Jak zostałem samurajem (2022)

Jak zostałem samurajem (2022) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Te siodła nie płoną już jak dawniej

Piotrek Kamiński | 15.08.2022, 21:00

Hank jest psem, a te nie są zbyt mile widziane na pełnym kotów dalekim wschodzie. Jego marzeniem jest zostać samurajem i choć jest to niemalże niemożliwe, los być może wyciągnie do niego pomocną dłoń, kiedy zapatrzony w siebie Daimyo spróbuje zrobić z niego kozła ofiarnego w swoim niecnym planie.

Już niemalże pięćdziesiąt lat minęło od premiery jednej z najlepszych parodii w historii kinematografii, filmu bezlitośnie nabijającego się przede wszystkim z bardzo wtedy popularnych westernów, ale również masy innych rzeczy, z rasizmem i korupcją na czele. Ale „Płonące siodła” to nie tylko żarty w stylu białego kowboja martwiącego się o swój wózek tonący w ruchomych piaskach, przy jednoczesnym ignorowaniu topiących się w nich czarnych chłopaków. To również historia o akceptacji i o tym, że nawet najbardziej twardogłowi tradycjonaliści są w stanie się zmienić i nauczyć akceptować odmienność innych osób. I na tej właśnie lekcji opiera się animowany remake tamtego filmu, dzisiejszy „Jak zostałem samurajem”. Tylko czy to wystarczy, aby powtórzyć sukces oryginału?

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak zostałem samurajem (2022) – recenzja filmu [Monolith]. Humor mniej absurdalny, ale wciąż niezły

Ika Chu i jego ciężko myśląca, prawa ręka

Ika Chu jest kotem feudalnym bardzo dumnym ze swojego zmysłu estetycznego, a przy tym bardzo ambitnym. Bardzo chce aby jego ziemia wyglądała idealnie, kiedy wkrótce odwiedzi go shogun. Solą w jego oku jest niewielka wioska, kompletnie psująca widok. Postanawia potajemnie zmieść ją z mapy, a żeby ułatwić sobie zadanie, przydziela jej nowego samuraja, czekającego właśnie na egzekucję przybysza z zachodu, psa Hanka, który zawitał do Japonii aby spełnić swoje marzenie zostania samurajem. Nie wie jeszcze jak nierozsądny jest to pomysł.

Fabuła filmu to dosłownie po prostu „Płonące siodła” przeniesione do feudalnej Japonii i odpowiednio ugrzecznione pod młodszego widza. Wyróżniający się na tle innych główny bohater trafia do wioski, której, teoretycznie, powinien bronić, choć nie bardzo ma jak. Szybko zaprzyjaźnia się z lokalnym, przejrzałym zabijaką i stopniowo zaczyna zdobywać szacunek mieszkańców miasta. Nawet finałowa akcja jest z grubsza taka sama, choć nikt nie schodzi z planu aby obejrzeć zakończenie w kinowym fotelu. A szkoda!

Problemem dzisiejszego filmu względem oryginału jest jego przesadne ugrzecznienie. Rozumiem, że mamy do czynienia z wersją dla dzieci, więc prostytucję i tego typu klimaty należało wyciąć, ale „Płonące siodła” były parodią, często przekraczającą granice absurdu, używającą jej jako skakanki, a „Jak zostałem samurajem” jest z grubsza tym samym, ale odartym z całego tego niedorzecznego humoru. Jasne, wciąż można się od czasu do czasu zaśmiać – dzieci zapewne znacznie częściej niż dorośli – ale jeśli na film wybierze się osoba znająca i lubiąca oryginał, to może poczuć się zawiedziona tym jak wykastrowana została opowieść.

Jak zostałem samurajem (2022) – recenzja filmu [Monolith]. Widać, że to pierwsza animacja studia

Trening samurajski

Naturalnie, prócz Hanka w filmie zobaczymy jeszcze kilka innych, wojowniczych postaci – jakoś przecież trzeba te 100 minut zapełnić. Mistrzem naszego psiaka zostaje (Yo)Jimbo, gruby, zgryźliwy kocur z przeszłością, wiedzący to i owo na temat walki samurajskim mieczem. Później dołączy do nich jeszcze gigantyczny Sumo, a wolę walki i charakter pokaże malutka kotka, Emiko.

Zakończenie filmu zostało napisane na nowo, tak aby lepiej wpisywać się w dzisiejsze standardy. Nie będę mówił dokładnie o co chodzi, ale raczej nietrudno się domyślić. Gagi są dosyć różnorodne, od prostackich żartów z pierdzenia, przez łamanie czwartej ściany (choć nie tak wymyślne jak dawniej), na humorze fizycznym i sytuacyjnym kończąc. Hank zaklinowany między kocimi pośladkami będzie zapewne w porządku dla maluchów, ale już ich rodzice najwyżej przewrócą jedynie oczami. Tak samo na widok wielkiego, jadeitowego kibelka, kompletnie absurdalnego, ale potrzebnego w wielkim finale. Natomiast sprawdzone klasyki (dosłownie wczoraj widziałem ten sam numer w „Futuramie”), jak kamera skupiająca się na drzwiach w trakcie pościgu, po to tylko aby przeciwnik wbiegł do pomieszczenia razem ze znajdującą się obok ścianą są nadal jak najbardziej skuteczne. 

Sama animacja przypomina miejscami jakością seriale telewizyjne, ale jest jak najbardziej funkcjonalna, a projekty postaci charakterystyczne i miłe dla oka. Akcja nie jest może jakoś niesamowicie widowiskowa i nowatorska, lecz dzięki sprawnej pracy trójki (!) reżyserów (a podobno swoje palce w projekcie maczał i nasz Tomek Bagiński), potrafi całkiem regularnie przywołać na twarz uśmiech, a to właśnie jest przecież w „Jak zostałem samurajem” najważniejsze. Jedynie sam główny bohater sprawia wrażenie trochę zbyt... nijakiego, generycznego, aczkolwiek podejrzewam, że ta jego przeciętność była częścią planu twórców – zwłaszcza jak dodać do tego fakt, że w oryginalnej wersji dźwiękowej głosu użyczył mu najbardziej nijaki głos świata, Michael Cera. A skoro już o głosach rozmawiamy...

W polskiej wersji językowej duetem głównych bohaterów są Tomasz Włosok jako Hank i Andrzej Grabowksi jako Jimbo (choć na Filmwebie ktoś się rypnął i podają odwrotnie). Włosok ostatnio udowadnia całkiem regularnie, że jest bardzo dobrym aktorem i nawet raczej średnie produkcje w stylu „Jak pokochałam gangstera” potrafi wyciągnąć do góry swoim występem, więc można było śmiało zakładać, że poradzi sobie z rolą w animacji. Dodatkowo miał ułatwione zadanie dubbingując Cerę. Co innego pan Grabowski nakładający swój głos na Sama Jacksona. Przyznam, że nie sprawdzałem oryginalnej obsady przed seansem i dopiero przed pisaniem tego tekstu sprawdziłem sobie na zwiastunie jak film brzmi po angielsku. Obsadzenie tak charakterystycznego aktora w roli spasłego, japońskiego kota było na pewno ciekawym eksperymentem, ale nasz pan Andrzej zwyczajnie pasuje do tej roli. Nie jest ciekawostką, nie bawi nas to, że słyszymy faceta, który każde kolejne słowo wypowiada tak, jakby chciał pogonić je soczystym „motherf@#er”. Kiedy człowiek spojrzy na postać Jimbo, Grabowski zdaje się być po prostu naturalnym wyborem. W pozostałych rolach usłyszymy kilka równie ciekawych głosów, że wymienię choćby tylko Daniela Damięckiego, dla mnie na zawsze już jedyny, prawilny głos Kudłatego ze Scooby-Doo (pamięta ktoś jeszcze te stare kasety Hanna-Barbera z początku lat dziewięćdziesiątych?!), zastępujący u nas postać graną przez Mela Brooksa.

„Jak zostałem samurajem” jest całkiem solidną animacją dla młodszego widza. Ktoś stwierdził, że morał z”Płonących siodeł” jest na tyle uniwersalny, że warto sparafrazować go i dla dzisiejszego pokolenia, więc zrobił film zasadniczo taki sam, lecz odarty z hardkorowego, bezpardonowego poczucia humoru lat minionych, ubrany za to w bardziej dzisiejszą, trochę nijaką, ale za to bezbolesną wrażliwość. Na szczęście wciąż jest się tu z czego pośmiać, więc rodzinny seans pierwszej animacji Brooksfilms nie jest wcale złym pomysłem.

Atuty

  • Dużo skutecznych wizualnych gagów i odniesień;
  • Wciąż dobry morał;
  • Solidna polska wersja językowa;
  • Dobre tempo i komediowe wyczucie.

Wady

  • Część żartów tak sucha, że aż zęby swędzą;
  • To po prostu „Płonące siodła” tyle, że bez dzikiego zachodu i niepoprawnych żartów;
  • Jakość animacji częściej przypomina telewizyjny serial, niż kinowy film.

„Jak zostałem samurajem” to dostosowana do dzisiejszych czasów, gorsza, animowana wersja klasycznych „Płonących siodeł”. Fani oryginału będą zapewne zawiedzeni, ale przygoda Hanka jest na tyle solidna, że spokojnie można zaryzykować wspólny seans z latoroślą.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper