Lost City

Zaginione miasto (2022) – recenzja i opinia o filmie [UIP]

Kuba Koisz | 05.04.2022, 22:28

Jeśli poczujemy się czasami zapętleni w powtarzalności kultury, to zadajmy sobie pytanie, czy to zawsze oznacza coś złego. Faktem jest, że „Miłość, szmaragd i krokodyl” już się w kinomatografii zdarzyły, a „Uncharted” to w sumie morfujący w brzydki sposób „Indiana Jones”. Czasami te kalki wyjdą na wierzch, czasami nie. Takie na przykład świeżutkie jeszcze „Zaginione miasto” kradnie z tamtych dzieł (a szczególnie pierwszego), ile się tylko da. I co z tego? A nic to, przeżyjemy, bo to wcale nie piecze. Szczególnie, jeśli połkniemy ten film z odpowiednim nastawieniem. 

Zresztą perypetie pisarki romansów, którą ktoś uprowadza (ponieważ jej twórczość może zawierać wskazówki dotyczące lokalizacji starożytnego miejsca pełnego bogactw wszelakich), to przede wszystkim komedia romantyczna, a w drugiej kolejności film przygodowy. Obie te konwencje wiją się w miłosnym uścisku, ale finalnie prym wiedzie wątek Adama, który zakochany jest w Lorettcie. Ale po kolei, żeby się nie pogubić w tej gonitwie. Na ratunek porwanej pisarce wyrusza model, który dotychczas najbardziej znany był z tego, że użyczał twarzy oraz mięśni okładkom jej romansów. Facetowi mieszają się nieco porządki i czasami ponosi go fantazja – uważa się za brawurowego Dasha, awanturnika ze wspomnianej beletrystyki. Chociaż, jak się później okazuje, jest w nim o wiele więcej niż widać na pierwszy rzut oka (a na pierwszy rzut oka widać głownie klatę oraz kuliste barki). Mężczyzna jest na tyle zdeterminowany, że wyrusza do niebezpiecznej dżungli, aby wyrwać kobietę z rąk ekscentrycznego bogacza. Tenże wyśnił sobie, że odnajdzie wspomniane zaginione miasto, ale podobnie jak nasz protagonista – również bierze sobie fikcję literacką nieco zbytnio do serca. A jej autorka w tym wszystkim szuka po prostu miłości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zaginione miasto (2022) – recenzja i opinia o filmie [UIP]. Nic wielkiego, ale i nic małego

zaginione miasto

To wszystko generuje tyle żartów, ile reżyserzy byli w stanie wdusić na taśmę. Niektóre są wyższych, a inne niższych lotów, ale najczęściej nie walą ślepakami. A to rozłożą figurę maczo, a to pobawią się oczekiwaniami widza względem rozwoju romansu, a następnie wcisną spore cameo, bo skondensowane w całej zajebistości Brada Pitta. Te ornamenty nie sprawiają jednak, że tracimy z radaru parę głównych bohaterów. Sandra Bullock oraz Channing Tatum mają to „coś”, nazywanego chemią ekranową, a w obranej konwencji odnajdują się równie dobrze co Michael Douglas i Kathleen Turner przed laty. Reagują na swoje żarty, rozmawiają, pasują do siebie wizualnie, starają się traktować to wszystko z przymrużeniem oka, ale nie jako łatwy sposób na zainkasowanie czeku. Czasami nie dowożą tutaj natomiast twórcy "u góry" – a to jakiś dialog jest przeciągnięty, a to źle wymierzono jego timing, aby potem spalić ważny wątek koślawą oczywistością. Drobne skuchy lecz takie do przełknięcia. 

Zaginione miasto (2022) – recenzja i opinia o filmie [UIP]. Miłość, szmaragd i goła klata

Cały film złożony jest bowiem ze znanych tropów, ale na tyle już przez popkulturę przemielonych, że warto byłoby zainwestować w jakiś odświeżacz. Tatum zresztą grał już w jednym filmie, który brał znane motywy wyjściowe, a następnie uroczo je wykręcał. „21 Jump Street” i jego kontynuacja to wciąż najlepsze komedie w jego dorobku, kiedy „Zaginione Miasto” układa się raczej na półce z masówkami, które trzaska się pomiędzy ważniejszymi projektami, aby mieć co włożyć do gara. Można byłoby żachnąć się na to, że nie zaryzykowano tutaj odważniejszym pomysłem, ale jak tu się irytować tak na serio, skoro film już na poziomie promocji nie obiecywał niczego więcej? Na tle kina przygodowego w tym roku wystarczy mieć nieco więcej uroku niż wspomniane i nieudane „Uncharted”, aby pozwolić widzowi na chwilę magicznego eskapizmu. Z takim podejściem komedia braci Aarona i Adama Nee jest w stanie wygrać nasze serca, szczególnie, gdy idziemy do kina obładowani popcornem, a obok siedzi nasza druga połówka. Wtedy to wszystko działa zgodnie z intencją producentów. 

I takie to jest kino epoki zniesionych obostrzeń koronawirusowych: naiwne, wtórne, ale też bezpretensjonalne, do połknięcia. Oczekiwania na coś więcej przyniosą ze sobą rozczarowanie, a obniżenie tychże – miły seans. I o to w tym wszystkim chodzi. Wajcha w przód i jedziemy w przygodę, a na końcu mały romansik. 

Atuty

  • Chemia między bohaterami
  • Cameo pewnego znanego aktora
  • Urocze to wszystko

Wady

  • Ale nie oczekujcie niekontrolowanych wybuchów śmiechu

"Zaginione miasto" to po prostu komedia romantyczna z Channingiem Tatumem i Sandrą Bullock. Z całym bagażem minusów oraz plusów tej sytuacji. W zależnosci od kontekstu oraz podejścia - albo rozczaruje, albo dostarczy rozrywki. Na wielu poziomach - działa, szczególnie do nachosów z dipem serowym.

6,0
Kuba Koisz Strona autora
Dziennikarz filmowy i recenzent związany z polską branżą filmową od wielu lat. Autor tekstów, esejów i współpracownik magazynów i stacji telewizyjnych w tematach filmowych. Prywatnie fan boksu, ciężarów, SF i komiksów.
cropper