy dzisiejszego filmu. Tu nawet pojawiający się na dwie sceny poboczny czarny charakter grany jest przez znanego aktora, którego można kojarzyć z głównych ról w innych produkcjach. Ma to swoje zalety, ale i wady. Z jednej strony, kiedy fabuła kręci się wokół tajemniczej "piątki"  - osób zagrażających przyszłości Stanów Zjednoczonych - obsadzenie niemal dosłownie wszystkich ról znanymi nazwiskami pozwala skutecznie ukryć, o których pięć osób chodzi. Z drugiej ciężko wtedy nie czuć, że część znakomitych przecież aktorów została niewykorzystana, że widzowi daleko do bycia usatysfakcjonowanym. Tak też jest i tutaj. Bob De Niro jest zabawny, ale występuje w dosłownie dwóch, czy trzech scenach - jak dla mnie zdecydowanie za mało. Na szczęście bardziej główna obsada wielokrotnie dostaje szansę by zabłysnąć i w większości to właśnie robią.

Dalsza część tekstu pod wideo

Amsterdam (2022) - recenzja filmu [Disney]. Piękne zdjęcia 

Trio głównych głównych bohaterów

Russell regularnie pozwala widzowi zdrowo się zaśmiać. Humor jest często dosyć absurdalny, tańczący gdzieś na granicy dobrego smaku i kompletnego cringe'u. Najbardziej niezawodnymi postaciami w tym temacie są dwaj panowie, miłośnicy ornitologii grani przez Michaela Shannona i Mike'a Myersa. Praktycznie za każdym razem, kiedy pojawiają się na ekranie, można być pewnym, że za chwilę wydarzy się coś zabawnego. Niestety, reszta filmu nie jest aż tak równa. Fabuła nie powala swoją konstrukcją, miejscami wręcz po prostu męcząc. Poszedłem na pokaz wyspany i w dobrym nastroju, a i tak prawie w pewnym momencie zasnąłem. Historia jest odrobinę za bardzo rozwleczona - zapewne efekt uboczny posiadania tak licznego grona gwiazd w obsadzie - niektóre sceny spokojnie można było wyciąć, albo solidnie skrócić, a film tylko by na tym zyskał. Dwie godziny i piętnaście minut to niemało. Są oczywiście fabuły dla których byłby to skandalicznie krótki czas projekcji, ale "Amsterdam" nie jest jedną z nich.

Trzeba jednak przyznać, że film wygląda pięknie. Russell pracował nad nim z operatorem Emmanuelem Lubezkim, autorem zdjęć do hitów takich jak "Zjawa", "Birdman", "Ludzkie dzieci", czy "Jeździec bez głowy" (ten Burtona). Przeniesienie Nowego Jorku do lat trzydziestych ubiegłego wieku dzisiaj nie robi już może takiego wrażenia, jak dawniej - w końcu tyle razy już się z powodzeniem do tej epoki cofaliśmy - ale wciąż wygląda pięknie. Stare auta, prochowce, trzyczęściowe garnitury, wymyślne fryzury, wszystkie te elementy zdają się aż krzyczeć, że pochodzą sprzed stu lat. Może jedynie w bardzo odważnie wyciętą sukienkę Margot Robbie ciężko było mi uwierzyć w kontekście tamtych lat, ale oj, ciężko jest mieć ją twórcom za złe. W ogóle kostiumy robią fenomenalne wrażenie w całym filmie, niezależnie od noszącego je aktora. Jeśli film miałby zostać za coś nominowany do Oscara, to zdecydowanie mogłyby to być właśnie kostiumy.

Dobry pan doktor

To również dosyć zastanawiające, że film nazywa się akurat "Amsterdam". Jasne, to właśnie tam poznali się podczas Wielkiej Wojny głowni bohaterowie i to tam czuli się najbardziej szczęśliwi, lecz nie na tym skupia się główna oś fabularna filmu. Mam wrażenie, że wyzwanie przerosło trochę reżysera. Z jednej strony mamy tajemnicze morderstwo i wielki, oparty na historycznych wydarzeniach spisek, z drugiej historię przyjaźni i swego rodzaju miłości trójki głównych bohaterów. Ale nie idzie ona w parze z tym szerszym kontekstem, ale POMIMO niego. Nawet zakończenia dostajemy dwa różne i przyznam, że kiedy na ekran wjechały w końcu napisy końcowe, byłem tak skołowany, że skwitowałem je tylko krótkim "aha" i wyszedłem z sali.

Trio głównych bohaterów odgrywanych przez Christiana Bale'a, Margot Robbie i Johna Davida Washingtona miało niesamowitą chemię na ekranie, choć skłamałbym mówiąc, że wszyscy podeszli mi równie dobrze. Washington, podobnie jak w "Tenet" Nolana, jest niesamowicie sztywny, przez co ciężko kupić i bardzo mocną więź braterstwa łączącą jego oraz postać Bale'a i silne zauroczenie, a później i miłość, którą czuje do Robbie. Bo to, że oni go kochają jest dla widza jasne jak słońce właściwie od samego początku. 

Bale gra wiecznie zdziwionego, jakby lekko autystycznego lekarza. Szalenie inteligentnego, zupełnie nieasertywnego, pociesznego człowieka. W takiej roli jeszcze chyba go nie oglądaliśmy, ale Bale, jak to Bale, nawet toster zagrałby tak, że nie dałoby się oderwać od niego wzroku, więc automatycznie staje się główną postacią męską (jest też zresztą narratorem całego obrazu). Margot to taki typowy wolny duch i bardzo "dzisiejsza" kobieta - odważna, przebojowa, biorąca sprawy w swoje ręce. A Washington... Jest prawnikiem. Znacznie ciekawszą postacią jest Thomas Vose, grany przez Ramiego Maleka, zwłaszcza z tym jego świdrującym wzrokiem i stylem wypowiedzi niosącym za sobą echa jego interpretacji Freddy'ego Mercury'ego. Co ciekawe, ani Michael Shannon, ani Mike Myers nie udają akcentów, nie robią głupich min, ani zasadniczo w ogóle nie robią nic poza podawaniem tekstu. Jakby czystym przypadkiem zaplątali się na plan i zaczęli ze sobą gadać przed kamerą - dzięki czemu są tylko jeszcze bardziej zabawni.

"Amsterdam" jest niesamowicie nierównym filmem. Świetnie zagranym, pięknie wyglądającym, pełnym dobrego humoru, a jednak trochę przy tym nieskładnym i jakby niezdecydowanym w temacie własnej tożsamości. Z jednej strony bawiłem się na nim nieźle, z drugiej kilka razy prawie zasnąłem. Fanom obsady i piękna świata sprzed około stu lat polecam, ale weekendowi kinomani raczej nie będą usatysfakcjonowani. Szkoda. Zwłaszcza tylu talentów.

Polska premiera kinowa: 14.10.2022

Atuty

  • Wygląda pięknie;
  • Pełna gwiazd obsada;
  • Ładnie ukazana przyjaźń głównych bohaterów;
  • Świetne kostiumy;
  • Dobry humor;
  • Ciekawy wątek historyczny.

Wady

  • Spora część obsady niewykorzystana;
  • Rozwarstwiona, nieskładna fabuła;
  • Byle jaki finał;
  • Washington odstaje od reszty głównej obsady.

"Amsterdam" to trochę komedia, trochę thriller polityczny, trochę dramat historyczny i trochę obyczajówka o przyjaźni. David O. Russell władował za dużo grzybków w jeden barszcz, przez co całość zlała się w nijaką papkę.

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper