Recenzja: Extinction (PS4)

Recenzja: Extinction (PS4)

Adam Grochocki | 10.04.2018, 08:05

Nadciągające po cichutku Extinction od początku było na moim celowniku. Zwiastuny dawały nadzieję na produkcję co najmniej niezłą, dającą ogrom frajdy dzięki spektakularnym pojedynkom. Bo co może być przyjemniejszego od sklepania kilkunastometrowego ogra?

Trawiony wojnami i bezwzględną walką o władzę świat nie jest miejscem usłanym różami. Dla najsłabszych każdy kolejny dzień to walka o dalszą egzystencję i znalezienie własnego miejsca. W tych niezbyt ciekawych czasach pojawia się nowe zagrożenie, największe ze wszystkich dotychczasowych. Na świecie pojawiają się gigantyczne, podobne do ogrów stwory zwane Raveni. Przybysze, bohaterowie przedwiecznych legend, mają tylko jeden cel, a jest nim całkowite unicestwienie ludzkości. Czoła gigantom stawić mogą jedynie Sentinele, wojownicy specjalnie w tym celu wyszkoleni. Niestety przez lata liczebność Sentineli znacznie zmalała, a nam przychodzi wcielić się w jednego z ostatnich – Avila.

Dalsza część tekstu pod wideo

Extinction #1

Fabuła Extinction to idealny przykład niewykorzystanego potencjału. Klimatyczne i brutalne animowane filmy pomiędzy rozdziałami robią znakomite wrażenie, ponieważ dobrze przedstawiają świat oraz bohaterów, a przy tym nie stronią od widowiskowości. Ba, znalazło się nawet miejsce na fantastyczny zwrot akcji pod koniec gry! Niestety kilka dobrych krótkich animacji to wszystko, co można w tym aspekcie pochwalić. Podczas misji fabuła rozwijana jest za pomocą dialogów prowadzonych przez jakieś magiczne urządzenie do komunikacji. Oprócz nieruchomego, patrzącego przed siebie Avila widzimy jedynie malutkie awatary innych postaci, które rozbawiłyby niejednego twórcę gier gatunku visual novel. Żadnych animacji postaci, żadnych ruchów, żadnych scenek na silniku gry – dosłownie nic. Na domiar złego to, co robimy podczas fabularnych misji, nie zawsze pokrywa się z tym, o czym Avil rozmawiał na wstępie… Wygląda to tak, jakby wybawca ludzkości Avil robił jakieś głupoty, a główne wydarzenia i prawdziwe dramaty rozgrywały się zupełnie gdzie indziej.

Zarówno fabuła, jak i rozgrywka jest wariacją na temat mangi, anime i gry Attack on Titan. Avil jest niesamowicie mobilny, potrafi skakać na kilka metrów, błyskawicznie wspina się na budynki i mury, zna kilka użytecznych combosów, a po przejściu gry nauczy się nawet biegać po ścianach. Dzięki tym umiejętnościom jest godnym przeciwnikiem dla ogromnych Raveni. Giganci nie są zbyt inteligentni, a ich główna rozrywka to deptanie ludzi i niszczenie wszelakich zabudowań. Naszym celem jest unieruchomienie agresora, a następnie zabicie go za pomocą dekapitacji, czyli usunięcia jedynego organu, który się nie regeneruje.

Extinction #2

Tak, pierwsze starcie i pierwszy pokonany tytan robią pozytywne wrażenie. Ucięcie nóg, rąk, a następnie pozbycie się głowy daje satysfakcję i chce się więcej. I właśnie to dostajemy – więcej dokładnie tego samego od pierwszej do ostatniej minuty zabawy. Szybko okazuje się, że Extinction jest grą wyjątkowo wtórną i monotonną. Cele misji mamy raptem trzy – zabij jakąś liczbę Raveni, uratuj jakąś liczbę mieszkańców i utrzymaj przez kilka minut ileś tam wież. I tak na zmianę przez całą grę. Niezależnie od celu, rozgrywka i tak sprowadza się do polowania na Raveni i wykonywania tych samych czynności. Przecież żeby uratować ludzi, trzeba najpierw zlikwidować przeciwników. Żeby obronić wieże, najlepiej zrobić to samo. Nuda, wtórność i raz jeszcze nuda. Twórcy próbowali urozmaicić zabawę, więc tytani z biegiem czasu są coraz trudniejsi do ubicia – trzeba szukać wyłomów w ich zbrojach, lokalizować słabe punkty lub po prostu cierpliwie czekać na otwarcie. Nie zmienia to jednak faktu, że po dwudziestu wrogach każdego typu ma się tego po dziurki w nosie.

Około połowa z 34 misji jest generowana losowo. Losujemy więc cel główny i dodatkowy oraz miejsce wydarzeń, swoją drogą wszystkie bliźniaczo do siebie podobne. Sukces w tego typu misjach zależy od wylosowanego układu. Jeśli w misji obrony przed samą wieżą wygeneruje się dobrze opancerzony Raveni – można zaczynać od początku, bo zanim się z nim uporamy, na mapie pojawi się drugi, który dokończy robotę. Równie dobrze olbrzym może zmaterializować się na drugim końcu mapy i zanim dojdzie do celu, minie czas, przez jaki musieliśmy się utrzymać. Kompletny przypadek zabijający jakąkolwiek przyjemność z gry.

Extinction #3

W zabawie nie pomaga też Avil. Sterowanie wojownikiem jest mało precyzyjne i nierzadko chaotyczne. Wysokie podwójne skoki idzie jeszcze opanować, ale już przy użyciu dasha (ślizg w powietrzu) tracimy zupełnie kontrolę, a bohater sunie w nieznane, co zazwyczaj kończy się nadzianiem na kolce czy walnięciem w ścianę. Wspinaczka na powalonego Raveni również niedomaga przez brak możliwości chwycenia się jego grzbietu czy czegokolwiek. Mając kilka sekund na zadanie ciosu, skakałem jak debil, by tylko jakoś dostać się w upatrzone miejsce. Jakby tego było mało, swoje trzy grosze dorzuca kamera głupiejąca zawsze, gdy chcemy zdać cios przy zwolnionym tempie, czyli skorzystać z podstawowego typu ataku w walce z Raveni. Szykując się do ataku, musimy namierzyć słaby punkt (kłódka zbroi, wyłom, miejsce ucięcia kończyny itd.) i jeśli przy nogach nie ma aż tak dużego problemu, to wycelowanie w kłódkę na głowie z kamerą ustawiającą się dokładnie odwrotnie doprowadza do szału.

Strata czasu – tak krótko mogę podsumować moją przygodę z Extinction. W dzisiejszych czasach za pełną cenę oczekujemy produkcji, która nie tylko sprosta wytyczonym standardom, ale też dorzuci coś, co wykroczy poza strefę bezpieczeństwa. W tym przypadku zabrakło i jednego, i drugiego. Szkoda, po prostu szkoda.

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Extinction

Atuty

  • Animowane wstawki
  • Odcinanie kończyn jest dziwnie satysfakcjonujące

Wady

  • Nienadążająca za Avilem kamera
  • Wydarzenia z dialogów nie pokrywają się z misjami
  • Losowo generowane misje

Extinction poległo na dosłownie wszystkich frontach. Ciekawy zarys fabularny niknie w zalewie nudnych dialogów, które na dodatek grane są z off-u. Samo polowanie na gigantyczne stwory sprawia frajdę na początku, ale gra nie kwapi się, by zróżnicować misje i zaproponować nowe rozwiązania.

Adam Grochocki Strona autora
cropper