Final Fantasy XV - recenzja gry + wideorecenzja

Final Fantasy XV - recenzja gry + wideorecenzja

Wojciech Gruszczyk | 03.12.2016, 20:44

W 2006 roku szczęśliwcy postawili w swoich domach PlayStation 3, inni zainwestowali w Nintendo Wii, a na półkach sklepowych zawitały takie gorące produkcje jak Bully, Mortal Kombat: Armageddon, Okami, Prey, Kingdom Hearts II (EU), Gears of War, czy też nawet Final Fantasy XII. To właśnie w tym roku rozpoczęto prace nad Final Fantasy Versus XIII, które później przerodziło się w Final Fantasy XV. W międzyczasie zagraliśmy w wiele gier, świat zmienił się nie do poznania i w końcu po latach otrzymaliśmy tę wielką opowieść. Zastanawiacie się, czy było warto czekać? 

O procesie powstawania Final Fantasy XV można napisać epopeję. Dramaty, przekładanie terminów, przeskoczenie platformy, porzucenie pierwotnej koncepcji, zmiany kadrowe – tutaj wydarzyło się dosłownie wszystko. W takich okolicznościach w 98% ostateczny produkt nie prezentuje oczekiwanego poziomu, ale w przypadku FFXV nikt nawet nie myślał o porażce. Square Enix nie mogło pozwolić sobie na klęskę, gracze nie wytrzymaliby kolejnej „trzynastki”, a w dodatku świat potrzebował dobrego, kultowego Final Fantasy. Piętnastka nie jest jednak produkcją, którą zapamiętaliście, bo autorzy kreując tę opowieść latami nie zerkali wyłącznie we własne notatki i tworzyli opowieść według japońskich wzorców. Na naszych oczach właśnie narodziła się nowa fantazja, która pokazuje, że nawet mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni potrafią wyciągnąć lekcje po bardzo dotkliwych porażkach, przyglądają się dalekiej konkurencji i co najważniejsze – potrafią wykorzystać dorobek Zachodu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gra to tylko część. Tutaj trzeba odrobić zadanie domowe

Głównym bohaterem produkcji został Noctis Lucis Caelum, młody książę wyjątkowego miasta-państwa Lucis, które od pokoleń korzysta z mocy potężnego kryształu. Artefakt zapewnia mieszkańcom spokój, ale za murami tej oazy nie dzieje się najlepiej. Imperium Niflheim podbija każdy kolejny skrawek terenu prezentując niespotykaną w świecie siłę – żołnierze wybijają wszystkich, którzy nie chcą uznać wyższości Imperatora. Nie jest tajemnicą, że władze Niflheim mają chrapkę na Lucis, ale wieloletnią wojnę ma zakończyć podpisanie traktatu, na mocy którego Noctis poślubi Lunafreyę „Lunę” Nox Fleuret, czyli wyjątkowo piękną dziewczynę pochodzącą z imperialnej prowincji Tenebrae. Ich ślub miał być podwaliną pod nowy początek dla wszystkich mieszkańców, jednak nawet najpiękniejsze życie nie pisze tak cudownych scenariuszy. Właśnie z tego powodu gracze poznają Nocta, który wraz ze swoją ekipą stara się dopchać zepsuty samochód do warsztatu. Protagonista miał spotkać swoją miłość, rozpocząć błogie życie, zasadzić drzewo i wydoić kilka chocobosów, ale zamiast tego reperuje pojazd, a po zaledwie kilku następnych godzinach jego świat staje w płomieniach.

Tak tytułem wstępu mogę zarysować historię nie zdradzając za wiele, ale prezentując bardzo prosty przekaz – Square Enix zdecydowało się przygotować opowieść o podążaniu za miłością, jednak na szczęście przygoda nie kończy się na tym jednym aspekcie. Twórcy bardzo płynnie przechodzą pomiędzy tematami i skupiają się na przyjaźni, wojnie, zemście, nienawiści, ale niezależnie od przygotowanej historii musicie wiedzieć, że Final Fantasy XV nie jest jednowymiarowym bytem. Japończycy zdecydowali się przygotować dodatkowy film (Kingsglaive: Final Fantasy XV), serial animowany (Brotherhood: Final Fantasy XV), a nawet dodatkową grę (A King’s Tale: Final Fantasy XV) i każdy z tych elementów rozbudowuje historię i pozwala zrozumieć przedstawiony świat. Jestem nawet pewien, że gracz podchodząc do FFXV bez znajomości przynajmniej Kingsglaive: Final Fantasy XV będzie czuł się zagubiony, bo produkcja w reżyserii Takeshi Nozuego jest idealnym wstępem do gry i przedstawia bezpośrednie wydarzenia przed rozpoczęciem głównej historii. To w zasadzie dwugodzinna animacja, którą można uznać za „podwaliny” pod cały projekt. Gracz-widz nie tylko otrzymuje szczegóły przygody, potrafi zrozumieć wątki, ale nawet spotyka postacie, które przewijają się w filmie.

Jestem wielkim fanem rozwiązań, gdy gra jest dopełnieniem lub częścią innego produktu, ale muszę ostrzec potencjalnych graczy, że tutaj po prostu trzeba odrobić zadanie domowe. Można się mocno zrazić do wykreowanej przygody bez odpowiedniej wiedzy – w konsekwencji trudno ukryć, że przynajmniej film powinien trafić do pudełka z pozycją, ale jak wiadomo Square Enix zdecydowało się na inny model dystrybucji.

Mając niezbędny bagaż doświadczeń można uczestniczyć w przyjemnej przygodzie, która ma swoje słabsze (początkowe) i zdecydowanie mocniejsze (późniejsze) chwile. Na początku do naszej dyspozycji oddano wielki teren, który niemal dowolnie odkrywamy, badamy, biegamy, rozwiązujemy problemy mieszkańców i jest to spore odświeżenie dla tego uniwersum. Gdy jednak przetrwamy tę świeżość, to otrzymujemy typowego Final Fantasy z jednym, najważniejszym wątkiem i możemy uczestniczyć w prawdziwym show. Nie ukrywam, że zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu rozgrywka po pierwszych dziesięciu godzinach – później przez kolejne dziesięć godzin uczestniczyłem w ciekawej intrydze, która została dodatkowo „przełamana” jednym z rozdziałów, gdzie deweloperzy eksperymentują i wrzucają do rozgrywki zupełnie nowy system. To ciekawe zjawisko, które pokazuje, że zespół odpowiedzialny za pozycję sprawdza różne rozwiązania na żywym organizmie.

Backstreet Boys o jakim nawet nie śniliście

Noctis w podróży za miłością nie jest osamotniony. Od początku rozgrywki głównemu bohaterowi towarzyszą: przyjaciel z dzieciństwa Prompto Argentum, królewski doradca Ignis Stupeo Scientia oraz najbliższy strażnik Gladiolus Amicitia. Ta zgrana paczka to jeden z najmocniejszych elementów historii oraz całej produkcji, bo od legendarnego Final Fantasy X nie miałem okazji poznać tak zgranej i tak dobrze napisanej formacji. Tutaj każdy z bohaterów jest inny i każdy ma duszę. Twórcy kreowali postacie przez długie lata, ale wywiązali się ze swoich zadań w 101%. Herosów z łatwością można polubić i w konsekwencji nie są nam obojętne ich losy, a możecie mi wierzyć, że podczas tej 20 godzinnej opowieści dzieje się naprawdę wiele. Ciężar historii dość szybko przechodzi z „gonitwy za miłością” do „budowania przyjaźni” i dzięki temu każda kolejna misja była dla mnie sporą przyjemnością. Na naszych oczach dojrzewa Noctis, a jego relacje z osobistą gwardią stają się coraz to mocniejsze. W tej sytuacji cierpią postacie drugoplanowe, które nie są tak wyraziste jak główny zespół – w świecie napotkacie na sporo różnych bohaterów, lecz dość trudno spamiętać ich imiona, bo są po prostu bladym tłem. Kampania marketingowa pozycji sprawiła, że miałem spore obawy o „Backstreet Boys w Final Fantasy”, ale wystarczyło kilka minut, bym chciał poznać ten boysband. Tutaj każdy ma coś do powiedzenia, bohaterowie rzucają anegdotkami, Prompto śpiewa piosenkę o chocobosach, Gladiolus narzeka i brzmi to naprawdę naturalnie.

[ciekawostka]

Tak jak wspomniałem na początku przygody bohaterowie mają problem z samochodem i trafiają na wielką, otwartą mapę. Tutaj widać rozwój serii i wyciągnięcie lekcji z zachodnich projektów – twórcy nie trzymają gracza za rączkę, a pozwalają zwiedzać, wpadać do podziemi, biegać na łowy, czy po prostu wykonywać zadania poboczne. Pod względem dodatkowych misji nie można wyróżnić gry na tle konkurencji, bo większość aktywności to typowe „idź, zbierz, oddaj, zabij”, ale realia projektu oraz system walki sprawiają, że nawet najnudniejszy quest nie jest problemem. Sporym plusem w moim odczuciu jest poziom trudności, bo tytuł potrafi wymęczyć – biegając po otwartych terenach bardzo łatwo można wpaść na przechadzającego się stwora, którego poziom zdecydowanie przewyższa naszą ekipę i w tej sytuacji wystarczy jeden cios, by Noctics zbierał nogi za pas. Podczas rozgrywki trzeba również rozważnie wydawać zdobytą gotówkę, ponieważ tej zawsze brakuje – za wykonane zadania otrzymujemy nagrody, ale nie można tutaj mówić o życiu w luksusie, jedzeniu kawioru i wydawaniu drobniaków na waciki. Nowe bronie, dodatkowe akcesoria, czy potiony kosztują, więc najlepiej od czasu do czasu zapomnieć o wątku głównym i przykładowo biegać za potworami.

Formacja Noctisa na szczęście nie musi pokonywać tych wielkich przestrzeni na nogach. Protagoniści dość szybko naprawiają samochód i Regalia podwozi ich do wyznaczonych miejsc. Tutaj możemy skorzystać z autopilota i przyglądać się krajobrazom lub ręcznie prowadzić, ale system kierowania pojazdem pozostawia wiele do życzenia. Jest drętwo, wolno i po prostu lepiej oddać auto w ręce Ignisa. Na domiar złego czasami pokonanie obszaru zajmuje nawet 10 minut, więc ja umilałem sobie rozgrywkę… Przeglądaniem Sieci na telefonie. W późniejszym etapie zabawy odblokowujemy szybszą podróż lub możemy odpicować pojazd i zamienić go w samolot, ale na początku jest po prostu słabo. Eksperyment z samochodem jest ciekawostką, ale nie obraziłbym się, gdyby kierowca potrafił zdecydowanie przyspieszyć.

Wśród takich systemowych innowacji na pewno należy jeszcze wyróżnić talenty bohaterów. Noctis jest rybakiem, Prompto fotografem, Ignis kucharzem, a Gladiolus jest wielkim fanem szkoły przetrwania. Te zdolności pozwalają przykładowo rozbić obóz, ugotować dobre jedzenie, wykonać kilka ładnych zdjęć na tle ogromnych potworów lub po prostu złowić rybę. Postacie rozwijają swoje umiejętności i przygotowany system jest naprawdę świetny. Bohaterowie muszą spać, by zdobyte wcześniej doświadczenie „wpadło na ich konto” – dopiero po odpoczynku zdobywamy kolejne poziomy i dodatkowe punkty do rozwoju herosów. Gdy jednak zatrzymamy się na chwilkę, to możemy zjeść dobry posiłek i przykładowo zwiększyć na określony czas siłę lub żywotność bohaterów. Najmniej z całego zestawu spodobała mi się zdolność Nocta – mini-gierka z łowieniem jest nudna, ale akurat w tym temacie nie jestem wielkim fanem, bo nigdy nie interesowało mnie siedzenie nad rzeką z kijem w wodzie. 

Chwyć w łapy miecz i poczuj to. Będziesz chciał więcej

Oczywiście nie samym jedzeniem, fotografowaniem, rozbijaniem namiotów i łowieniem człowiek żyje. Wyśmienitym aspektem produkcji jest bez wątpienia walka, która odbywa się tym razem w czasie rzeczywistym. Widząc przed nami przeciwnika wystarczy, że do niego podejdziemy i rozpoczyna się akcja przez duże A. Bo autorzy zaoferowali jeden z najlepszych systemów w historii gatunku – jest intensywnie, efektownie i wyjątkowo przyjemnie. Chociaż nasz zespół zazwyczaj składa się z czterech osób, to w gruncie rzeczy kontrolujemy tylko Noctisa – pozostałym członkom formacji możemy wydawać krótkie polecenia aktywacji specjalnej zdolności, ale tutaj należy zwracać uwagę na naładowanie zielonego paska. Bohater korzysta z magicznych oręży, które materializują się w jego rękach – na d-padzie zmieniamy poszczególne bronie, a dynamiczne przełączanie działa świetnie. Noct dzięki królewskiemu pochodzeniu może również teleportować się na krótką odległość i zadawać mocniejsze ataki, a skill ten pomaga w infiltrowaniu baz rywali, czy też pozwala w ekspresowym tempie opuścić potyczkę.

Rywalizacja została przygotowana z taką dbałością o szczegóły, że w zasadzie przez kilka godzin z przyjemnością po prostu biegałem za kolejnymi, powtarzalnymi zadaniami pobocznymi, bo po prostu chciałem walczyć. Z biegiem czasu bohaterowie przez wspomniane zdolności mogą ze sobą coraz to bardziej współpracować na polu bitwy i każde starcie jest po prostu jeszcze przyjemniejsze.

Niezależnie czy walczymy z małym oddziałem, grupką bestii, wielkim smokiem, czy bossem – tutaj nie brakuje satysfakcji, a w dodatku rywalizacja jest trudna, więc musimy zwracać uwagę na zachowanie oponentów, unikać ataków, czy też korzystać z najróżniejszych wspomagaczy. W grze nie zabrakło również summonów nazwanych Astralami, o których trudno zapomnieć. Od lat jesteśmy świadkami wybornych prezentacji tych mitycznych postaci, ale Final Fantasy XV każde przywołanie legendarnego pomocnika to euforia połączona z ekstazą. Autorzy napracowali się kreując obłędne animacje – nie nastawiajcie się jednak na aktywowanie mocarzy przy każdym starciu, bo studio zadbało, by każde spotkanie z obrońcami Eosu było czymś wyjątkowym i zawsze musimy spełnić wyznaczone wymogi.  

Pozostając w temacie magii nie mogę zapomnieć o czarach – Square Enix nie zdecydowało się na znane rozwiązanie, bo tym razem moc ognia, błyskawic lub lodu musimy czerpać z ziemi. Brzmi dziwnie? Wystarczy podejść do wyznaczonego miejsca, kliknąć przycisk akcji i Noctis pobiera wyznaczoną esencję. Następnie w opcjach możemy mieszać ze sobą składniki, dodawać przedmioty i w taki sposób tworzymy potężne zaklęcia. I słowo „potężne” pada tutaj nie bez przyczyny, bo choć czasami musimy się natrudzić i nabiegać, by uzupełnić „składniki”, to jednak po stworzeniu czarów, za każdym razem dzierżymy w łapach naprawdę mocarną siłę. Choć trzeba mieć świadomość, że z wielką siłą wiąże się wielka odpowiedzialność i rzucając zamieć na pole bitwy możemy również zamrozić naszych kompanów.  

Za zdobyte doświadczenie rozwijamy postacie i deweloperzy zdecydowali się na siatkę przypominającą uproszczone Sphere Grid z Final Fantasy X. Jednak w tym wypadku umiejętności podzielono na kilka kategorii, w których postacie dzielą miejsca. Jest to ciekawe rozwiązanie, które początkowo nie przypadło mi do gustu, ale po dokładnej analizie potrafiłem zainwestować punkty w taki sposób, by nauczyć drużynę lepiej ze sobą współpracować, usprawnić ich siłę, czy po prostu powiększyć ekwipunek. Szybko, sprawnie, schludnie i z pomysłem.

Świat prezentuje nowy początek

Jeszcze kilka lat temu, gdy cały projekt był w powijakach, nie sądziłem, że połączenie współczesnych elementów z typową fantastyką da tak pozytywne rezultaty. Ten świat zwiedza się z naprawdę sporą przyjemnością, bo nawet główna mapa potrafi zaintrygować różnorodnością. Od pierwszej chwili czuć tutaj niepowtarzalną atmosferę uniwersum Final Fantasy, choć nie ukrywam, że dopiero drugi etap opowieści przywołał wiele wyjątkowych wspomnień. Zabrakło mi w kilku szczególnych miejscach dodatkowych filmów CGI prezentujących zagadnienia historii, z których ta seria jest znana, ale z drugiej strony otrzymujemy dwugodzinny wstęp właśnie w takiej formie.

Pod względem oprawy tytuł jest jednak dość nierówny. W galerii znajdziecie sporo ładnych ujęć, ale podczas rozgrywki nie trudno wpaść na niedopracowane tekstury, czy też krzyczące „napraw mnie” włosy bohaterów. Z drugiej strony nie trudno zauroczyć się efektami pogodowymi lub cyklem dnia i nocy – ten drugi element jeszcze w istotny sposób wpływa na rozgrywkę, bo bohaterowie po zmroku mogą napotkać potężniejszych przeciwników. W konsekwencji nie dość, że oglądamy wyborne grę światła, to w dodatku możemy jeszcze zmierzyć się z potężnym kolosem.

Złego słowa nie mogę powiedzieć na temat udźwiękowienia – to najwyższa klasa w gatunku, bo nawet menu potrafi zauroczyć nutą. Podczas walk z głośników wydobywają się obłędne utwory, które będą umilać mi prace przez wiele miesięcy. Podczas rozgrywki na PlayStation 4 Pro nie trafiłem na męczące spadki animacji, ale przed drugą aktualizacją wpadłem na sporo irytujących błędów – przez 5 minut samochód jechał tyłem, innym razem gra się zawiesiła, później Noctis zamarzł na środku miasta, a jeszcze kilkukrotnie wpadłem na misję z zaburzonym balansem (za mocny rywal na taki poziom zadania), ale te wszystkie niedogodności zniknęły po pobraniu drugiego patcha. W tej sytuacji nie zalecam rozgrywki przed dokładnym „naprawieniem” tytułu za pomocą wspomnianych plastrów. Na szczęście deweloperzy nie zawiedli i od dnia premiery mogliśmy poznawać wydarzenia bez niedogodności... I jeszcze tylko proszę o skrócenie ekranów wczytywania. 

[ciekawostka]

10 lat czekania, ale… Było warto

Final Fantasy XV to ogromny powiew świeżości w tym zastanym błyskawicami uniwersum. Twórcy przez dekadę tworzyli grę, którą wielu już dawno spisało na straty, jednak zespół nie zawiódł. To nie jest Final Fantasy, które znacie, ale jest to Final Fantasy, które będziecie chcieli poznać.

Historia jest przewidywalna, niezbędne jest odrobienie „zadania domowego”, ale pod względem świata, bohaterów, udźwiękowienia oraz systemu walki otrzymujemy grę, na którą warto było czekać. Mogę mieć tylko nadzieję, że "Szesnastka" trafi na rynek zdecydowanie szybciej, bo po zakończeniu opowieści chciałem więcej i więcej. Tytuł pozostawia pewien niedosyt, ale jest to miłe uczucie… Przede mną jeszcze sporo dodatkowych aktywności i pewnie nawet sięgnę również po dodatki, bo Japończycy stworzyli świat, w którym chce się po prostu spędzać czas.

To nowy rozdział w serii Final Fantasy, nowy początek i to właśnie na podstawie tej pozycji powinny powstawać nowe „Finale”. Square Enix wróciło na odpowiedni tor, a nawet w kilku miejscach zdecydowanie przyspieszyło. Tak długo czekaliśmy! 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Final Fantasy XV.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Final Fantasy XV

Atuty

  • Genialny i wciągający system walki
  • Bohaterowie mają dusze
  • Ten świat chcesz odkrywać
  • Wielka mapa pełna dodatkowych aktywności
  • Muzyczne mistrzostwo świata
  • Ciekawy system rozwoju postaci
  • Poziom trudności nie zawodzi

Wady

  • Słaby początek opowieści
  • Przynajmniej Kingsglaive: Final Fantasy XV powinno trafić na płytę
  • Mimo wszystko jazda autem nuży
  • Długie ekrany wczytywania
  • Pojawiają się błędy (przez łatkami)

Jeszcze 2-3 lata temu nie wierzyłem. Jeszcze miesiąc temu nie wierzyłem. Jeszcze kilka dni temu wkładałem płytkę do PS4 z wielką niepewnością, ale Square Enix nie zawiodło. To spore odświeżenie znanej formuły, które musi zapoczątkować coś wielkiego.
Graliśmy na: PS4

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper