Onrush - recenzja gry. Twórcy Driveclube'a znów zaskoczyli świeżym pomysłem

Onrush - recenzja gry. Twórcy Driveclube'a znów zaskoczyli świeżym pomysłem

Roger Żochowski | 13.06.2018, 08:00

Pierwsze godziny spędzone z Onrush mnie nie porwały. Zastanawiałem się nawet czy ten tytuł można w ogóle nazwać wyścigami. Gdy przestałem o tym myśleć i dałem się wciągnąć w wir zabawy okazało się, że produkcja twórców Driveclube'a to coś zupełnie świeżego na rynku.

Codemasters Evo, czyli dawne Evolution Studios, to ekipa, która zna się na rzeczy i z niejednego samochodowego pieca chleb jadła. W ich CV można znaleźć takie udane produkcje jak WRC, Motorstorm czy niedoceniony DriveClub. Niedoceniony, bo ostatecznie podobał mi się bardziej niż nowe Gran Turismo i z chęcią zobaczyłbym sequel, jednak ktoś w Sony doszedł do wniosku, że "to se ne vrati" i utalentowani deweloperzy musieli iść na bezrobotne. Na szczęście przerwa trwała krótko, bo ekipę pod skrzydła wzięło Codemasters. Lepiej trafić nie mogli. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Wyścigi inaczej

Jak wspomniałem pierwsze godziny z Onrush to wzajemne obwąchiwanie się i zadawanie sobie co rusz pytania -  "co tu się do cholery dzieje". A dzieje się bardzo dużo, bo tytuł można opisać jako jedną wielką rozpierduchę. Zapomnijcie o klasycznych wyścigach. Zapomnijcie o samotnych wspinaniu się coraz wyżej, liczonych okrążeniach i tradycyjnej mecie. Onrush to trochę taki Overwatch samochodówek. Wiele trybów gry zaadaptowano z innych gatunków gier i o ile początkowo ciężko się do tego wszystkiego przyzwyczaić, tak z czasem zaczynamy doceniać nietuzinkowe podejście do tematu. Wspomniałem że nie o wyścigi tu chodzi? No tak, bo w zależności od trybu gry, jeśli wleczecie się za bardzo w tyle, albo wystrzelicie do przodu, zostaniecie teleportowani do głównej grupy, gdzie wszystko się dzieje. Podobnie jest po śmierci - respawny trwają kilka sekund, wybieramy ponownie auto i wracamy na trasę w sam środek latającej blachy.

Główny tryb gry ma nawet jakąś szczątkową fabułę. Oto bowiem wcielamy się w jednego z członków sześcioosobowej drużyny, by na trasach walczyć w formule 6 vs 6 (reszta naszej ekipy sterowana jest przez konsolę) biorąc udział w coraz to lepszych zawodach. To właśnie drużynowe zdobywanie punktów jest najważniejsze, bo w poszczególnych trybach suma wspólnych osiągnięć decyduje, która ekipa wygrywa. Celem jest dobro zespołu, nie indywidualne popisy. Kariera nie jest jakoś bardzo rozbudowana, ale to właśnie tutaj dowiadujemy się z filmów instruktażowych jakie cechy charakterystyczne posiada każde auto (buggy, motocykle, terenówki i wszelkiego rodzaju potwory taplające się w błocie), oraz jakimi umiejętnościami dysponuje. Tak, umiejętności. Każdy pojazd posiada różne funkcje, które pozwalają dla przykładu zwiększyć prędkości swoich ziomków z drużyny, naładować im turbo gdy jadą obok nas, zagwarantować większą ochronę czy po prostu przysłużyć się do lepszego taranowania przeciwników.

Wysokooktanowa demolka

System jazdy jest radosny, każdą z ośmiu typów fur jeździ się inaczej, ale hamulec będziecie wduszać dużo rzadziej niż gaz i turbo. Trochę brakuje mi większego nacisku na hydraulikę aut (do Motorstorma sporo brakuje), ale poślizgi dają frajdę. O dziwo nie ładują one paska turbo. Co musicie wiedzieć - używanie dopalacza ładuje atak specjalny, którym może być megadopalacz dzięki któremu taranujemy wszystkie pojazdy, ale i atak na sterowanie i widoczność naszych rywali (fala oślepiająca). Sposobów na eliminację "wrogów" jest zresztą wiele, od skoczenia na dach biedaka, przez różnego rodzaju tarany po asystowanie kumplowi z drużyny w demolce. Wygląda to trochę jak takedowny z Burnouta, bo na zwolnionym tempie widzimy kraksę (swoją bądź rywala), oraz to kto nas tak urządził jeśli zapragniemy chwilę później się zemścić. 

Szkoda jedynie, że zawartość gry na premierę nie imponuje. Mamy tylko 12 zamkniętych pętlami tras (urozmaiceniem są zmiany pór roku i doby), choć trzeba przyznać, że ich projekty trzymają poziom. Ścigamy się po kanionach, wąwozach, lasach, śmigamy po mostach, ogromnych tamach, jeziorach, skaczemy nad gigantycznymi dolinami, jest moc. Tylko ponownie – szkoda, że dostajemy tylko cztery warianty zabawy. Overdrive to walka na punkty. Robimy triki, rozwalamy rywali, ładujemy turbo i staramy się uzyskać więcej punktów niż drużyna przeciwna.  Countdown przypomina nieco wyścigi, bo musimy jak najszybciej zaliczać pojawiające się na trasie bramki tym samym zyskując kolejne sekundy. Drużyna, której czas się skończy przegrywa. Przyznam, że ta opcja zabawy chyba najbardziej mnie wciągnęła. Dalej mamy Switch - tutaj każda drużyna na swoiste życia, a naszym zdaniem jest pozbawienie puli tych żyć ekipę przeciwników. Z każdym zgonem zmieniamy jednak klasę pojazdu, więc balans rozgrywki zmienia się jak w kalejdoskopie. Tryb ten na dłuższą metę trochę jednak nuży. Nudzić nie będziecie się za to w Lockdown – tutaj na trasie pojawiają się okręgi, w odrąbie których musimy się znaleźć, by zgarniać punkty, a jednocześnie wypychać z pola oponentów. Jak wspomniałem - zabawa jest przednia, ale nie obraziłbym się, gdyby trybów było trochę więcej.

Masz stajla

Czy wygramy czy przegramy zbieramy punkty, zdobywamy indywidualnie medale (np. za najwięcej asyst czy zebranych punktów dla drużyny) oraz zwiększamy swój level kierowcy. Do tego dochodzą nagrody i skrzynie, z których wypadają kosmetyczne bajery do ozdobienia swojej postaci i aut czy gesty dla zawodników ("jo, jo ale jestem kul" i te sprawy). Nie do końca podoba mi się ta cała barwna otoczka Onrush. Na trasie momentami widzimy masę jaskrawych efektów czując się jakbyśmy brali udział w wyścigach ekipy z Ulicy Sezamkowej. Przesadzam, ale ta stylistyka "pokolorowanego Mad Maxa", podobnie jak nowego Rage'a, to nie moje klimaty. Skórek niby jest masa, ale jakoś nie czułem potrzeby ich zmieniania.

Przy czym Onrush wygląda dobrze. Jest na czym zawiesić oko, trasy są pokręcone, często oferują różne rozjazdy, skróty, rampy, przepaście. Może tytuł nie wyciska ósmych soków z obecnej generacji, ale trzeba pamiętać jak ogromna zadyma panuje na trasach, bo poza członkami naszej drużyny i rywalami mamy jeszcze całą masę aut, które gdzieś tam popylają (tzw. mięso armatnie). Niszcząc je ładujemy sobie pasek turbo i zdobywamy więcej punktów. Łącznie więc na trasach zasuwa ponad 20 pojazdów. Praktycznie w każdym momencie możemy kogoś potraktować zderzakiem i krzyknąć "yippee-ki-yay, motherfucker". Wszystko to śmiga bardzo płynnie, bo gra stara się jak może utrzymać 60 klatek animacji (choć czuć, że wersja na PS4 została lepiej zoptymalizowana niż ta na XOne). Niestety w tym całym szale ginie gdzieś momentami taktyczne podejście do gry i nastawienie na drużynowe boje. Kariera jest bowiem tylko wstępem do grania po sieci. To tutaj zagramy z żywymi rywalami a adrenalina skoczy jeszcze mocniej, bo na pierwszy plan wskakują cechy charakterystyczne aut i współpraca. Jeden w zespole taranuje, drugi asystuje, trzeci działa jak medyk. Jednak przy tak pędzącej akcji ledwo widać czasami kolejny zakręt a gdzie tu jeszcze myśleć jak pomóc swoim towarzyszom. Tym samym gra jest dość losowa i czasami bardziej od umiejętności liczy się po prostu szczęście, co jednym się spodoba (w końcu w każdej chwili może zdarzyć się coś nieoczekiwanego), innych niekoniecznie. Czego grze nie można odmówić to frajdy, jaka towarzyszy walce na trasie.

Onrush to udany eksperyment. Na tyle świeży i oryginalny, że warto produkcji Codemasters Evo dać szansę. Jak nie na premierę, to przy okazji przecen. Jest duża szansa, że ta napędzana spalinami zadyma stanie się dla Was drugim Rocket League. Fani symulacji i tradycyjnych wyścigów nie muszą jednak złapać zajawki, więc zanim sięgną po gotówkę powinni sprawdzić tytuł u kolegi.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Onrush

Atuty

  • Ostra demolka
  • Zakręcone trasy
  • Nietypowe podejście do wyścigów
  • Dynamika i płynna animacja

Wady

  • Za mało zawartości
  • Losowość i klimat nie każdemu podejdą

Doskonała gra na szybkie, odprężające partyjki. Powiew świeżości w samochodówkach, choć brakuje trochę zawartości.
Graliśmy na: PS4

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper