Recenzja: Virginia (PS4)

Recenzja: Virginia (PS4)

Adam Grochocki | 27.09.2016, 18:17

Mam pecha do tzw. „symulatorów chodzenia”. Ilekroć próbuję zanurzyć się w ich klimacie, szybko zaczynam się nudzić i odkładam taki tytuł na później, co przy zalewie premier oznacza nieuchronne usunięcie go z dysku. Z grą , która zaintrygowała mnie pomysłem, miało być inaczej.

Twórcy reklamowali Virginię jako thriller inspirowany kultowymi serialami telewizyjnymi. Czuć tutaj aurę tajemnicy Miasteczka Twin Peaks czy węszenie spisków rodem z Z Archiwum X. Fani tych produkcji, do których się zaliczam, znajdą miłe nawiązania, a nawet całe sceny i miejsca żywcem wyjęte z tych klasyków lat dziewięćdziesiątych. Uwielbiana przez Agenta Coopera (Twin Peaks) kawa jest nieodłączną częścią każdego poranka naszych bohaterek, a jedna z nich ma biuro w czeluściach piwnicy FBI, co jest bezpośrednim odniesieniem do Foksa Muldera (Z Archiwum X). To tylko najbardziej oczywiste smaczki, ale jest tego zdecydowanie więcej, więc odkrywanie kolejnych odniesień to czysta przyjemność.

Dalsza część tekstu pod wideo

W Kingdom w stanie Virginia zaginął Lucas Fairfax, nastolatek z typowej małomiasteczkowej rodziny. Na miejsce udaje się świeżo upieczona Agentka FBI Anne Tarver partnerująca doświadczonej Marii Halperin. Dwugodzinna przygoda okazała się wystarczająca, by upchnąć w niej głęboką, angażującą i wielowątkową opowieść o przyjaźni, zdradzie oraz odpowiedzialności za własne czyny. Jest naprawdę dobrze, aczkolwiek można narzekać na końcówkę, która jest przekombinowana i niepotrzebnie udziwniona. Twórcy do tej samej puenty mogli dojść zupełnie innymi, prostszymi, a równie sugestywnymi sposobami.

I to wszystko bez wypowiedzenia słowa. Ani jednego. Nie uświadczycie tutaj dialogu, monologu, jakiegokolwiek dźwięku wydanego przez postaci. Jak więc wziąć udział w śledztwie, w którym nie pada ani jedno słowo? Na początku było… dziwnie, choć z czasem zacząłem się wciągać i coraz bardziej doceniać kunszt autorów. Wykonywane gesty, spojrzenia i ruchy ciała okazały się mówić więcej niż mogłem przypuszczać, a wszystko zaczęło wydawać się tak naturalne, że podświadomie rozumiałem, o czym mogą rozmawiać bohaterowie. Nie zapominajmy też o obserwacji otoczenia, które uzupełnia historię o brakujące elementy. Poszlaki pozostawione w mieszkaniu czy biuro jednego z agentów przemycają kolejne małe elementy układanki, z których składamy większy obraz.

Miejsce rozmów zastępuje muzyka. Skomponowana przez Lyndona Hollanda i zagrana przez Filharmonię Praską, ścieżka dźwiękowa jest wprost fenomenalna! Do tego została genialnie osadzona w wydarzeniach z gry. W odpowiednich momentach porusza, emocjonuje, rozluźnia i mocno wkręca w opowieść. Muzyka również nawiązuje do kultowych seriali, czego najlepszym przykładem jest barowy zespół grający utwór bardzo zbliżony do motywu przewodniego Twin Peaks. Pod względem muzyki Virginia deklasuje nie tylko produkcje z gatunku, ale zdecydowaną większość gier w ogóle.

Żeby nie było tak różowo, czas się do czegoś przyczepić. ogranicza naszą interakcję do chodzenia i okazjonalnego wciskania X. Praktycznie nie mamy wpływu na wydarzenia, jedynie wymuszamy działanie na jakimś przedmiocie. To dosłownie dwie godziny łażenia po korytarzach, mieszkaniach i polach. Na szczęście bezproduktywne spacery zostały ograniczone do minimum.

W Virginię trudno zagrać. To dwugodzinny film, graficzna powieść, w której bierzemy udział. Nie uświadczycie tutaj strzelanin, pościgów i rozbudowanej rozgrywki. Krótki format i inspiracja kultowymi dziełami popkultury sprawia, że osoby dorastające w latach dziewięćdziesiątych błyskawicznie przesiąkną klimatem i nie odłożą pada do napisów końcowych. Te z kolei pojawiają się bardzo szybko, ale Virginia trofeami i ukrytymi smaczkami zachęca, aby ukończyć ją raz jeszcze. Polecam.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Virginia

Atuty

  • Głęboka, wielowątkowa opowieść
  • Świetne nawiązania do kultowych seriali
  • Genialna muzyka

Wady

  • To tylko „gra o chodzeniu”

Twin Peaks i Z Archiwum X z domieszką True Detective’a? Tak, udało się to zrobić – i to bez wypowiedzenia ani jednego słowa.

Adam Grochocki Strona autora
cropper