Recenzja: Doom (PS4)

Recenzja: Doom (PS4)

Andrzej Ostrowski | 17.05.2016, 14:05

Beta Dooma wzbudziła wiele niepokoju. Czym ostatecznie jest głośno zapowiadany w mediach hit id Software? Powiedziałbym, że dwiema różnymi grami w cenie jednej oraz interesującym powrotem do przeszłości.

Ze względu na duże różnice w rozgrywce pomiędzy trybem jedno- i wieloosobowym, w tej recenzji zamierzam się skupić przede wszystkim na kampanii, gdyż zabawa multiplayerowa wymaga osobnego tekstu. Zacznijmy dlatego od początku, czyli od znanej fanom serii fabuły, w której ludzka baza na Marsie zostaje zaatakowana przez demony z otchłani. Nasz niemy bohater budzi się na stole w samym środku chaosu, zauważając, że trzeba posprzątać cały ten bałagan. Opowiadana historia nie jest specjalnie skomplikowana, ale czy ktokolwiek poszukuje w Doomie wielowątkowej fabuły? Ma służyć za pretekst do rozwałki. I to szalenie satysfakcjonującej rozwałki. Bierzemy pistolet oraz strzelbę w dłoń i wyruszamy polować na demony.

Dalsza część tekstu pod wideo

Po krótkim samouczku niemal natychmiast czujemy, jak satysfakcjonująca jest walka. Kampania cechuje się naprawdę bogatym bestiariuszem przeróżnych demonów – od opętanych truposzy, po dobrze znane fanom serii. piekielne hordy Demony małe, latające, rogate, wielkie, a także – uwaga nowość – wymagających szefów lokacji, na których trzeba znaleźć odpowiedni sposób. Świetna sprawa, gdyż na brak zwykłych celów do rozerwania na strzępy nie można narzekać.

Rozerwania na strzępy? Dokładnie tak. Jeśli oglądaliście jakiekolwiek materiały z gry, to z pewnością widzieliście brutalne ruchy kończące, którymi może posługiwać się bohater. Za nimi kryje się bardzo sprytna mechanika. Mianowicie kilka strzałów powoduje, że demon zostaje ogłuszony, o czym sygnalizuje otaczająca go aura. Naciśnięcie w takiej sytuacji gałki wywołuje natychmiastowy teleport do przeciwnika i wykonanie obrzydliwej, ale jakże satysfakcjonującej egzekucji. W nagrodę otrzymamy punkty życia, co zachęca do agresywnej gry. Dodatkowo same animacje są całkiem przemyślane, gdyż zależą częściowo od miejsca, w którym stoimy. Oczywiście liczba odmiennych egzekucji jest ograniczona, ale powiem szczerze, że nie znudziły mi się aż do samego końca gry.

Mechanika wykańczania łączy się bezpośrednio z budową lokacji, a mamy tu do czynienia z jednym z lepiej zaprojektowanych FPS-ów ostatnich lat. Plansze w założeniu umożliwiają nam krążenie od strzelaniny do strzelaniny po różnych poziomach danego etapu, zaprezentowanych zresztą niezwykle przejrzyście na dostępnej w grze mapie. Iskierka geniuszu polega na tym, że w plansze wpleciono bardzo wiele odnóg i miejsc, w których znajdziemy liczne sekrety czy smaczki. W praktyce oznacza to, że twórcom dość dobrze udało się połączyć stary styl projektowania lokacji z nowym. Możemy przeć do przodu niczym w Call of Duty lub rozejrzeć się wokoło, aby poodkrywać całą masę sekretów. Same plansze zaś są zaplanowane tak logicznie, że wszystko jak najbardziej ma sens i jeśli tylko chwilę pomyślimy, to nie będziemy mieli wielu problemów z nawigacją.

Budowa lokacji natomiast łączy się ze wspomnianymi wcześniej sekretami, a wraz z tym ze stojącym za nimi rozwojem naszego bohatera. Po co szukać sekretów? Dla punktów? Nie! Dla całej tony ulepszeń, jakie z pewnością nam się przydadzą. Dość powiedzieć, że możemy ulepszać cały nasz arsenał na liczne sposoby, zmieniając chociażby tryby strzału broni. Nie można zapomnieć również o pancerzu, dla którego twórcy także przygotowali mnóstwo ulepszeń, pozwalających nam przetrwać w niesprzyjającym klimacie Marsa.

To wszystko łączy się z jeszcze jednym, niestety średnio działającym mechanizmem – logicznym, ale jednak odstającym od gier obecnej generacji. Jeśli znacie serię , to nie raz uronicie nostalgiczną łzę, widząc kolorowe klucze do drzwi czy starych znajomych z piekieł, których rozwalało się jeszcze w kafejkach internetowych. Problem polega na tym, że w tej całej nostalgicznej podróży jest jeden mechanizm, który istniał kiedyś wyłącznie dlatego, że sprzęt nie pozwalał na nic więcej. Chodzi mi o coś, co na potrzeby tej recenzji nazwę areną. Dość powiedzieć, że w Doomie krążymy po przepięknych planszach od areny do areny, czyli przykładowo jakiegoś pokoju, który zatrzaskuje się po wejściu na amen, a zaraz potem szarżuje na nas horda demonów.

Brzmi fajnie? Tak, ale nie po 5-10 godzinach. Założenia są proste – zabić wszystko w pokoju. Im dłużej jednak gramy, tym szybciej zauważamy, że w gruncie rzeczy jedyną słuszną metodą jest bieganie wokoło i mordowanie wszystkiego, co zgromadzi się za naszymi plecami. Po paru godzinach zaczyna wkradać się znużenie, za którym podąża delikatny brak satysfakcji, gdyż tempo gry bywa trochę nierówne. Po zabiciu wszystkiego pokój się otworzy, a my przez następny kwadrans zobaczymy co najwyżej kilka błąkających się demonów. Rozumiem stojącą za tym logikę – deweloper chciał, aby gracz krążył od areny do areny, z przerwami na zbieranie sekretów. Mam jednak wrażenie, że gra wiele by zyskała, gdyby jej tempo było nieco bardziej równe, racząc nas może mniej spektakularnymi, ale częstszymi średniej wielkości strzelaninami.

W szczególności że strzelaniny te same w sobie mają świetną atmosferę. Pompująca adrenalinę muzyka heavy metalowa działa niczym samonakręcająca się maszyna, prowadząca do coraz większych rzezi w naprawdę przyzwoitej oprawie graficznej. W Doomie znajdziemy dobrze działający efekt rozmycia oraz robiące wrażenie efekty świetlne i cząsteczkowe, a to wszystko jest okraszone rozrywanymi na strzępy ciałami demonów i fruwającym wokoło rdzawym pyłem Marsa. Same lokacje zaś przypominają niekiedy pokój nadgorliwego kinder metala, ale tak właśnie powinien wyglądać Doom. Dodatkowo twórcy obiecali 1080p i stabilne 60 klatek na sekundę – słowa dotrzymali.

Nie napisałem za wiele o naszym uzbrojeniu, gdyż chcę przyjrzeć mu się bliżej w recenzji trybu wieloosobowego. Arsenał pozornie jest dość klasyczny – mamy tu pistolet, strzelbę, karabin maszynowy/plazmowy, wyrzutnię rakiet, snajperkę oraz znany fanom BFG (Big Fragging Gun!), natomiast możliwości ulepszeń pozwalają graczom wybrać swoją ulubioną giwerę i trzymać się jej do samego końca. Mam jednak kilka zastrzeżeń, jak chociażby nieco zbyt mała moc wyrzutni rakiet, lecz o tym przy okazji multiplayera.

Doom, utrzymując dzisiejsze standardy, zabierze nas w nostalgiczną podróż do przeszłości. Znajdziemy w tej grze w gruncie rzeczy starą formułę, która została uwspółcześniona tak dobrze, że spokojnie można ją polecić każdemu żądnemu rozwałki graczowi. Odświeżanie starych marek nie przebiega zazwyczaj tak dobrze, co już samo w sobie jest wystarczającą rekomendacją. Czy jednak Doom zdobędzie sławę, jaką okryli się jego starsi bracia? Absolutnie nie. Id Software zademonstrowało, że potrafi unowocześnić klasykę i sprzedać ją nowemu pokoleniowi konsumentów, ale to nie jest tak, że Doom pokazuje jakieś dotychczas nieznane sztuczki. Starsi gracze się przy nich uśmiechną, zaś nowi doświadczą przyjemności eksploracji, przy efektownym rozwalaniu wszystkiego na swojej drodze. Obydwa pokolenia graczy ostatecznie jednak wrócą do swoich ulubionych tytułów i prędzej czy później zapomną o Doomie. Może to i za mało, aby dany tytuł przeszedł do historii, ale czy każdy musi? Kampania Dooma oferuje tony dobrej i niezobowiązującej zabawy i właśnie o to chodzi.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do DOOM (2016).

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry DOOM (2016)

Atuty

  • Satysfakcjonująca rozwałka i egzekucje
  • Pompująca adrenalinę muzyka
  • Świetnie zaprojektowane poziomy
  • Bardzo przejrzysty interfejs
  • Możliwość zmiany opcji graficznych

Wady

  • Arenowy model strzelanin z czasem trochę męczy

Doom to świetne połączenie starego z nowym. Parę rzeczy się ze sobą gryzie, ale nadal czeka na nas mnóstwo dobrej zabawy. Przynajmniej w kampanii, gdyż tryb wieloosobowy to zupełnie inna gra, ale o tym w osobnej recenzji.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper