Nocne niebo (2022)

Nocne niebo (2022) - recenzja, opinie o serialu [Amazon]. Niespieszny romans z odrobiną sci-fi

Piotrek Kamiński | 25.05.2022, 21:00

Starsza parka spędziła ze sobą niemalże całe życie. Wszystko robią razem, wciąż się kochają, lubią sobie pożartować. Ale mają też pewien sekret. W ich szopie znajdują się ukryte drzwi prowadzące do sali, z której można przenieść się na inną planetę. Na zewnątrz nie wyjdą, ale już sam widok zapiera dech.

Jestem przekonany, że oto mamy serial, który zdecydowanie podzieli publiczność. Wyświechtana śpiewka, wiem, ale w tym przypadku jak najbardziej zasadna. A to dlatego, że zabierając się za "Nocne niebo" bardzo łatwo wyobrazić sobie nie wiadomo co i później się przez to zawieść. Wybierając serial Holdena Millera do recenzji byłem nim natychmiast zaintrygowany. Science fiction z samym J. K. Simmonsem, zapewne o kosmosie, bo przecież tytuł i do tego jedną z ról drugoplanowych (ale ważną!) gra nasz własny Piotr Adamczyk. Czego tu nie kochać? No więc zabrałem się za pierwszy odcinek, a tam... Melodramat o starszej parce u zmierzchu swego życia, dodatkowo z bolesną przeszłością w tle. Jasne, mają tę wspomnianą już salkę, ale z elementów s-f to już wszystko. Końcówka pierwszego odcinka jednakże zdaje się obiecywać, że akcja za moment się rozkręci. Tak się jednak nie dzieje. Jest to bardzo (bardzo) powolny serial, zbudowany niemalże w całości na interakcjach między postaciami, z ledwie zalążkiem jakiejś większej fabuły wprowadzonym w drugiej połowie sezonu. Ale na rozwiązanie przyjdzie jeszcze poczekać. Mówię - raczej nie każdemu taki klimat podejdzie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nocne niebo (2022) - recenzja serialu [Amazon]. Mała zawartość cukru w cukrze 

Frank i Irene

Akcja serialu biegnie dwutorowo. Z jednej strony śledzimy Franklina (Simmons) oraz Irene (Spacek), którzy próbują normalnie żyć, ale nie dość, że ona jest już zmęczona, cierpi na depresję i nie ma ochoty dalej się męczyć, nie dość, że Franka nagabuje nowy, zdecydowanie zbyt koleżeński sąsiad, to jeszcze nawiedza ich niespodziewany gość. Przedstawia się jedynie jako Jude (Chai Hansen), ale nie wiadomo skąd jest, skąd się tu wziął, ani czyja krew zdobi jego ubranie...

Z drugiej strony barykady (bardzo dosłownie, bo w Meksyku) mamy Stellę (Julia Zylberberg) i jej córkę, Toni (Rocio Hernandez). Matka jest religijną tradycjonalistką, córka zwykłą nastolatką, która chciałaby trochę pożyć, ale matka trzyma ją pod kloszem, mówiąc, że kiedyś wszystko się wyjaśni i, że musi ją chronić, ponieważ ich rodziną jest "specjalna". Jaki to ma związek ze staruszkami z USA? Zaskakująco duży, choć o tym przekonamy się później. Za to już w pierwszym odcinku wpada do nich stary znajomy mamy (Adamczyk)!

Bardzo długo ich historie są zupełnie oddzielne, nawet kiedy zaczynamy już rozumieć w jaki sposób się ewentualnie połączą. Natomiast kiedy bliżej końca dochodzi wreszcie do splecenia wątków, po krótkim spotkaniu historia... Urywa się. Koniec sezonu. Z wszystkich pytań, które widz zdążył zadać telewizorowi w trakcie oglądania odpowiedź znajdują jedynie, hmmm może ze trzy, a z napoczętych wątków tylko jeden dobiegł (chyba) do końca. Nie byłoby to może aż tak złe, gdyby nie to, że przebrnęliśmy właśnie przez osiem prawie sześćdziesięciominutowych odcinków. Mimo najszczerszych chęci, miejscami zwyczajnie nie da się nie czuć lekkiego znudzenia. 

Nocne niebo (2022) - recenzja serialu [Amazon]. Świetne aktorstwo i zdjęcia 

Jude spacerujący po lesie

Co by jednak nie mówić o liczbie "tak więc" oraz "lecz" rozsianych po scenariuszu (jeśli ktoś nie wie o co chodzi, polecam pogadankę na ten temat od Matta Stone'a i Treya Parkera), do aktorstwa zwyczajnie nie da się przyczepić. Przynajmniej w temacie głównych bohaterów, bo już droga, którą postanowił pójść nasz Piotr wcale nie każdemu musi się spodobać - na przykład mi trochę kłócił się z tonem reszty serialu. Ale już Simmons i Spacek to po prostu klasa sama w sobie - nie żeby kogoś miało to dziwić. Ich interakcje są najsłodszą rzeczą na świecie. Widz - jeśli tylko lubi takie rzeczy - natychmiast ich kupuje, empatyzuje z nimi, wierzy, że są ze sobą całe życie. Wielokrotnie będziemy się o nich martwić, bać się, że coś może im się stać, albo jak to drugie zareaguje, kiedy dowie się czegoś o pierwszym. Jest taka scena w jednym z późniejszych odcinków, gdzie widz już wie, że nie wyjdzie z niej nic dobrego, a ponieważ postacie są napisane i zagrane tak wyśmienicie, to aż skręca nas przed telewizorem, żeby jakoś to powstrzymać, żeby im pomóc.

Pozostała część obsady spisuje się bardzo poprawnie. Jude jest zarówno tajemniczy, jak i sympatyczny, dzięki czemu przez bardzo długi czas nie możemy mieć pewności, o co dokładnie mu chodzi. Czy powinniśmy martwić się o Franka i Irine, czy nie ma o co? Często partneruje mu też wnuczka naszych głównych bohaterów, Denise (Kiah McKirnan). Sympatyczna dziewczyna, ale nie odznacza się niczym nadzwyczajnym na tle kolegów i koleżanek z planu. Po drugiej stronie muru Trumpa mamy wspomnianą już rodzinę. Stella jeszcze można powiedzieć, że jest intrygująca, ponieważ bardzo płynnie potrafi przeskoczyć od wrażliwej, kochającej matki, do kobiety, która robi to, co musi zostać zrobione. Czyli w sumie jak wszystkie matki, więc może niepotrzebnie się zachwycam. Natomiast jej córka, podobnie jak Denise... Jest. I jest sympatyczna. I to tyle. O Adamczyku można by napisać całkiem sporo, ale wchodziłoby to dosyć mocno w obszar spoilerów, więc powiem tylko tyle, że nie przekonała mnie tu jego gra.

Zarówno kosmos widziany z "salonu" państwa York, jak i po prostu świat kręcony oczyma Ashley Connor, Andrew Wehde i Pablo Desanzo są bardzo delikatne i miłe dla naszych oczu. Używają raczej ciepłych barw, zawsze znajdując jakieś przyjemne źródło światła nawet w scenach nocnych, a pomarańcz, jak wiemy, zawsze dobrze komponuje się z granatowym niebem. Używają też często cieni do budowy kadru, dając nam często ujęcia zaczynające się tajemniczo, aby później przejść w zadziwienie. To jeden z tych seriali, które od początku do końca cieszą wzrok widza. Nie jest to może poziom "Better call Saul" (widzieliście ten siódmy odcinek?!), lecz I tak warto oglądać na dobrym, dużym telewizorze, a nie malutkim ekranie telefonu.

Być może zauważyłeś, że nie za bardzo wspominałem w tym tekście o elementach s-f. Cóż, to dlatego, że jest ich tu tyle co kot napłakał. "Nocne niebo" to piękny dramat, opowieść o ludziach, o walce z demonami przeszłości, poszukiwaniu siebie, akceptacji. Science fiction wpada tam jedynie czasami na gościnny występ i, moim zdaniem, ocenianie go jako serialu tego typu jest dlań niezwykle krzywdzące. Jak zawsze, nie pisałem tego tekstu z konkretną oceną w głowie, czekając zamiast tego, co powie mi sam tekst. Myślałem, że będzie raczej nisko, lecz nie. Jeśli podejść do tego serialu odpowiednio, przyjmując go takim, jakim jest - a raz jeszcze uczulam, że nie jest to typowe widowisko sci-fi - to okaże się, że jest to piękna historia miłosna, opowieść o ludzkich dramatach. Godna polecenia.

Atuty

  • Doskonali Simmons i Spacek;
  • Sympatyczna reszta obsady;
  • Piękne zdjęcia;
  • Mocna, skupiona na ludziach, pełna zatykających gardło momentów fabuła.

Wady

  • Żujący scenerię Piotr Adamczyk trochę nie pasuje do reszty serialu;
  • Elementy s-f i związana z nimi część historii potraktowano bardzo po macoszemu;
  • Tempo w niektórych miejscach mogłoby być lepsze.

"Nocne niebo" nie jest serialem s-f. Jest dramatem o ludziach z elementami (niewieloma) s-f. Doskonale zagranym i mistrzowsko nakręconym, więc jeśli tylko podejść do niego zdając sobie z tego sprawę, można dostać 8 godzin dobrej, niespiesznej telewizji.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper