Recenzja: CounterSpy (PS4)

Recenzja: CounterSpy (PS4)

Mateusz Greloch | 23.08.2014, 10:00

Studio Dynamighty, które składa się z byłych pracowników takich ekip animacyjnych jak Pixar i LucasArts pokazało, że temat szpiegowania w okresie Zimnej Wojny może okazać się odpowiedni dla dzisiejszego odbiorcy. Owocem jest CounterSpy stworzone przy małym udziale Sony Computer Entertainment.

Organizacja C.O.U.N.T.E.R. zatrudniająca naszego bohatera dba o równowagę sił na świecie. Kiedy następuje okres Zimnej Wojny pomiędzy Imperialistami (USA) i Sowietami (ZSRR), wysyłają swojego najlepszego agenta, by ten nieco rozluźnił atmosferę pomiędzy tymi dwoma supermocarstwami. Przeszkadzamy obu stronom barykady i sabotujemy oba państwa by zapobiec nuklearnej apokalipsie. Aby tego dokonać hakujemy znajdowane podczas misji terminale poznając lokacje silosów z pociskami nuklearnymi, a co za tym idzie, kolejne misje. Podczas wyboru misji możemy zdecydować, której stronie konfliktu chcemy przeszkodzić i jakie korzyści otrzymamy, jeśli dokonamy akurat tego wyboru.

Dalsza część tekstu pod wideo

Rozgrywka to sidescrollowana przygoda przypominająca chociażby Guacamelee z pistoletami. Obraz porusza się wraz z ruchem postaci, a prosta, ale dobrze dobrana oprawa audio-wizualna mogą się podobać. Graficznie tytuł przypomina mi połączenie Team Fortress 2 [nawet pomysł na model szpiega podobny] ze Striderem. Dla fanów przerysowanych platformówek, gra wpisuje się jak ulał w schemat fajna, krótka, przyjemna i niezmuszająca nas do sprzedaży nerki, bowiem kosztuje zaledwie 59 zł. Nie da się ukryć, że studio Dynamighty postawiło na widowiskowość, oprawę, dopieszczając to sprawną rozgrywką w szpiegowskich klimatach z lat 50-tych i 60-tych. Całość spaja świetna oprawa muzyczna, która już podczas zwiastunów robiła wrażenie:

Jest to typowa skradanka z elementami akcji, gdzie przekradamy się za plecami przeciwników, wyciągamy dane z komputera i staramy się wyjść cało z każdej opresji. Kiedy ciche pomykanie po korytarzach tajnych baz i kompleksów wojskowych na nic się nie zda, można wyciągnąć broń i tym argumentem pozbyć się przeciwników z danego pomieszczenia. Należy jednak uważać na hałas i niechlujstwo - niektórzy strażnicy mogą raportować przełożonym o wtargnięciu wroga na teren bazy, czym nie tylko ściągną posiłki do lokacji w której się znajdujemy, ale również podwyższą stan gotowości bojowej całej placówki. Jeśli przekroczymy pewien próg uwagi, misja zakończy się porażką. Nie ma się czemu dziwić - gra ma być głównie skradanką polegającą na cichej infiltracji, a nie shooterkiem, gdzie każdą misję można po prostu przebiec strzelając do czego popadnie. Nie jest to produkcja prosta jak budowa cepa, ale rozgrywka jest na tyle wymagająca, byśmy nie zmęczyli zbytnio szarych komórek, czerpali frajdę z infiltracji i jednocześnie nie czuli się jakby każde rozwiązanie zostało nam podane jak na tacy. Bywały momenty, kiedy faktycznie trzeba było ruszyć główką, jednak jak na krótką produkcję, bywały one rzadkością. Denerwowałem się kiedy chcąc przejść etapy możliwie jak najciszej i bez niepotrzebnych ofiar zostałem zmuszany do wyciągnięcia broni – dwóch lub trzech strażników pilnuje terminala, nigdzie nie chodzą i nie ma możliwości, by zdjąć ich bezszelestnie bez alarmowania drugiego, trzeba ich wystrzelać jak kaczki, co burzyło moją koncepcję 100% szpiega.

Gadżety i prototypy broni, których schematy zbieramy podczas misji - oprócz standardowego pistoletu, karabinu i shotguna jest jeszcze parę nietuzinkowych, ale by nie psuć niespodzianki w grze, której przejście zajmuje od 4 do 5 godzin, nie zdradzę co jeszcze możemy odblokować. Przed misją możemy jeszcze wybrać mikstury, które będą nam pomagać w danej misji - mogą one zawierać substancję dającą np. cichsze poruszanie się, mocniejsze kule przebijające opancerzone kamery lub zwiększyć odporność na obrażenia. Na każdą misję możemy wybrać maksymalnie 3 mikstury, które słono kosztują, dlatego należy dokładnie przemyśleć co i kiedy się nam przyda. Gra nie posiada trybu multiplayer, za to posiada rozbudowane rankingi dzięki czemu możemy szybko i sprawnie porównać swoje wyczyny ze znajomymi i sprawdzić swoje miejsce w globalnej klasyfikacji.

CounterSpy było reklamowane jako gra z losowo generowanymi pomieszczeniami i tylko po części jest to racją. Kolejne pomieszczenia tworzone są z gotowych bloków, gdzie mamy do czynienia z parunastoma rozkładami. Po dwóch godzinach zauważamy te schematy i widząc początek lokacji, jesteśmy w stanie powiedzieć, że chyba już tutaj biegaliśmy – na szczęście rozkład przeciwników i terminali również się zmienia. Miło, że twórcy postanowili uczynić coś, by przechodząc grę kolejny raz poczuć choć odrobinę świeżości, ale z drugiej strony może to być uznane za efekt lenistwa i nie wiem czy nie wolałbym starannie przemyślanych pomieszczeń, które nie powtarzałyby się co 40 minut. Dla tych, których interesuje wykręcanie najwyższych wyników i walka ze znajomymi w rankingach, mocno irytujący jest brak możliwości wczytania poziomu od nowa. Jeśli damy się wykryć lub zrobimy cokolwiek innego co mogłoby być podstawą do rozpoczęcia od początku, musimy wyjść do menu głównego i jeszcze raz wskazać tę samą misję.

Niestety CounterSpy nie ustrzegł się od tego, co mocno irytowało mnie w Strider, również na PlayStation 4 – mianowicie czas ładowania lokacji to gruba przesada, bowiem jak na grę z niezbyt wymagającą grafiką, kolejne misje ładują się zdecydowanie za długo.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry CounterSpy

Atuty

  • Mikstury, gadżety i nietuzinkowe bronie
  • Oprawa audio-wizualna
  • Klimat okresu Zimnej Wojny
  • Cross-Buy / Cross-Save

Wady

  • Nudzi się kiedy zauważymy schematy
  • Brak restartu
  • Długie wczytywanie lokacji

Dla fanów przerysowanych platformówek, gra wpisuje się jak ulał w schemat fajna, krótka i przyjemna. Niestety kiedy zaczniemy dostrzegać schematy, tytuł zaczyna się szybko nudzić. Najlepiej dawkować po godzince dziennie.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper