Recenzja: Vancouver 2010 (PS3)

Recenzja: Vancouver 2010 (PS3)

rogerio | 15.01.2010, 21:31

Masa dyscyplin, niesamowita grywalność, zarwane noce i ogromne odciski powstałe od naparzania w guziki to atrakcje, jakie dostarczały nam kultowe wydania elektronicznych olimpiad na konsole. Szkoda, że jest to już tylko melodia przeszłości...

Vancouver 2010 to gra, która mnie zafascynowała. Niesamowite jest to ile wysiłku włożyli producenci gry, by zniechęcić nas do zimowych igrzysk olimpijskich. 14 konkurencji, o których autorzy dumnie nas informują możemy podzielić przez 2 i odjąć 3, bo ich zróżnicowanie polega przeważnie na takich szczegółach jak zamiana nart na „deskę". W większość z nich praktycznie nie da się grać (bobsleje, narciarstwo alpejskie) a te, które są w stanie jakoś nas zainteresować (skicross) nudzą się po niespełna kilku minutach. Największe nadzieje budziły we mnie skoki narciarskie, jednak biada wszystkich naiwnym, którzy poszli tą samą drogą. Więcej radości dawał nam stworzony domowym nakładem sił „Małysz”, w którego zagrywaliśmy się w zimowe wieczory na ekranach pecetów niż ta „mega-produkcja”, za którą zabulić trzeba prawie 200 złotych.

Dalsza część tekstu pod wideo

Najbardziej zdumiewająca jest jednak zawartość olimpiady w olimpiadzie. Z jednej strony mamy licencję na nazwę i logo, z drugiej brak choćby jednego zawodnika znanego ze stoków narciarskich. Na czym polega, więc tryb kariery? Praktycznie na tym samym, co trening. Zaliczamy kolejne dyscypliny przypadkowymi zawodnikami czekając na jakiś cud, który niestety nie nadchodzi. Brak jakiejkolwiek klasyfikacji medalowej dającej nam motywacje do dalszej gry, to już gwóźdź do trumny, który w najlepszym wypadku wbijemy po 4 godzinach wątpliwej zabawy. Acha jest jeszcze tryb multiplayer, ale nie sądzę byście znaleźli desperatów chcących marnować swój cenny czas na tego crapa. Oprawa graficzna to przy reszcie elementów prawdziwy rarytas, jednak nie jest ona w stanie poprawić obrazu nędzy i rozpaczy, jaki zaserwowała nam Sega w duecie z Eurocomem.

Przestrzegam Cię więc drogi graczu przed tym tytułem, chyba, że chcesz sprawić komuś niechciany prezent, tudzież moralną krzywdę. Więcej frajdy przyniesie Ci wygrzebanie starych sanek z piwnicy i zjazd z osiedlowej górki niż obcowanie z Vancouver 2010.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Vancouver 2010

Atuty

  • W miarę znośna grafika

Wady

  • Wszystko inne

Lepiej iść się porzucać śnieżkami ze znajomymi niż w to grać.

rogerio Strona autora
cropper