Recenzja: Saint Seiya: Brave Soldiers (PS3)

Recenzja: Saint Seiya: Brave Soldiers (PS3)

Bartek Wiak | 07.12.2013, 14:57

Fakt, że japońskie twory, zarówno anime jak i manga, to dobry materiał na gry wideo udowodniła seria gier poświęconych Naruto. Saint Seiya: Brave Soliders czerpie zresztą z wspomnianego tytułu pełnymi garściami. Nie ma co się dziwić, skoro udało się z blondwłosym chłopaczkiem to dlaczego miałoby nie wypalić z Rycerzami Zodiaku? Okazuje się jednak, że coś gdzieś poszło bardzo, ale to bardzo nie tak i w efekcie dostaliśmy produkcję, którą spokojnie można nazwać zakałą rodu bijatyk opartych na anime.

W grze mamy do wyboru kilka różnych opcji zabawy. Możemy poznać historię serialu, towarzysząc głównym bohaterem w ich zmaganiach w trybie fabularnym. Możemy stoczyć pojedynki z znajomymi, lub wziąć udział w w turnieju. Oczywiście, jest również dostępna opcja zabawy po sieci. Nie, żebym narzekał, ale w praktyce wszystko sprowadza się do dokładnie tego samego. Mam na myśli zarówno część z elementami fabuły jak i tą gdzie po prostu wkładamy pada do ręki kolegi i prowadzimy walkę między sobą. Nie mam zamiaru krytykować historii mangi/anime, gdyż moim zadaniem jest ocena gry, a nie telewizyjnego serialu. Ciężko jednak nie powiedzieć złego słowa na temat sposobu przedstawienia tej historii w Saint Seiya: Brave Soliders.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na gracza czekają wydarzenia znane z pierwszego sezonu animacji, uproszczone do samych walk i poprzedzone ścianą tekstu. Trochę smutne, bo jeśli popatrzymy na wspomniane już Naruto, do którego zamierzam się odnosić, bo i twórcy stojący za Saint Seiya: Brave Soldiers zdecydowanie to robili, to zobaczymy, że historia anime może zostać podana w przystępny i sensowny sposób. W Rycerzach Zodiaku całość ograniczona jest do rozmowy pomiędzy bohaterami, oczywiście “rozmowę” prowadzą dwuwymiarowe obrazki reprezentujące poszczególnych bohaterów. Od czasu do czasu pojawi się też jakiś obrazek z serialu i wtedy usłyszymy głos narratora. Zabrakło tutaj animacji, życia, jakiejś próby nawiązania kontaktu z graczem. Wiem, że historia Saint Seiya nie należy może do najciekawszych, ale mimo to myślę, że spokojnie można by się tutaj pokusić o dorzucenie pomiędzy walki kilku ciekawych scen. Pomijam już sprawę braku wyjaśnień. Tytuł jest zdecydowanie przeznaczony dla fanów tego uniwersum. Gdyby nie to, że serial widziałem to w wielu momentach nie miałbym pojęcia co tam się właściwie wydarzyło, lub kim są przewijające się w grze postacie. Prawie bym zapomniał, każdą walkę w trybie fabularnym stoczycie co najmniej dwa razy. Za pierwszym razem na równych zasadach, zarówno gracz jak i SI posiadają tyle samo życia, energii itd, natomiast kolejne potyczki będą się odbywać w warunkach sprzyjających jednej ze stron, czasem jest to gracz, a czasem AI. Podsumowując, pod względem przedstawienia historii, gra leży, kwiczy i błaga o zapoznanie się z anime/mangą. To jednak nie koniec słabych stron tej produkcji.

Przejdźmy teraz do elementu, który zdaje się miał być w grze najważniejszy - walki. O ile sam system w założeniu jest bardzo prosty i odniósł sukces w przypadku serii Naruto, tak tutaj kuleje on niesamowicie. Jeden przycisk odpowiada za “lekki atak”, drugi za “silny atak”, kółeczko to “ruch specjalny”, a przyduszenie krzyżyka powoduje wykonanie skoku. Walczymy na trójwymiarowej arenie, gdzie mamy dużą dowolność jeśli chodzi o poruszanie się. Podczas samej potyczki musimy obserwować nie tylko pasek życia, ale również zbiorniczki z naszą energią - cosmo, oraz pasek “siódmego zmysłu”. Energię odnawiamy poprzez trafianie przeciwnika, oraz zbieranie sił (przytrzymanie L2). Okej, teorię mamy za sobą, przejdźmy teraz do prawdziwego opisu zabawy. Zacznijmy od słabych stron, a potem poszukamy czegoś poprawnie wprowadzonego. Po pierwsze, atak specjalny. Nie da się, powtarzam, NIE DA się trafić trzeźwego człowieka z tego ataku. Za każdym razem gdy wciskamy kółeczko pojawia się krótka animacja wprowadzająca cios. Problem leży w animacji, jest zdecydowanie za długa i przeciwnik zawsze zdąży zablokować. Jedyną opcją na trafienie kogoś z tej umiejętności jest wplecenie jej w kombinację ciosów, a jeśli przy kombinacjach jesteśmy to są one dość drętwe, ale właściwie całkiem poprawne. Nie trzeba dyplomu z wyższej szkoły, żeby załapać ich działanie. Najpierw lekki/silny atak ze dwa, trzy razy, a potem silny/lekki atak do oporu.

Teraz gdy o tym piszę to właściwie nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego, ale cała walka, wymiana ciosów jest okrutnie toporna. Wszystko zdaje się działać tak samo jak w Naruto, mamy nawet guzik odpowiadający za teleportację za plecy przeciwnika. Jednak coś jest inaczej, być może chodzi o to, że najmocniejsza umiejętność “big bang attack” jest całkowicie pominięta ze względu na brak praktycznego zastosowania? Może chodzi o to, że schemat każdej potyczki jest taki sam? Szczerze mówiąc nie wiem, ale nie działa to za dobrze. Na koniec opisu walki warto jeszcze wspomnieć o “siódmym zmyśle”. W Naruto było to “przebudzenie”. Gdy dany bohater zdrowo zbierał po tyłku, mógł uruchomić “przebudzenie” co powodowało wzrost jego możliwości bitewnych. Tutaj jest całkiem podobnie, różnica polega na tym, że pasek siódmego zmysłu ładuje się gdy zadajemy lub zbieramy obrażenia, a gdy w końcu go uruchomimy to stajemy się całkowicie niepokonani. Zdolność błaga o poprawienie, gdyż teraz, jest po prostu zbyt silna. Czasem warto dać się specjalnie pobić (gdy obrywamy pasek napełnia się szybciej niż gdy atakujemy), by po chwili wygrać mecz dzięki “siódmemu zmysłowi”.

Częścią gry, do której nie mogę się przyczepić jest oprawa graficzna. Saint Seiya: Brave Soldiers jak na bijatykę wygląda bardzo ładnie. Oczywiście, jest to zasługa wykorzystania techniki cel-shadingu. Modele postaci, otoczenie i ataki wyglądają bardzo kolorowo i radośnie. Szkoda tylko, że nie idzie to w parze z grywalnością. Areny, na których toczymy walki są w pewnym stopniu interaktywne. Jeśli nie traficie we wroga umiejętnością powodującą “strzał” to jest spora szansa, że ta zbłąkana energia uszkodzi jakąś część lokacji np filar podtrzymujący strop. Wspomniałem wcześniej o tym, że bawić możemy się nie tylko poznając historię Saint Seiya, ale również tocząc walki z SI, lub znajomymi. Otóż, w trybie 1vs1 możemy korzystać z “orbów”. Są to specjalne kulki, które odblokowujemy w trakcie przechodzenia kampanii, wpływające na statystyki danej postaci. Dzięki ich zastosowaniu możemy zwiększyć wytrzymałość, siłę ataku, czy też szybkość zbierania energii danego bohatera. Niby taki mało znaczący bajer, a jednak nadaje grze pewnego elementu “strategicznego”. Trzeba odpowiednio dopasować orby do swoich preferencji. Jeśli gustujemy w korzystaniu z ataków specjalnych to dopakujemy bohatera na szybszą regenerację, jeśli natomiast wolimy szybko wykończyć wroga bez zbędnych ceregieli postawimy na atak.

Tak właściwie to Saint Seiya: Brave Soldiers jest grą przeznaczoną tylko dla fanów anime/mangi. Osoby nie mające z tymi tworami za wiele wspólnego poczują się zagubione i z pewnością bardzo szybko znudzi ich niesamowicie powtarzalna walka, która w teorii miała być dynamiczna i efektowna, lecz ze względu na niemożność skutecznego wykorzystania danych umiejętności okazała się być po prostu nudna.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Saint Seiya: Brave Soldiers

Atuty

  • Ponad 50 grywalnych postaci
  • Zgodność z anime
  • Ładnie wyglądająca oprawa graficzna

Wady

  • Nudny i powtarzalny tryb fabularny
  • Beznamiętna walka
  • Produkcja przeznaczona wyłącznie dla fanów Rycerzy Zodiaku
  • W grze mało co funkcjonuje jak powinno

Saint Seiya: Brave Soldiers to najsłabsza gra oparta na anime jaką przyszło mi ogrywać. Nie dość, że produkcja jest przeznaczona wyłącznie dla fanów serialu, to podstawowe elementy tworzące “dobrą grę” okazały się być fatalnie przygotowane.

Bartek Wiak Strona autora
cropper