Tekken: Bloodline (2022) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Wojownicy

Tekken: Bloodline (2022) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Zmierz się z przeznaczeniem

Iza Łęcka | 22.08.2022, 22:00

Fanom bijatyk nie trzeba przedstawiać tak kultowej serii jak Tekken, której początki datowane są na lata 90. XX wieku. Od czasu pierwszej odsłony marka zaskarbiła sobie sympatię wśród wielu wiernych graczy, którzy ochoczo przystępują do kolejnych edycji turnieju i sprawdzają swoje umiejętności podczas najróżniejszych widowiskowych kombinacji ciosów i kopniaków. Kiedy więc Netflix zapowiedział powstanie produkcji czerpiącej garściami z IP, opracowanej pod czujnym okiem Bandai Namco, nie wiedzieliśmy na co możemy liczyć – materiały promocyjne zwiastowały jednak całkiem intrygującą pozycję. A jak prezentują się wszystkie odcinki serialu animowanego? Zapraszam do recenzji „Tekken: Bloodline”.

Streamingowy gigant ma już całkiem pokaźny katalog produkcji, które rozszerzają growe IP – o ile adaptacje z udziałem aktorów spotykają się z raczej mieszanym lub znacznie gorszym odbiorem, tak filmy i seriale animowane, bądź też anime, wielokrotnie zyskują aprobatę odbiorców. Co by nie mówić, subskrybenci tylko wyczekują kolejnych odsłon klimatycznej „Castlevanii” czy znakomicie zrealizowanego „Arcane”. Kiedy więc zapowiedziano „Tekken Bloodline” entuzjaści bijatyk albo mieli spore wątpliwości, albo zacierali łapy na kolejną gorącą historię – w końcu z tym SVOD nigdy nic nie wiadomo ;) Okazuje się jednak, że na tę propozycję warto poświęcić czas.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tekken: Bloodline (2022) – recenzja serialu [Netflix]. Jesteś Kazama

Tekken: Bloodline (2022) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Jun i Jin Kazama

Jun Kazama wychowuje syna Jina w Yakushimie, szkoląc go zgodnie z zasadami rodzinnej sztuki walki, w której nie liczy się czerpanie radości z krzywdzenia innych. Chłopak, trenując kolejne uderzenia i kopniaki, musi również uczyć się panować nad gniewem i walczyć z poszanowaniem przeciwnika. Matka wlała w jego krnąbrne serce wiele wartościowych rad, kiedy więc dochodzi do tragedii i ataku Ogra, w wyniku którego Jin jest przekonany, że stracił ją na zawsze, zgodnie z jej wcześniejszym poleceniem rusza na poszukiwania Heihachiego Mishimy. Młodzian dowiaduje się, że doświadczony wojownik jest jego dziadkiem. Od pierwszego spotkania Heihachi upatruje w zdarzeniu szansę dla siebie i postanawia trenować Jina zgodnie ze sztuką walki Mishima – ta niebezpieczna technika wymaga nie tylko samozaparcia i ogromnej siły, ale również odnalezienia w sobie pierwiastka, który wcześniej był skutecznie tłamszony przez ukochaną rodzicielkę. Po kilku latach bohater stanie do walki w Turnieju Króla Żelaznej Pięści.

Tak oto w trakcie 6 odcinków recenzowanego „Tekken: Bloodline” śledzimy całkiem okazały okres – od dzieciństwa Jina do jego występu w Turnieju Króla Żelaznej Pięści, gdzie będzie mógł pomścić matkę, w końcu spotykając demona. Podczas wspólnego życia w Yakushimie bohater poznawał tajniki zupełnie innego stylu walki, niż przyszło mu szlifować pod skrzydłami Heihachiego. Jun jako niezwykle roztropna i silna kobieta, która była w pełni świadoma ciężaru, jaki będzie zmuszony unieść jej syn, przede wszystkim chciała w nim zaszczepić dobro i szacunek do przeciwnika. Dziadek od początku ma jednak inny plan – szkoląc młodego pragnie wzniecić w nim żar niszczenia i bezwzględną siłę, która ma go za wszelką cenę doprowadzić do zwycięstwa. Przypominając mu o bezsilności, jaką czuł w trakcie obserwowania walki Jun z Ogrem, wojownik pielęgnuje w nim nienawiść i złość wpływającą na jego mroczną wersję.

Podczas 1 sezonu serialu Netflixa wiele czasu poświęcono na trening, przez co turniej poniekąd stracił na znaczeniu, przyjmując formę pojedynczych walk między poszczególnymi uczestnikami i zdawkowych przerywników, które w gruncie rzeczy wprowadzają mało treści do całego świata – a to już spore niedopatrzenie, które nie pozwala należycie zagłębić się w historii. Ten pośpiech i zamknięcie fabuły w zaledwie 2,5 godziny w moim odczuciu nie wpływa zbyt dobrze na kompletne uchwycenie istotnych wątków, które mogły się rozegrać w trakcie turnieju. Przede wszystkim nie uzyskaliśmy spojrzenia na możliwości uczestników, o których tylko nieco wspomniano albo przedstawiono w tabeli wyników, co może pozostawiać pewien niedosyt. Dodanie do „Tekken: Bloodline” kilku odcinków więcej nieco spowolniłoby tempo, ale pozwoliłoby zaspokoić oczekiwania wielu entuzjastów, którzy czekali na swoich ulubieńców, i poskutkowałoby przygotowaniem bardziej dopracowanej fabuły.

Tekken: Bloodline (2022) – recenzja serialu [Netflix]. Wznieć płomień Mishima

Tekken: Bloodline (2022) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Devil Jin

Ze względu na przedstawienie jednego z najbardziej intrygujących wątków w uniwersum, „Tekken: Bloodline” może być produkcją nie tylko dla największych fanów – oczywiście, w zależności z jakim nastawieniem podejdziemy do seansu. Wprawne oko gracza, który pady połamał na kombinacjach w Tekkenie, dostrzeże szereg większych oraz mniejszych zmian i fikołków, jakie w historii czerpiącej z trzeciej części bijatyki nie powinny mieć miejsca. A to postacie mają nieco inne stroje niż powinny mieć, artefakt należący wcześniej do Michelle Chang odgrywa sporą rolę, Paul jest bardziej zdystansowany i posępny niż zdążyliśmy się przyzwyczaić, Leroy Smith zbyt szybko otrzymał swoje pięć minut, a Hwaorang jest niezwykle przyjaźnie nastawiony do głównego protagonisty, wspierając go w wielu momentach. Recenzowany „Tekken: Bloodline” jednak w gruncie rzeczy został opracowany całkiem solidnie i czerpie z wielu atutów kultowej serii Bandai Namco.

Kreska zastosowana przez twórców ze Studia Hibari, które ma na swoim koncie Duel Masters Charge, Happy Lesson czy chociażby Kengan Ashura, raczej mi się podobała, były jednak przypadki wojowników (Nina oraz Paul), którym projekt nie wyszedł na dobre. Musiałabym się również przyczepić do pewnego specyficznego cieniowania wprowadzającego dziwny efekt w wizerunkach postaci, niekorzystnie wpływając na ich prezentację – tak, ten zabieg trzeba uznać za całkowicie nieudany. Dobór barw w produkcji Netflixa dokładnie oddawał klimat poszczególnych miejscówek, dodając nieco sielskości, spokoju i bliskości z naturą do okolicy, w której znajdował się domek Jun Kazamy, oraz poczucia zagrożenia, mrocznej atmosfery i niepewności do wielu aren, w jakich rozgrywa się Turniej Króla Żelaznej Pięści.

Tekken walkami stoi, dlatego w swojej recenzji nie mogę pominąć tak ważnej kwestii jaką jest zobrazowanie pojedynków. Zastosowane CGI spełnia swoje zadanie i ukazuje bardzo dynamiczne starcia – nie brakuje tutaj charakterystycznych ruchów, sekwencji uderzeń i ciosów poszczególnych bohaterów, które pozwalają poczuć się jak w domu. Zobaczycie w akcji nie tylko Jina czy Heihachiego, ale również Ogra, specyficzne podrzuty wrestlerskie Kinga, szybkie sekwencje kopnięć Hwaoranga czy lekki, ale niezwykle niebezpieczny styl Ling Xiaoyu. Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego w trakcie oglądania „Tekken: Bloodline” liczyłam na jeszcze więcej znaczących zmagań, które mocniej podkreśliłyby siłę zyskiwaną przez Jina w trakcie wspinania się w drabince turniejowej. Bardzo podobała mi się próba wielowymiarowego ukazania kluczowej walki oraz efektu elektryczności typowego dla stylu walki Mishima. Dopełnieniem wrażeń są efekty dźwiękowe uderzeń niemal wyciągnięte z gry oraz soundtrack, który podkręcał atmosferę – mogę jednak szczerze Wam odradzić amerykański dubbing. W japońskiej wersji językowej swoich głosów użyczają między innymi Isshin Chiba, Mamiko Noto, Taiten Kusunoki, Masanori Shinohara, Maaya Sakamoto oraz Toshiyuki Morikawa, którzy zadowalająco wcielają się w role.

Tekken: Bloodline (2022) – recenzja serialu [Netflix]. Czy warto sprawdzić produkcję?

„Tekken: Bloodline”, pomimo pewnego zamieszania i kilku bolączek, zostało opracowane z pełnym szacunkiem wobec marki Bandai Namco. To całkiem solidna seria, której warto dać szansę – są pewnie niejasności, twórcy nieco mieszają wśród postaci, a wojownikom poświęcają zdecydowanie za mało czasu. Szalone tempo nie sprzyja uchwyceniu zbyt wielu wątków i bogactwa tego uniwersum, lecz główny sens zostaje zachowany. Pozostaje mieć nadzieję, że spore grono widzów zdecyduje się na seans, a Netflix po analizie słupków oglądalności podejmie decyzję o następnych sezonach – rozwinięcie historii wyszłoby tej serii zdecydowanie na dobre. Jak na razie wydaje się, że pierwsze sześć odcinków to tylko przystawka przed doskonałym daniem głównym, jakie autorzy mogą nam zaserwować w następnych epizodach. Trzymam kciuki za powodzenie serialu, bo całe IP darzę szczególną sympatią i sentymentem.

Atuty

  • Bardzo dynamiczne sceny walki, które zostały niezwykle widowiskowo przedstawione – uwzględnienie efektów wizualnych i dźwiękowych z gier
  • Odwzorowanie charakterystycznych ciosów wojowników
  • Interesująca historia Jina Kazamy i członków rodziny Mishima
  • Japoński dubbing robi robotę
  • Udźwiękowienie dodaje klimatu

Wady

  • Zdecydowanie za mało odcinków
  • Tempo opowieści pędzi jak szalone i w gruncie rzeczy nie pozwala się skupić na zbyt wielu wojownikach
  • Koncepcja przedstawienia niektórych postaci oraz cieniowanie

„Tekken: Bloodline” to bardzo spójna, ale momentami nierówna produkcja – przyjęty design, opracowanie scen walki, udźwiękowienie oraz historia wzajemnie się uzupełniają. Szkoda, że Netflix udostępnił tylko sześć odcinków, których akcja pędzi na złamanie karku i pozostawia wiele tematów za sobą. Czekam na więcej.

7,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper