Gears of War 4 - recenzja gry

Gears of War 4 - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 06.10.2016, 09:02

Marcus Fenix zachwycał graczy od wielu, wielu długich lat. Wychowaliśmy się z tym bezpardonowym żołnierzem, przeżywaliśmy jego historie, z podnieceniem ubijaliśmy z nim kolejne ścierwo, a teraz… A teraz mamy nowy początek. Gears of War 4 to nowości, świeżaki, innowacje, ale nawet w tym całym chaosie zmian można odnaleźć ten smak… Gearsy powróciły. 

W 2014 roku Microsoft potwierdził nabycie uniwersum Gears of War od Epic Games i zatrudnienie Black Tusk Studios do przygotowania przyszłych odsłon serii. Zespół do tego czasu nie stworzył żadnej wielkiej pozycji, ale na czele formacji stanął Rod Fergusson. Jeden z ojców Marcusa Fenixa w swojej karierze stworzył wiele mocnych tytułów, jednak tym razem otrzymał wyjątkowo trudne zadanie. Nowa konsola, nowa generacja, nowy początek… W Gears of War 4 wszystko jest „nowe”, ale na szczęście głęboko pod płaszczykiem czuć zapach rozpalonego Lancera, spoconej Szarańczy i… Starej ekipy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wszystko rozpoczyna się dziś

Wydarzenia w opowieści rozgrywają się 25 lat po historii z Gears of War 3. Ludzie zaznali odrobinę spokoju, rozpoczęli nowe życie, zaczęli wykorzystywać dobra planety i czerpią teraz energię z naturalnych źródeł pokroju wiatru, czy też Słońca. Najmłodsi nie pamiętają wieloletniej wojny, walki o życie i przerażającego mroku. Pewnie właśnie z tego powodu James Dominic Fenix, syn legendarnego Marcusa, a zarazem główny bohater przygody, nie poświęcił całego życia Koalicji, a po odbyciu niezbędnego szkolenia wyruszył na poszukiwanie większych wrażeń. Heros wraz ze swoimi przyjaciółmi – Delem i Kait – są outsiderami, którzy postanowili opuścić wielką Koalicję zamieszkując na obrzeżach.

Zanim jednak wskakujemy w skórę młodego Fenixa, deweloperzy chcąc zarysować wydarzenia pozwalają graczom przeżyć trzy bardzo istotne historie dla całego uniwersum Gears of War. Jeśli zaczytywaliście się w książkach z tej serii, znacie każdą pozycję na pamięć, a na premierę czwórki czekaliście od premiery Xboksa One, to będziecie wniebowzięci, bo to fachowe, szybkie, ale genialnie zrealizowane wspominki, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że Rod Fergusson czuwał nad tą grą od samego początku. Jest to zaledwie krótki prolog, który trafi wyłącznie do najwierniejszych fanów uniwersum, lecz właśnie takie smaczki budują atmosferę. Autorzy nie stworzyli tej historii wyłącznie do szerokiego grona odbiorców, a nie zapomnieli o swoich oddanych wojownikach.

JD na początku historii wyrusza wraz ze swoim zespołem w poszukiwaniu fabrykatora, czyli sprzętu, który potrafi zasilić małą wioskę, jednocześnie pozwalając kupować broń, czy też tworzyć wieżyczki i zapory. Sprzęt ma większe znaczenie w hordzie, ale ciekawym zabiegiem jest zintegrowanie dwóch trybów rozgrywki – w kilku fragmentach przygody musimy obronić miejscówkę i wtedy korzystamy z puszki pełnej sprzętu, dokupujemy gnaty, stawiamy kolejne pułapki, a następnie walczymy z kolejnymi przeciwnikami. Po pierwszym wielkim zachwycie i wywindowaniu oczekiwań pod sam sufit, dostałem w głowę robotami. Na samym początku opowieści bohaterowie trafiają na Debeki, czyli specjalną robo-armię, która jest kontrolowana przez Koalicję. Rozumiem ideę, szanuję pomysł wprowadzania czegoś nowego, ale nie… Gearsy to Gearsy i przez cały pierwszy rozdział miałem wrażenie, że ten eksperyment poszedł odrobinę za daleko. Na szczęście po chwili pojawia się Marcus i rozpoczyna się jazda. No może nie tak do końca od razu, bo historia została podzielona na pięć fragmentów (24 etapy) i w zasadzie dopiero od trzeciego „odcinka” wydarzenia nabierają odpowiedniego wydźwięku. Nie będzie pewnie żadnym spoilerem, że w końcu maszyny zostają zrzucone na drugi tor, a do akcji wkracza Szarańcza, która w dość efektowny sposób przypomina o swoim istnieniu. Trudno jednak ukryć, że cała opowieść jest do bólu przewidywalna i choć z przyjemnością poznałem jej zakończenie, to na końcu zabrakło mi mocniejszego szarpnięcia.

Twórcy niezwykle ciekawie bawią się wydarzeniami i wiedzą bohaterów – oni faktycznie nie znają realiów, nie walczyli w wielkich bitwach, więc nie potrafią nawet początkowo nazwać przeciwników. W składzie Roju pojawia się kilku nowych przedstawicieli, a ja najlepiej wspominam Łapacza połykającego żołnierzy. Stwór zaszedł mi ostro za skórę, choć świetnie prezentują się również biegające Młodziaki, których pojawia się na ekranie zdecydowanie za dużo. Studio w rozważny sposób serwuje kolejne wyzwania i od pewnego momentu liczba przeciwników potrafi faktycznie zachwycić, w dodatku  nie boją się wrzucić do gry większe bestie. Standardowo początkowo na widok opancerzonej potwora przypominającego czołg chcemy zwiewać, ale po chwili bez większego problemu musimy poradzić sobie z takimi dwoma oponentami. W trakcie przygody kilkukrotnie mamy okazję stanąć oko w oko z prawdziwymi badassami i te walki faktycznie nie zawodzą, bo człowiek musi wykazać się nie tylko celnością, opanowaniem broni, ale nawet sprytem. Studio kilkukrotnie puszcza zalotnie oczko do graczy wrzucając na pola między innymi Brumaka… Choć w głównej mierze to zabiegi skupiające się na odświeżeniu złowrogiej armii.

Smaczki dla najwierniejszych fanów

Pod względem rozgrywki czwarte Gearsy nie odkrywają Ameryki. Deweloperzy serwują graczom typowy dla serii schemat, w którym na starcie oglądamy wstawkę, wchodzimy do większej lokacji, rozpoczyna się walka, natrafiamy na drzwi, znowu spore pomieszczenie, znowu walka, a później wstawka i rozpoczynamy maraton od początku. Kilkukrotnie stajemy również przed wyborem drogi – idziemy w lewo czy w prawo? W tej sytuacji zawsze oddział rozdziela się na dwie części i jedna z formacji osłania drugą. Nie jest to w żaden sposób odkrywcze dla tego uniwersum, choć ponownie dobrze urozmaica zabawę. Są to typowe dla Gearsów elementy, ale zarazem bardzo skuteczne, bo gra pod względem mechaniki nie nudzą – muszę się jednak przyznać, że należę raczej do fanów Fenixa, których podobna zabawa nakręca do kolejnych starć. Bez wątpienia podjęta kompozycja rozgrywki ma rację bytu, bo nawet pod względem oręża otrzymujemy do dyspozycji kilka nowych zabawek. W pierwszych etapach dość często sięgałem po elektryczną snajperkę nazwaną Embar, z której za długo nie można celować, by później jeszcze kilkukrotnie wrzucić na głowy przeciwników pociski za pomocą Zrzutnika. Arsenał został odświeżony, ale tak szczerze? Nic nie przebije Lancera i Miażdżyciela. Zestaw idealny na każdą okoliczność i ponownie sprawdza się w 124%. Nic nie daje takiej satysfakcji jak rozszarpanie na drobne kawałki przeciwnika za pomocą jednego celnego strzału z Gnashera. MOC!

Wracając jeszcze do samej opowieści - przed nową ekipą jeszcze daleka droga, by rozpalić w naszych sercach żar. JD miał przed sobą niezwykle trudne zadanie, ale całe wydarzenia w istotny sposób ratuje Marcus. Młodemu brakuje w kilku scenach charakteru, nie ma tej zadziorności staruszka i w zasadzie podobnie jest z jego zespołem. Trudno przebić zespół składający się z takich indywidualności jak Damon Baird, Augustus Cole, Dominic Santiago oraz oczywiście Marcus Fenix. Tak jak już wspomniałem po słabym pierwszym rozdziale, kolejne są coraz to intensywniejsze i nabierają odpowiedniego pazura, pomimo że scenarzyści poskąpili kilku ważnych informacji. Po efektownym zakończeniu zostałem sam na sam z kilkoma pytaniami, na które odpowiedzi niestety nie otrzymałem. Na pewno dużym atutem produkcji jest obładowanie historii bonusami dla miłośników -w konsekwencji na ekranie pojawiają się znani bohaterowie, „ojciec” kilkukrotnie sypnie zabawnym żartem nawiązującym do poprzednich odsłon, synalek spróbuje czerpać garściami z dorobku legendy, a na drodze do zakończenia pojawia się sporo małych smaczków. Bez wątpienia nie jest to najlepsza opowieść Gearsów, ale w dobry sposób rozpoczyna nowy początek, bo nie będzie pewnie dla nikogo zaskoczeniem, że The Coalition dopiero rozpoczęło prace nad tym uniwersum.

Choć jest to dopiero początek, to na pewno można pochwalić deweloperów za okiełznanie Xboksa One i zagwarantowanie naprawdę fantastycznych widoków. Tego nie pokaże materiał dostępny w Sieci, bo słońce rozdzierające krajobraz, burza piaskowa ograniczająca widoczność do zera, pioruny penetrujące lokacje, rozwalone głowy przeciwników… Wszystko wygląda wprost bajecznie. Dużą zasługą jest tutaj oczywiście zastosowanie specjalnych efektów – dużo więcej smaczków zostało wrzuconych do kampanii i wyraźnie widać, że autorzy często bawią się scenami. Na duży plus można zaliczyć również wszystkie scenki przerywnikowe, na których możemy przyjrzeć się twarzom bohaterów – małe mistrzostwo. Ta gra faktycznie wygląda bardzo dobrze, a dodajmy do tego jeszcze zawrotną, napędzającą muzę i trudno oderwać się od strzelania.

Autorzy udostępnili możliwość zaproszenia do rozgrywki znajomego, którego możemy podłączyć do zabawy za pomocą Sieci lub po prostu wręczyć mu pada w łapy i wspólnie siać postrach wśród przeciwników na jednej kanapie. Żałować można, że zabawa została ograniczona do dwóch Gearsów w opowieści, ale przygoda jest prowadzona szczególnie umiejętnie, by nikt specjalnie nie narzekał. Podobnie jest również w multiplayerze, gdzie możemy razem z kumplem popijać ulubionego browara i miażdżyć kolejnych oponentów przy jednym telewizorze. Zagłębiając się jeszcze w sprawy techniczne, kampania działa w 30 klatkach na sekundę i w tym miejscu też trudno się radować… Chociaż na pewno muszę wspomnieć, że przez całą przygodę nawet przez sekundę nie odczułem spadków animacji. 

Sieć pełna satysfakcji

Jeśli miałem jakiegokolwiek zastrzeżenia do historii, to prysły one po włączeniu trybu sieciowego. Niechaj żyje 60 klatek na sekundę, turlanie się do wrogów i strzelanie im w pysk z Gnashera! To czysta przyjemność, a zarazem esencja tego uniwersum. Tytuł działa wyjątkowo dobrze i już podczas testów miałem okazję rozegrać kilka efektownych spotkań. Niektórzy mogą narzekać na brak większych zmian, bo podczas zmagań zawodnicy ponownie przyklejają się do ścian i biegają w tym charakterystycznym przysiadzie, ale od pierwszego strzału czuć błogą satysfakcję. Twórcy nie eksperymentowali i dzięki temu potrafili zachować najważniejsze elementy produkcji. To po prostu Gears of War w najczystszej, najprzyjemniejszej i najkrwawszej postaci.  

Pod względem trybów też trudno narzekać, bo na starcie otrzymujemy Drużynowy Deatmatch (typowa walka polegająca na likwidacji drugiej drużyny), Zbijak (eliminujemy drużynę przeciwników, a każde zabójstwo przywraca do gry martwego kumpla), Wyścig Zbrojeń (starcia bez wybory broni – oręż jest narzucony z góry i zmienia się co trzy zabójstwa), Egzekucja (rywalizacja drużyn, ale zawodnicy mają jedno życie), Strażnik (po zabiciu dowódcy drużyny, formacja nie może się odradzać, więc trzeba ją wyeliminować), Eskalacja (przejmowanie punktów, ale po każdej rundzie pojawia się nowa broń, którą wybiera najlepszy gracz z przegranej formacji), Król Wzgórz (należy zdobyć punkty przez utrzymywanie i przejmowanie pierścieni) oraz Strefa Wojny (trzeba zlikwidować drużynę przeciwników, a zawodnik ma jedno życie na rundę). Z nowości pojawia się tutaj oczywiście wyłącznie Zbijak, Wyścig Zbrojeń oraz Eskalacja i z przyjemnością sprawdziłem każdy wariant zabawy. Najlepiej grało mi się bez wątpienia w ten trzeci tryb, bo łatwo można tutaj dostrzec, że autorzy celują w e-sportowe zmagania… Czyli idą w bardzo, ale to bardzo dobrym kierunku. Na uwagę na pewno zasługuje bezproblemowa i niezwykle szybka rozgrywka – po zakończeniu spotkania nie musimy czekać długo na wybór kolejnej mapy, czy też nudzić się podczas wczytywania rozgrywki, bo wszystko działa płynnie i sprawnie. Czuć tutaj magię dedykowanych serwerów, na których nie ma mowy o jakichkolwiek lagach – jeśli ta sytuacja utrzyma się po premierze, fani Lancerów będą z piszczeć z podniecenia.

W przypadku miejscówek studio przygotowało dziesięć map, a wśród tej listy pojawia się Blokada (Gridlock), czyli bardzo znana i lubiana przez graczy lokacja. Na same tereny trudno narzekać, bo zostały przygotowane z pomysłem, w dodatku autorzy stale wrzucają barykady, do których można się przykleić i niepostrzeżenie zaatakować przeciwników z flanki. Choć trudno mi tak naprawdę wymienić najlepsze okolice, bo pewnie jeszcze przez wiele miesięcy będę odkrywał ich zakamarki. Deweloperzy nie zamierzają jednocześnie zapomnieć o graczach i systematycznie w każdym miesiącu od premiery będą pojawiać się w grze nowe mapy – wszystkie otrzymamy za darmo, a autorzy stworzą zupełnie nowe lub odświeżą znane. Trzeba mieć jednak świadomość, że rozszerzenia otrzymamy za darmo tylko w połowie, bo będziemy mogli z nich skorzystać w publicznych meczach i to system będzie je wybierał. Jeśli zechcecie tworzyć prywatne spotkania na nowych terenach, musicie wydać gotówkę. Pomysł wydaje się nawet ciekawy.

Za zdobytą podczas starć walutę możemy kupować specjalne skrzynki, które pozwalają odblokować nowe skórki postaci czy też broni lub aktywować nowe wyzwania. Tutaj na dobry początek trudno narzekać, bo z łatwością można dostrzec ogrom wszystkich elementów. Chcecie wcielić się w klasycznego Marcusa strzelającego różowym Lancerem? Musicie mieć tylko trochę szczęścia.

Na deser zostawiłem sobie ostatni wielki wariant zabawy. Horda 3.0 ponownie zaprasza pięcioosobowe zespoły do przetrwania 50 fal, które teraz możemy rozegrać na wszystkich dostępnych i nadchodzących mapach. Systematycznie do walki trafiają bossowie (co dziesiąta grupa), a ta zabawa jest piekielnie trudna. W trakcie testów trudno było mi znaleźć zespół, który mógłby z łatwością pokonać wszystkie dostępne wyzwania, bo autorzy faktycznie podkręcili poziom trudności… Ponadto podczas rozgrywki możemy korzystać ze wspomnianego wcześniej fabrykatora, w którym między innymi nabywa się nowe bronie lub wrzuca na pole bitwy manekiny, wieżyczki, czy też zapory. Zbrojownia jest w pełni mobilna i nie jest to przypadek, bo w trakcie rozgrywki dobrze jest zmienić czasami miejsce, w inny sposób wykorzystać atut mapy lub po prostu dobrze planować rozgrywkę. W odpicowanej Hordzie pojawiło się jeszcze pięć klas, które możemy dowolnie wybierać przed rozpoczęciem zmagań. Ciężki, Inżynier, Snajper, Zwiadowca i Żołnierz – każda klasa zasadniczo wyróżnia się na tle pozostałych, ale nie możecie oczekiwać rewolucyjnych zmian w rozgrywce… Powtórzę się do znudzenia, ale Gearsy to Gearsy i tutaj trzeba dobrze strzelać, tulić się do ścian, a w najważniejszym momencie wiedzieć, kiedy odpuścić i uciekać. Tak szczerze? Są fajerwerki, bo współpraca jest teraz szczególnie istotna. Wciąż u boku brakowało mi zgranej ekipy, która mogłaby się porozumieć bez większych słów, choć nawet z przypadkowymi dziennikarzami dało się powalczyć. Im dłużej gramy, tym jest oczywiście trudniej, ale właśnie to uwielbiam w tym trybie, bo na każdym kolejnym poziomie satysfakcja rośnie. Pojawia się tutaj kilka zmian, a jednak kolejny raz autorom udało się nie zepsuć rozgrywki, która nie zawodzi. Ba! Jest po prostu wyśmienicie... I można jedynie narzekać na ograniczenia w płynności klatek na sekundę - 30 fps.

[ciekawostka]

Nowy początek w starym garniturze

Gears of War 4 nie jest idealną odsłoną produkcji. Nadal nie potrafię przekonać się do młodzieży, nadal śnią mi się w nocy te nieszczęsne dwa pierwsze rozdziały, ale później się budzę, chwytam Lancer w łapy i rozpoczynam rzeź. Bo Rod Fergusson nie zawiódł moich wygórowanych oczekiwań. Nie jestem zachwycony, wciąż nie znam odpowiedzi na kilka znaczących pytań, ale wierzę, że na kolejny rozdział przygody Jamesa nie będziemy czekać tak długo. Wierzę również, że James dorośnie, nabierze masy, nauczy się kilku siarczystych przekleństw i powróci. Pewnie dalej nie przyćmi swojego staruszka, ale przynajmniej może próbować. Kończąc ten przydługi tekst… Grajcie. Strzelajcie. Zabijajcie. Przyklejajcie się do ścian i chłońcie każdy sieciowy mecz. Bo właśnie tam, na tych wszystkich mapach dzieje się magia. Krwawa i piekielnie satysfakcjonująca magia. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Gears of War 4

Atuty

  • Fantastyczny tryb sieciowy
  • Historia potrafi się porządnie rozkręcić
  • Marcus Fenix… I wszystko jasne
  • Walki z większymi koksami
  • Horda pokazuje pazur nawet z lamerami
  • Nowe bronie
  • Niektóre widoki potrafią zachwycić

Wady

  • Ten początek kampanii…
  • Młody Fenix musi się jeszcze wiele nauczyć
  • Techniczne ograniczenia

Po poznaniu historii chciałem… Więcej. Pojawił się niedosyt, więc wskoczyłem w sieciową otchłań i zapomniałem. Strzelam, ginę, strzelam, ginę i tylko czasami, po wyłączeniu konsoli znowu pojawia się ta myśl… To kiedy piątka?
Graliśmy na: XONE

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper